niedziela, 4 czerwca 2017

Oficjalnie ogłoszenie i przeprosiny.

Czy naprawdę muszę opowiadać co się stało? Raczej powinnam. Zacznę od tego, że przepraszam Was wszystkich za mój egoizm.
Tego bloga zaczęłam tak naprawdę pisać w wieku 12-13 lat. Całkiem dawno, ponieważ teraz mam 17. Dorastałam razem z moim pisaniem i wiele razy usuwałam historie, które stworzyłam i których nigdy nie dokończyłam. „Jedyna Magia” pierwotnie miało być czymś innym.
Miała być to naprawdę ciekawa historia, inna niż wszystkie, jednak byłam zbyt naiwna i z wielkich planów stworzyłam coś co wydawało mi się zwykłym zlepkiem pomysłów, bez konkretnego sensu.
Moja wena od dawna była już słaba, źle się czułam z tymi wszystkimi opowiadaniami. Tworzyłam nowe, bez namysłu i tylko przez małą iskierkę nadziei "o, a może dzięki temu zacznę pisać" po czym odkryłam w czym leżał problem. Nie nadaje się do pisania dłuuugich opowiadań, które ciągnę w nieskończoność. Męczyło mnie ciągnięcie akcji z jednego wątku do drugiego, nie wiedziałam gdzie skoczyć, chciałam pisać o czymś innym, chciałam iść dalej, jednak nie mogłam, musiałam przecież skończyć to co już zaczęłam.
Robiłam przerwy bez zapowiedzi, po prostu miałam dosyć pisania o czymś, co mnie nie interesuje. A później, było mi wstyd wracać.
Porzuciłam więc wszystko nad czym tak wiele pracowałam i wracam od nowa, z nowym kontem, nową nazwą, nowym i jedynym blogiem. Nie mam pojęcia jak to wyjdzie i czy w ogóle wyjdzie, ale jeśli ktoś jest lub był zainteresowany moją "twórczością" to może mnie znaleźć właśnie pod tym adresem:



Serdecznie zapraszam i przepraszam jeszcze raz.

Ostatecznie, „Jedyna Magia” zostaje porzucona.

poniedziałek, 5 października 2015

59. Ten dzień

A więc na początek chciałabym jeszcze raz przeprosić za długą nieobecność. Wszystko wyjaśniłam na moim fp, więc jeśli ktoś jest bardziej zainteresowany i domaga się wyjaśnień to zapraszam: [Klik]
Nie od dziś wiem, że mam problem ze zorganizowaniem sobie czasu na pisanie. Przez to nie wiecie, kiedy się spodziewać rozdziałów. Właśnie dlatego będę raz w tygodniu (na fb) umieszczać rozpiski, których będę starała się trzymać.
No cóż, to chyba tyle z ogłoszeń parafialnych. Rozdział krótki jak na taką przerwę, ale obiecuje, że następny będzie o wiele dłuższy i ciekawszy.


***

- Czekaj, czekaj, czekaj! – wymamrotała zdziwiona Levy słysząc całą tą pogmatwaną historię Dragneela. – Rozumiem. Sitri, inny świat i te sprawy… ale jak udało ci się uciec?
Natsu ciężko westchnął. Chłopak już chyba któryś raz z rzędu opowiadał o tym wszystkim i za każdym razem reakcja była taka sama. Najpierw nie potrafili w to uwierzyć i mówili, że na pewno mu się to śniło, ale zamilkli, kiedy pokazał im bliznę na uchu. Nikt nie potrafił zaprzeczyć w to, że zraniono go i to dość niedawno, a przecież kilka dni leżał nieruchomo na szpitalnym oddziale. Jego jedynymi gośćmi przez ten czas była wciąż zaglądająca do niego grupa magów z jego drużyny oraz Porlyusica, ich gildyjna uzdrowicielka.
Natsu przełknął kolejny kawałek wielkiego kurczaka za którym szczerze tęsknił. Może i w świecie demona spędził dość mało czasu, ale w prawdziwym zdążył zgłodnieć i nabrać ochoty na wszelakie dania przygotowane przez Mirę.
Nagle coś zabłysło w głowie chłopaka, to był pewien fakt. Sitri, czy on już gdzieś nie słyszał tego imienia? Wysilił mocno umysł, aż w końcu poczuł ciarki na całym ciele, kiedy przeszła obok niego uśmiechnięta barmanka. Odwrócił się gwałtownie w stronę dziewczyny.
- Mira! Czy Sitri to nie przypadkiem jedna z twoich dusz? – zapytał. Nagle w całej gildii dało się słyszeć odgłosy, jakby wszyscy w tym samym momencie sobie o tym przypomnieli. Sama Mirajane uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała w jego stronę z przymrużonymi oczami. Mimo, że jej postawa była dość przyjazna, to aura wydawała się wroga.
- Oh tak. Walczyłam z nim na jednej misji i udało mi się przejąć większość jego mocy – drgnęła. – Dość… sympatyczny demonik.
Natsu nie wiedział, czy Mira mówi poważnie, czy nie, ale jednego mógł być pewien – pęknięta tacka po wypowiedzeniu dwóch ostatnich słów wcale nie mówiła nic dobrego. Chłopak zdecydował się nie pytać już białowłosej przyjaciółki o demona.
- Nie zmieniaj tematu Natsu – poprosiła go blondynka siadając obok niego. – Naprawdę jesteśmy ciekawi jak ci się udało to odkryć.
Heartfilia mówiła te słowa szczerze, bo sama nie była w stanie tego wszystkiego połączyć. Dlatego właśnie fakt, że Natsu, który często po prostu nie myślał logicznie, z łatwością rozwiązał zagadkę kilkuset letniego demona był interesujący.
- To było dość trudne na początku – oznajmił przyglądając się zaciekawionym twarzom przyjaciół. – W sumie to moją pierwszą myślą była chęć odnalezienia tego dupka i skopania mu tyłka.
- Czyli typowy Natsu – parsknął Max opierając się o swoją miotłę.
- No, ale potem doszła do mnie myśl, że jeśli stąd nie wyjdę, to nigdy was nie spotkam. W tamtym świecie wszystko było odwrotne, niektórzy żyli, niektórzy nie – spojrzał kątem oka na Lucy i cicho westchnął – wiele osób mnie po prostu nienawidziło za… coś.
Zawahał się. Natsu nie chciał opowiadać im o tej nienawiści, przynajmniej nie o jej powodzie, bo bardzo go to bolało. Dodatkowo w jego głowie wciąż było wspomnienie, gdzie z ciężkim wyrzutem przyznał się do zabicia ukochanej. Nie, nie chciał tego przeżywać po raz kolejny.
Zanim przyjaciele zdążyli się upomnieć o wytłumaczenie, czym jest coś, on już zmienił temat.
- Zobaczyłem pewien napis, który naprowadził mnie na dobre myślenie. Mówił on coś w stylu, żeby nie tracić wiary w ludzi, bo mogą zaskoczyć – podrapał się po głowie, starając się powtórzyć cytat, jednak po raz kolejny jego pamięć miała się słabo.
Lucy się zarumieniła.
- Czy to nie było… „Nie trać wiary w ludzi, bo mogą cię pozytywnie zaskoczyć”? – rzuciła nieśmiało.
Natsu drgnął i pokiwał głową. Zdziwił się, że Hearfilia wie dokładnie jaki to był napis. Tym bardziej, że był on na jej fikcyjnym nagrobku.
- Oh… to zdanie z mojej nowej książki – uśmiechnęła się, a Natsu odetchnął z ulgą. Już myślał, że dziewczyna również tam była albo coś gorszego.
- No to nieźle mi ono pomogło. Wtedy właśnie pomyślałem, że skoro wszystko jest na odwrót do tego jak ja myślę, to wystarczy uwierzyć w ludzi i w to co mówią, abym wrócił do domu.
- I zadziałała odwrotność. Uwierzyłeś w tamten świat, dlatego wróciłeś do prawdziwego – mruknęła Lucy, zaczynając rozumieć całą sprawę. Natsu wydał z siebie dźwięk przypominający uderzenie o dzwoneczek, a blondynka nadymała poliki.
Nagle dziewczyna poczuła jego silne ramiona otaczające jej ciało. Ciepły oddech lekko muskał jej odkryte obojczyki, przez co zaczęła mimowolnie drżeć. W tym momencie cały świat na chwilę zniknął i zostali tylko oni, mocno wtuleni w siebie. Lucy oddałaby wszystko, żeby jej wyobraźnia stała się rzeczywistością. Niestety albo stety, wciąż byli w gildii, pośród przyjaciół.
- Najgorsza była w tym wszystkim myśl, że już nigdy cie nie zobaczę. Nie przytulę cię, nie porozmawiam z tobą. Fakt, że mógłbym już nigdy nie ujrzeć twojego pięknego uśmiechu, który mnie motywuje do dalszego działania, był okropny. Nie potrafiłem tam tak siedzieć ze świadomością, że jesteś tu całkiem sama. Dziękuje Lucy. Dziękuje, że jesteś – wyznał.
Heartfilia uśmiechnęła się czując rosnące ciepło w sercu. W tej chwili naprawdę czuła się kochana i potrzebna. Zachichotała cicho, by po chwili poczuć słodkie wargi chłopaka na swoich. Świat mógł poczekać, teraz była chwila dla nich.
***
- Idiota – syknęła.
- Powtórz, bo się chyba przesłyszałem. Nazywasz własnego chłopaka idiotą, mimo że przeszedł dla ciebie taki kawał drogi? – warknął Sting.
Dwójka magów wpatrywała się sobie w oczy. I chociaż byli parą, to ta scena nie miała nic wspólnego z romantyzmem. Kilka metrów dalej stała reszta ich przyjaciół, która podczas kłótni wolała robić za tło, niż przerwać im nerwową wymianę zdań.
Kiedy wrócili z gór było wszystko w porządku. Charl cieszyła się i skakała z euforii widząc swojego brata, a tym bardziej ukochanego. Nie spodziewała się, że po niedawnym pożegnaniu zobaczy ich tak szybko. I gdy przechadzali się właśnie ulicami żywej Magnolii, aby wrócić do Fairy Tail, Charl dowiedziała się o powodzie ich odwiedzin.
- Nie lazłbyś taki kawał, gdyby nie to przeczucie, że coś mi jest! – krzyknęła. Wydawało się, że cała ulica słyszała jej głos. Prawdopodobnie tak było, bo wiele osób stojących przy głośnych jak zawsze straganach odwróciło głowy w ich stronę.
- Zdefiniuj swój problem, bo nie rozumiem. Idąc takim tokiem myślenia, powinienem to zignorować i mieć gdzieś to, że mojej dziewczynie może się coś stać? Co by się stało, jakbym cie nie złapał? – zmarszczył brwi.
Charlotte poczerwieniała ze złości.
- Nie… znaczy… Ah! Jesteś głupi! – warknęła. – Więc liczę się dla ciebie tylko jak jestem w niebezpieczeństwie?!
- Patrząc na to ile razy w ciągu jednej godziny potrafisz wpaść w kłopoty, to tak – stwierdził kąśliwie.
- Jesteś… taki… - Charl zawahała się, aby dobrać słowa. Wnioskując po zaciśniętych w pięści dłoniach nie mogły być one miłe.
- Wspaniały, kochający? Tak, wiem – parsknął.
- Nie! Jesteś…
- Okej! Starczy. Nie zachowujcie się jak dzieci – uspokoił ich Rogue. Yukino nie czekając podeszła ze zmartwiona miną do Charlotte, która skrzyżowała ręce na piersiach i odwróciła się do wszystkich plecami.
- Charlotte. Wiem, że możesz być zła, ale Sting-sama i Rogue naprawdę się o ciebie martwili. Uważam, że nie powinnaś być zła – złapała ją z dłoń. Charl mimowolnie odwróciła się i spojrzała na uśmiechniętą twarz Yukino. – Chodźmy do Fairy Tail, dobrze?
Czarnowłosa niechętnie kiwnęła głową i cała grupa w ciszy ruszyła do wielkiego budynku wyróżniającego się na tle całej Magnolii. Dla Charlotte gildia zawsze wyglądała jak zamek, chociaż w zamku już raz była i miała świetnie porównanie. Mimo to, dla niej te wielkie mury wokół budynku zawsze zapewniały bezpieczeństwo i prywatność. Wszystko inne mogło odejść w niepamięć, najważniejsze zawsze było to kamienne ogrodzenie. Wydawało się to dziwne, bo jakoś nieszczególnie pałała miłością do księżniczek, które jak dla niej potrafiły się tylko sztucznie uśmiechać, a i za szarymi murami w Crocus również nie tęskniła.
Nagle poczuła czyjąś dłoń na ustach i silna ręka pociągnęła ja do tyłu. Bardzo dobrze wiedziała kto jest sprawcą, dlatego nie miała najmniejszych problemów z ugryzieniem cudzego palca.
- Ała… - syknął Sting puszczając wyrywającą się dziewczynę. Przyjrzał się bliżej ranie. Zmarszczył brwi i spojrzał na uśmiechniętą Charl. – Do krwi? Serio? Co ty jesteś, zwierz?
- Luzik smoczku, nic ci nie będzie – zachichotała, podchodząc do niego i stanęła na palcach, żeby sięgnąć po jego dłoń, którą pocałowała w miejscu ugryzienia.
Sting wywrócił teatralnie oczami i pochylił się, łapiąc dziewczynę za podbródek. Charl czuła jak jego język jeździ po całym jej podniebieniu. Przez chwile czuła się, jakby dostała skrzydeł i miała odlecieć. Nie było więc w tym nic dziwnego, kiedy po odsunięciu się chłopaka, prawie nie upadła na kolana, bo nogi stały się jak z waty.
- A więc? – zaczął. – Po jakie licho kazałaś odstawić tą akcje?
Charl wyprostowała się i skrzyżowała ręce na piersiach. W czasie spotkania w górach szepnęła do Stinga, że mają się specjalnie pokłócić w Magnolii. Oczywiście, jak to ona, nie podała żadnych szczegółów, po prostu tak chciała.
Prawda była w tym wszystkim taka, że wiedziała jaki jest dzień, ale inni nie. Nie była z tego powodu szczególnie smutna. Nie oczekiwała prezentów, nie chciała życzeń i tortów, nie znała się na organizowaniu przyjęć. Charlotte chciała po prostu spędzić ten dzień z bliskimi, więc taka sytuacja była dla niej bardzo korzystna.
Zacisnęła usta w cienką linię i spojrzała prosto w niebieskie oczy swojego chłopaka, który oczekiwał na jakiekolwiek wyjaśnienia. No, ale przecież nie powie w tej chwili, że trzynasty października to jej urodziny. Wiedziała, że Stingowi zrobiłoby się głupio z tego powodu, a co gorsza pewnie spełniałby jej wszystkie zachcianki z tego powodu.
Nienaturalne i przesłodzone. Wolała spędzić normalny dzień, wraz z jego docinkami i ich sprzeczkami o kolejną porcje lodów, które polubiła w gildii. Pragnęła, aby ten dzień był taki jak wszystkie inne.
- Po prostu chciałam spędzić z tobą trochę czasu. Czy to coś złego? – mruknęła.
- A co z Natsu? Nie powinnaś sprawdzić, czy się nie wybudził? – zapytał z powagą.
Sting w górach z wielkim trudem słuchał o tym, co się stało z Natsu. Nie było mu ciężko z powodu, że osoba którą podziwiał prawie nie umarła od jakieś książki, tu chodziło o sprawy wyższe. Wszystko to opowiadał Gray, którego blondyn udusiłby już dawno temu za niedopilnowanie Charl, ale ta sprzeciwiała się jego pomysłowi.
Obok nich przechodziło wielu ludzi. Były to mniejsze i większe grupki. Składały się one ze starych babć, młodych kobiet, a nawet i mężczyzn z portu. Zazwyczaj każda grupka miała swoje tematy i ich się trzymała, co właśnie sprawiało, że byli oni podzieleni. Przez ostatnie parę minut wiele osób rozmawiało ciągle o tym samym.
- Słyszałaś jak się darli?
- Pewnie znowu coś świętują…
Krytykowały starsze panie z wiklinowymi koszykami bujającymi się na ich nadgarstkach.
- Co ci się stało, kochana…
- Przechodziłam obok tej gildii i dostałam kuflem w głowę. Naprawdę, oni z każdej drobnostki potrafią zrobić hałas – warknęła piękna kobieta o falowanych blond włosach do swojej brzydszej koleżanki. Narzekając w kółko na winnych jej sinemu guzowi na głowie, nie dostrzegła nawet delikatnego uśmiechu na twarzy towarzyszki.
- Stary, chciałbym być magiem. Codzienne przygody, imprezy, łatwiejsze życie – oznajmił jeden z rozmarzonych mężczyzn, a wędka którą trzymał kiwała się we wszystkie strony świata.
- Daj spokój, co ci przeszkadza w naszym rybarskim życiu? – warknął niski i zgarbiony staruszek. – Po za tym to Fairy Tail to tylko kłopoty, lepiej trzymaj się z daleka chłopcze.
Słuchając tego wszystkiego dwójka magów była w stanie stwierdzić, że z Natsu wszystko w porządku. W końcu po co Fairy Tail by świętowało, gdyby on dalej leżał nieprzytomny?
- No dobra. Nie ważne – westchnął Eucliffe. Charl zachichotała i ciągnąc go za dłoń ruszyła w stronę ciekawszej części miasta.
Wiatr rozrzucał jej włosy na każdą stronę świata podczas biegu, ale dla niej nie miało to znaczenia. Dziewczyna czuła się jak małe dziecko podczas chodzenia po wszystkich upragnionych od dawna miejscach. Znów odwiedziła sławną na całą Magnolię kawiarnie, ale tym razem nie z przyjacielem, a z własnym chłopakiem. Chichotała, rozmawiała i była po prostu szczęśliwa z towarzystwa Stinga. Może i od ich rozstania nie minęło długo, ale ta miała wrażenie, że minęły lata.
Eucliffe uśmiechnął się popijając swoja kawę i po chwili zauważył kawałek bitej śmietany na policzku Charlotte. Blondyn gestem dłoni pokazał jej, aby się przybliżyła. Zaskoczona dziewczyna wykonała polecenie i po chwili jej serce przyśpieszyło, a twarz przybrała koloru pomidora, kiedy Sting zlizał bitą śmietanę z jej twarzy. Nie wiadomo nawet kiedy zwykłe zlizanie śmietany zmieniło się w głęboki pocałunek, przyciągający uwagę ludzi. Jednego mogli być pewni, nie bardzo ich obchodziły spojrzenia obcych.
Jednak jednej osoby nie dało się zignorować.
- Witam dzieciarnie – parsknął znajomy im głos. Dwójka magów drgnęła i odskoczyła od siebie, jakby właśnie zostali przyłapani na czymś bardzo nieprzyzwoitym. Chociaż prawdopodobnie w oczach Metalicany tak to właśnie wyglądało. – Charl, myślałem że bardziej cenisz przyjaciół.
- Co masz na myśli? – zapytała obserwując jak mężczyzna sięga po wolne krzesło i siada przy ich stoliku.
- Tylko się streszczaj staruszku, przeszkadzasz – wywrócił oczami blondyn. Dosłownie przez sekundę dało się dostrzec ich wzajemnie piorunujące się spojrzenia.
- Chodzi mi o to, że Natsu się obudził. Wiem, że jest taki dzień, ale czy nie powinnaś chociaż na chwilę…
- Cicho! – pisnęła, prawie nie podskakując na krześle. Metalicana uniósł brwi, a Sting natychmiast się zainteresował. Ciało dziewczyny oblał zimny pot widząc jak  blondyn otwiera usta:
- Jaki dzień?
- Jej…
- Ojej! – pisnęła dociskając talerz do twarzy Metalicany. – Ale ja niezdarna!
Bita śmietana zaczęła spływać z głowy mężczyzny w dość powolnym tempie, wraz z talerzykiem. Oczekiwanie na jakąkolwiek reakcje czarnowłosego przypominało wyczekiwanie na osąd śmierci. Kiedy otworzyło się jedno oko, a czerwona tęczówka zwróciła się w stronę dziewczyny, ta wzięła głęboki wdech. Mimo że wiedziała, że smok nie zrobi jej nic złego z tak błahego powodu, to i tak wewnętrznie drżała ze strachu i czuła jak pot oblewa całe jej plecy.
- Charl… - zaczął spokojnie czarnowłosy. – Chcesz mi coś powiedzieć?
Całkowita pustka w głowie Charlotte sprawiła, że nie potrafiła nic na to pytanie odpowiedzieć. Nagle, po dość długim wpatrywaniu się w czerwone oko, dziewczyna zauważyła, że bita śmietana ześlizgnęła się na tyle, że wyglądała jak biała broda. Nie mogąc się powstrzymać wyrzuciła z siebie tylko jedno:
- Mikołaju, czemu zostałeś jednookim piratem?

sobota, 15 sierpnia 2015

58. Klucz do wyjścia

- Co? O czym ty mówisz? – wypalił po chwili ciszy. Nadal był lekko zaszokowany słowami dziewczyny, ale przecież nie mógł pozwolić by coś takiego zrujnowało jego szansę na znalezienie wyjścia. Może tak miało być? Może właśnie ta informacja była kluczem do rozwiązania zagadki ufundowanej przez demona, który pewnie znów siedział w jakimś kącie i go obserwował.
- Ona… Uwielbialiśmy ją. Była mądra, piękna i przyjacielska, zawsze szukała dobra w każdym… - wymruczała cicho Charlotte, panicznie unikając wzroku Dragneela. Natsu zamyślił się, musiał przyznać, że jego Lucy, a ta Lucy nie tak dużo się różniły. – W tobie również starała się znaleźć coś dobrego.
- No i? – zapytał po dłuższej chwili Natsu. Wpatrywał się w dziewczynę z zaciekawieniem. Charlotte zrobiła się biała jak ściana, a po chwili jej twarz przybrała groźny wyraz. Ściągnęła mocno brwi i zacisnęła zęby.
- Jak to „No i”? – syknęła obrzucając go spojrzeniem bazyliszka. Gdyby wzrok mógłby zabijać, pewnie leżałby już martwy i zakopany w ogrodzie.  – Zabiłeś Lucy! Nie jest ci ani trochę przykro z tego powodu?!
Jej wrzask rozniósł się po raz kolejny na cały budynek. Tym razem jednak to nie był pisk pełen przerażenia. W jej głosie dało się wyczuć pewność siebie i gniew. Przez chwilę miał wrażenie, że w jej szkarłatnych oczach mignęła cząstka dobrze znanej mi przyjaciółki. Szybko złapał nadzieje, że Charl odzyskała swoją normalną osobowość. Ale jak to mówią, nadzieja matką głupich.
A on był głupi.
Ale czasem jego żyjący wewnątrz czaszki orzeszek dawał o sobie znać. Tak właśnie było i w tym przypadku, kiedy łącząc słowa dziewczyny odnalazł dość szybko powód jej wściekłości. Uniósł ręce do góry w geście niewinności.
- Nie! – krzyknął, a Charlotte już miała łapać za jedną z książek stojących na półce za nią. – Znaczy, jest… Cholera… Zapytałem tak, bo chcę wiedzieć co było dalej!
Tym razem była kolej dziewczyny, aby osłupieć. Wpatrywała się w niego tak, jakby właśnie powiedział, że ogień jest mokry, a woda sucha. Była zupełnie nieprzygotowana na taką odpowiedź. Zagryzła dolną wargę, rozważając, czy może nie powinna jednak złapać tej książki, tak w razie ataku dziwnego szaleńca. Powstrzymała się jednak, spoglądając w jego oczy. Wyglądała jakby właśnie coś do niej dotarło. Z jej ust wydobyło się nieme „Oh”.
- Więc to prawda… - mruknęła bardziej do siebie, niż do niego. Chłopak zauważył ruch jej warg, ale bez swoich smoczych zmysłów nie był w stanie powiedzieć, o co właściwie jej chodziło. Czuł jednak, że to pewnie nic ważnego i nie miał zamiaru pytać, po prostu siedział i wpatrywał się w nią głupio.
Czarnowłosa zatoczyła kilka kółek w miejscu, wciąż szepcąc sobie coś pod nosem. Zatrzymała się dopiero po ósmym, bo tak wyliczył Natsu na którego zresztą skierowała swój o wiele łagodniejszy wzrok.
- Powinieneś iść do Lucy… na chwilę obecną nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej – powiedziała otwierając drzwi od pokoju.
- Czekaj! – zatrzymał dziewczynę zanim zdążyła uciec i przeskoczył długim susem przez fotel, aby po dwóch długich krokach stanąć metr przed nią. – Co to znaczy „iść do Lucy”? Nawet nie wiem, gdzie jest jej grób.
- Tam gdzie groby wszystkich – uniosła brew ze zdziwienia, że chłopak nie zna takich podstaw, ale po chwili wyglądała, jakby w jej głowie ruszyły chomiki. – No wiesz, na tyłach 8Island – powiedziała, jakby właśnie oznajmiła, że jeden i jeden to dwa. Sprawa oczywista, a jednak na twarzy chłopaka pojawiło się zaskoczenie.
- 8Island? Przecież to restauracja! – krzyknął skołowany, ale po chwili usłyszał jak wściekła Lisanna zarejestrowała jego głos w domu po takim czasie. Domyślił się tego po tym, że przy wstawaniu musiała coś zrzucić z jakiejś półki. Przełknął ślinę, wciąż czując pieczenie w okolicy ucha i natychmiast ruszył w stronę okna z którego wyskoczył na sam dół. Normalnie byłoby wszystko w porządku, ale bez jego siły mógł tylko pomarzyć o skakaniu z okien.
Wylądował na nogach, a jego całe ciało przeszedł ból, jakby jego kości rozbiły się na tysiące igieł. Skulił się i upadł, wyjąc cicho jak zbity pies i co chwila rzucając przekleństwami, komentował w ten sposób własną głupotę i roztrzepanie. Gdyby wcześniej nie pobudzili sąsiadów swoimi krzykami i kłótnią, to na pewno on zrobiłby to teraz swoim wyciem.
Uspokoił się po dobrych kilku minutach zwijania się pod budynkiem i lekko kulejąc ruszył w stronę restauracji 8island mając wrażenie, że zirytowana Strauss zaraz go dobije patelnią, czy jakimś ostrym wazonem. Chociaż, w tym świecie mógł się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie byłby w stanie zabić go stokrotką.
Droga nie była jakaś skomplikowana, wystarczyło przejść kilka ulic, które nawet o tak później porze były doskonale rozświetlone, co było jedyną rzeczą jaka mu się spodobała w tym świecie. Właściwie u siebie w domu nie miałby z tym żadnych problemów, równie dobrze mógłby skakać dachami, co byłoby o wiele szybsze, łatwiejsze i zdecydowanie zabawniejsze. Naprawdę, przez całą drogę wzdychał, myślał o bolących go nogach i kręgosłupie oraz udawał pijanego kota dla podkręcenia atmosfery, ponieważ było nudno. Przez ostatnią zabawę zyskał kilka kapci, wiele niepotrzebnych gratów, a nawet i czarną perukę, którą wyrzucił ze zdegustowaną miną.
Po przejściu na kolejną ulicę prawie nie wpadł na dwie wytapetowane kobiety, które wyglądem przypominały jakby się urwały z nocnego klubu. Jedna z nich, blondynka o różowych pasemkach, miała obcisłą czarną sukienkę i narzucone na siebie białe futro. Pachniała, jakby wypsikała się każdym dostępnym zapachem w domu. Druga wcale nie wyglądała lepiej, wręcz przeciwnie. Szatynka z białymi końcówkami miała na sobie bordową spódniczkę i białą koszulę z falbankami. Całe jej ręce i szyja były zawalone świecidełkami, które chyba ważyły więcej niż ona sama. Obie były smutne, ale to właśnie ta druga miała makijaż jak panda, który ściekał jej po całej twarzy. Według Natsu wyglądała dokładnie tak jak on, kiedy widzi pustki w lodówce.
- Nic nie poradzisz, wpuszczają tam tylko wysoko ustawionych – mruknęła blondynka, a szatynka jęknęła coś niezrozumiale i wtuliła się w białe futro znajomej, która miała wypisany na twarzy rachunek za pralnie.
Przeszły obok chłopaka, nawet na niego nie spoglądając. Natsu podrapał się w tył głowy. Nigdy nie widział w Magnolii żadnego takiego ekstrawaganckiego miejsca, żeby wpuszczali tylko wybranych ludzi. Takie rzeczy nie działy się w jego świecie.
Spojrzał w kierunku krzyków i muzyki. To co zobaczył całkowicie ścięło go z nóg.
Mały bar, który nie tak dawno odwiedzał razem z przyjaciółmi, był teraz jakimś wielgachnym klubem z mnóstwem kolorowych światełek. Natsu mógł iść o zakład, że on właśnie był źródłem takiej jasności w Magnolii.
Na wielkim budynku, który podparty był czterema szarymi kolumnami, lśnił neonowy napis „8Island”. Przez wielkie szyby dało się dostrzec tylko cienie rozbawionych tłumów i wiele kolorowych świateł. Na zewnątrz, przy wielkich i mocarnych drzwiach stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna w garniturze i czarnych okularach. Stanowił on rolę ochroniarza, bo wpuszczał osoby, albo je wywalał. Kolejka do klubu ciągnęła się bardzo daleko, ale już bliższa część była ogrodzona słupkami i wyłożona czerwonym dywanem.
Natsu wyglądając zza rogu, jak gwałciciel czający się na ofiarę, przyjrzał się wszystkim ludziom. Każdy z nich wyglądał elegancko i tylko takich wpuszczali. Po chwili wytrzeszczania oczu, kiedy jeden z nieodpowiednio ubranych kolesi przeleciał nad barierką i uderzył w drogę tak mocno, że zakrwawiony ząb poleciał kilka metrów dalej, Natsu popatrzył na własne ubranie. Białe dresy i szal oraz nałożona czarna skórzana kurtka wraz z butami sportowymi.
Nie no, nic tylko brać.
Westchnął szukając innej drogi na tyły restauracji, która ewoluowała w klub nocny. Naprawdę, w tym momencie przydałyby mu się jego umiejętności, ponieważ innej drogi niż przeskoczenie po dachu nie było. Znów poczuł przeszywający ból w kręgosłupie, kiedy pomyślał o jakimkolwiek skakaniu.
Westchnął poprawiając włosy. Trzeba spróbować, najwyżej skończy jak tamten koleś. Wojna wymaga ofiar i takie tam, jego ofiarą będą śnieżnobiałe zęby.
Wojna wymaga również mózgu, dlatego wolał sprawdzić jak ochroniarz zareaguje, kiedy będzie obok niego przechodził. Wyszedł zza rogu i niby przypadkiem stanął przy barierkach w taki sposób, aby neonowy napis oświetlił mu twarz. Ludzie dziwnie się odsunęli na drugą stronę drogi, jakby miał ich zaraz czymś zarazić.
- Dragneel! – warknął ochroniarz ściągając brwi. Natsu drgnął słysząc swoje nazwisko, a jego serce uderzyło mocniej o żebra. Niechętnie spojrzał na większego o parę razy faceta, którego ściśnięta pięść była wielkości głowy różowowłosego. Natsu przełknął ślinę widząc jak ochroniarz zbliża się do barierki. – Nie strasz ludzi i właź!
Natsu zamrugał parę razy i po chwili zobaczył jak olbrzym po prostu przesunął barierkę, aby zrobić chłopakowi przejście. Nie trzeba było mu powtarzać dwa razy, od razu ruszył i skorzystał z dziwnej sytuacji. Widocznie musiał być tu znany.
- Swoją drogą, co to za szmaty? – zapytał widocznie rozbawiony mężczyzna podczas zamykania barierki. Nie wyglądał jakby mu się śpieszyło z robotą, bo ignorował stojące za chłopakiem tłumy, które były niezadowolone z czekania, ale wolały nic nie mówić. – W pierwszej chwili myślałem, że jesteś jakimś menelem – zaśmiał się klepiąc go po ramieniu. – Pewnie to takie przebranie, co? Dalej cię ścigają?
- Ścigają? Ale kto…
- Tak, dokładnie, lepiej nie mówić o tym głośno. Lepiej udawaj, że nie masz z tym nic wspólnego – mruknął kiwając lekko głową i klepnął Dragneela w plecy, wpychając go z całej siły do środka klubu. Gdy wleciał przez otwarte drzwi o mało się nie przewrócił o małe schodki, ale udało mu się jakoś złapać równowagę i stanął jak wryty widząc, że wzrok wszystkich skierował się w jego stronę. Przełknął głośno ślinę i w ciszy ruszył przed siebie. To miejsce było ogromne, choć z zewnątrz na takie nie wyglądało. Wysokie sufity podtrzymywały wielkie szare kolumny ze zdobieniami tuż pod sklepieniem. Cały sufit błyszczał od kolorowych reflektorów, które rzucały światło na każdą twarz. Podłoga na wzniesieniu była pokryta szarym dywanem, a od schodków rozciągały się połyskujące panele. Całe to miejsce wydawało się strasznie chłodne, ale mimo to bawiło się tu wielu ludzi. Gorzej zaczynało się robić tuż przy barze, gdzie wzrok dosłownie wszystkich skupił się na ubraniu Natsu, który nie wiedząc co robić szedł przed siebie w poszukiwaniu tylnego wyjścia. Nie przejmował się kpiącymi spojrzeniami, bo nie miał na to teraz czasu, ani ochoty.
Nie minęło nawet kilka minut, kiedy odnalazł połyskujący w ciemności, zielony napis „wyjście”. Z głośno bijącym sercem sięgnął po klamkę, ale w tym samym czasie prawie nie zszedł na zawał, słysząc swoje imię:
- Natsu! Młody! Jak ja cię dawno tu nie widziałem! – powiedział dobrze znany mu Shitou Yajima, bliski przyjaciel Makarova. Natsu wzdrygnął się jednak widząc jego obecny wygląd. Zamiast typowego stroju kucharza, ubrany był w czarny garnitur. Biała czapeczka zniknęła, a wraz z nią ostatnie włosy na jego głowie.
- Hej? – zaczął niepewnie Natsu, by zaraz po chwili zostać odciągniętym od wyjściowych drzwi. Rzucił im jeszcze ostatnie spojrzenie na pożegnanie i tyle je widział. Yajima trzymał go za rękaw jego kurtki przez cały czas i z uśmiechem na ustach zaciągnął po schodach na piętro, gdzie uderzył w niego odór dymu tytoniowego. Przyjrzał się dokładnie wszystkim obecnym tu ludziom, który wyglądali, jakby właśnie urwali się z jakiegoś szkolenia dla zaawansowanych złodziei, a następnie wrócił wzrokiem do starca, który głośno odkaszlnął.
- Młody wrócił, pewnie ma nam wiele do opowiedzenia – powiedział wyraźnie, a wszyscy wytrzeszczyli oczy w kierunku skołowanego chłopaka. Był przerażony, kiedy tak wbijali w niego wzrok, ale nie miał zamiaru tak stać i udawać przerażonego dzieciaka. Na powitanie rzucił im szybkie machnięcie dłonią, a następnie włożył ręce do kieszeni dresów.
- Nie, nie mam. A teraz wybaczcie, ale mam sprawę… - oznajmił przekonywującym głosem i już chciał się oddalić, ale poczuł na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił głowę i dostrzegł znajomą, kobiecą twarz.
- Proszę cię Natsu. Prawie tydzień czekaliśmy, aż się znowu pojawisz, a ty nam chcesz powiedzieć, że nie masz czasu? – mruknęła Ultear. Jej ton głosu mówił, że nie przyjmuje sprzeciwu i natychmiast zaciągnęła chłopaka do jednego ze stolików.
- Mówię wam, że on tego nie zrobił – warknął Jellal gasząc swojego papierosa na jednym z siedzących obok niego osiłków. Mężczyzna skrzywił się z bólu, ale nic na ten temat nie powiedział. Fernandes założył nogę na nogę, a następnie szeroko się uśmiechnął. Natsu jednak dostrzegł coś dziwnego w tym wygięciu ust, coś przerażającego i niepodobnego do przyjaciela. – Nie miałby jaj, żeby zabić Heartfilie.
Natsu drgnął słysząc po raz kolejny, że to on zabił dziewczynę. Uspokoił się dopiero po chwili, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że to tylko jakiś głupi, nieprawdziwy świat. Nie miał powodu do niepokoju. Jego Lucy była bezpieczna w prawdziwym świecie.
Przynajmniej miał taką nadzieje.
- Oh, przymknij się idioto! – syknęła Milkovich, a następnie razem z resztą dziwnej grupy wbiła wzrok w zdezorientowanego Dragneela. – No. Mów.
- Ale co ja wam mam niby powiedzieć? Nie zabiłem Lucy.
- Ta, tak samo jak ty nie zabiłeś tej blondyny, to my jesteśmy święci. Weź nie ściemniaj młody tylko opowiadaj jak się wiła z bólu! Torturowałeś ją przed śmiercią?
- Nie – warknął, cierpliwie zaciskając powieki.
- Nawet nożem nie dźgnąłeś?
- Nie.
- Udusiłeś ją?
- Nie! Skończ już! Mówię przecież, że jej nie zabiłem! – wrzasnął, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Ul ściągnęła brwi, a jej mina wyglądała na niezadowoloną. Z ciemnej strony piętra wyłoniła się kolejna znana mu postać. Meredy złapała go mocno za biały szal i z niezwykłą lekkością przyciągnęła do siebie.
- Latałeś tutaj kilka tygodni  i krzyczałeś z radości, jak to zabiłeś ulubienice Fairy Tail, a dzisiaj mówisz, że nie? Kłamałeś? – rzuciła podejrzliwie. Natsu przez chwile siedział jak sparaliżowany, by zaraz się ogarnąć i odepchnąć dziewczynę od siebie jedną ręką.
- Nie wiem! Może? Albo nie? Kogo to obchodzi?! Przyszedłem tylko zobaczyć grób Lucy! Nic więcej – warknął i znów odwrócił się na pięcie. Tym razem zignorował wołanie za jego plecami, a nawet dłoń Meredy, którą z łatwością odtrącił. Szybkim krokiem znalazł się przy drzwiach i bez wahania je otworzył. To co zobaczył trochę nim wstrząsnęło.
Na tyłach klubu, w którym większość tańczyła lub piła, znajdował się dość sporawy cmentarz. Nie było tu jednak aż tylu grobów jak za katedrą w jego świecie.
- Śmierć w tym świecie to coś naprawdę dziwnego – znów usłyszał ten głosik, który działał mu na nerwy za każdym razem. Zaciekawiony chłopak pozwolił mu jednak kontynuować. – Tu nikt nie umiera ze starości, dlatego zabójstwo jest najgorszą karą.
- Ta, fajnie – mruknął bardziej do siebie, niż do Sitriego, który na chwilę obecną przybrał swoją normalną postać i wisiał nad nim do góry nogami. Jego czarne białka z czerwonymi jak krew źrenicami wodziły za nim wzrokiem, kiedy tylko zbliżył się do grobu dziewczyny. Dragneel położył dłoń na kamiennej płycie i przejechał nią po wielkim napisie:

Nie trać wiary w ludzi, bo mogą cię pozytywnie zaskoczyć
   
- Trochę śmiesznie się to czyta wiedząc, ze została zabita przez kogoś z własnej gildii. Przez kogoś, w kim szukała dobrych cech. Przez ciebie… – zniżył głos, Natsu machnął ręką aby go odgonić. Spojrzał wprost w jego czerwone źrenice.
- Przecież to nie byłem ja! Nie należę do tego świata! – warknął.  Na twarzy demona wymalował się podstępny uśmieszek. Sitri spojrzał na swój niewidzialny zegarek, który znajdował się na nadgarstku i udał, że bardzo mu się spieszy.
Natsu wywrócił oczami i znów wrócił do płyty. Szczerze mówiąc spodziewał się czegoś więcej, jak jakieś wskazówki, czy ukryte liściki, co powinien dalej zrobić, ale nic takiego nie widział. Po prostu pustka w głowie, w sercu. Nie miał nawet z kim o tym porozmawiać. Nie miał tak naprawdę nikogo bliskiego. To wszystko zapowiadało się okropnie. Ile miał jeszcze się tak męczyć w tym świecie? Życie bez bliskich to tak naprawdę nie było żadne życie. Bez przyjaciół, którzy uśmiechali się na jego widok był nikim. Bez Lucy, swojej miłości czuł się samotny i opuszczony.
- Może lepiej się poddać… - wypalił nagle i wręcz poczuł na skórze podekscytowany wzrok Sitriego, który tylko czekał, aż chłopak całkowicie się przyzna do porażki.
Załamany, po raz kolejny przejechał po konturach wyrytego na grobie napisu. Podniósł wzrok i przeczytał go jeszcze raz. Otworzył szerzej oczy, a jego twarz wyglądała, jakby w głowie mu właśnie rozbłysł wspaniały pomysł.
Dźwignął się na nogi i natychmiast wybiegł z klubu. Ruszył w stronę domu tak szybko, jakby właśnie gonił go wielki potwór. Nie mógł uwierzyć, że to było takie łatwe. Mógł się również mylić, ale to tylko go nakręcało, taki zastrzyk adrenaliny. Robiąc slalomy po mieście między budynkami nawet nie zwracał uwagi jakie ulice mija, po prostu biegł nie mogąc się doczekać, aż wróci do domu i wszystko sobie na spokojnie zaplanuje.
Wpadł do mieszkania. Zrobił tyle hałasu, że Happy prawie nie stracił głosu przy szczekaniu, a Suna spadła z niezbyt wygodnej kanapy wprost na podłogę. Nieprzytomnym wzrokiem podążyła za chłopakiem, by w końcu po chwili wydusić z siebie:
- Natsu! Gdzie byłeś?!
- Mam plan! – ryknął szczęśliwie i trzasnął drzwiami do pokoju.
Suna wdrapała się z twardej podłogi na kanapę, a następnie przetarła zmęczone oczy. Kiedy kobieta ziewnęła ogarnęło ją wielkie zmęczenie i ignorując dziwne zachowanie syna po prostu poszła spać.
Rano obudziło ją kolejne trzaśnięcie drzwiami. Gwałtownie otworzyła oczy i zobaczyła coś, przez co serce stanęło jej w gardle. Natsu przeszedł salonem, ale wyraźnie inny niż poprzednio. Happy nawet nie chciał się z nim witać, tylko skulił się na swoim posłaniu i zacisnął mocniej powieki. Suna zmierzyła wzrokiem chłopaka, kiedy ten był blisko niej. Wyglądał tak jak kiedyś. Czarna skóra, tego samego koloru koszulka oraz spodnie bojówki.
- Natsu, gdzie ty…
- Pogadamy jak wrócę – oznajmił beznamiętnym tonem i ruszył w stronę korytarza, gdzie w szafce na buty znalazł głęboko zakopane glany. Wyszedł z takim samym trzaśnięciem drzwiami jak w nocy i ruszył przed siebie, doskonale spełniając punkty swojego planu. Nagle przed jego twarzą, jak na zawołanie, pojawił się Sitri. Jego mina już nie była taka ucieszona jak przy poprzednich nawiedzeniach.
- Zmieniasz styl, nędzny człowieku? – nawet jego ton głosy wydawał się lekko zirytowany, niż rozbawiony.
- Można tak powiedzieć – powiedział i obdarował go jadowitym spojrzeniem. – Chyba znalazłem wyjście – uśmiechnął się, a demon pierwszy raz wyglądał na naprawdę wściekłego. Sitri poczerwieniał na twarzy i zacisnął dłonie w pięści. Złapał chłopaka jedną ręką za biały szalik i pociągnął go do góry. Natsu poczuł jak jego stopy nie dotykają już ziemi. Oboje z demonem wbijali w siebie mordercze spojrzenia.
- Słucham? Jeszcze nikomu się nie udało uciec z mojej pułapki! Taki dzieciak jak ty też nie da rady! – syknął, ale na chłopaku nie zrobiło to większego wrażenia. Korzystając z nieuwagi rozwścieczonego demona zacisnął dłoń w pięść i uderzył w twarz przeciwnika, który nie zdążył zareagować. Natsu został puszczony i od razu ruszył w stronę gildii, rozmasowując po drodze obolałą od uderzenia rękę.
Wszedł do wielkiego budynku, kopniakiem otwierając drzwi. Wzrok wszystkich skupił się na znienawidzonym chłopaku, który szeroko się uśmiechnął.


- Witajcie frajerzy! – zawołał wesoło i znów jak na zawołanie zobaczył jak wściekły Gray wstaje z miejsca.
- Odszczekaj to – warknął czarnowłosy grożąc mu pięścią.
- Bo co? Pobijesz mnie? – zapytał przesłodzonym wzrokiem i zobaczył przed oczami pięść Fullbustera. Tym razem jednak był przygotowany na taki rozwój wydarzeń i z łatwością ja złapał. Wykręcił mu rękę, aby nie mógł wprowadzić kolejnego ataku i ogłuszył uderzając mocno kolanem w jego brzuch. Wytrzepał dłonie, jak po dobrze wykonanej robocie i po chwili znów omiótł wzrokiem pomieszczenie. Widział strach w oczach przyjaciół i wcale nie było mu lekko przy tym rzucić: - No to jak? Ktoś ma zamiar jeszcze coś powiedzieć osobie, która zabiła Lucy Heartfilie?
W odpowiedzi dostał głuchą ciszę. Włożył ręce do kieszeni i westchnął ciężko:
- Tak myślałem.
Momentalnie u jego boku pojawiła się zarumieniona i szczęśliwa Lisanna.
- Wiedziałam, że wrócisz! – zaszczebiotała i mocno się do niego przytuliła. Natsu kiwnął głową i otworzył usta, by coś powiedzieć, kiedy znów zobaczył jak czas się zatrzymał. Pewnym siebie wzrokiem spojrzał na demona, który stał głową do dołu, nogami dotykając sufitu.
- Czy przypadkiem nie mówiłem ci, że jeśli zaakceptujesz ten świat, to zostaniesz moim sługą?
- Tak, owszem. I dziwne jest to, że za każdym razem, gdy chce to zrobić, to zatrzymujesz czas, by mi o tym przypomnieć – uwolnił się z uścisku dziewczyny, która wciąż się nie ruszała i podszedł bliżej demona, który wisząc jak nietoperz obserwował każdy ruch chłopaka. Role się zmieniły, tym razem to Sitri wyglądał na zdezorientowanego i przerażonego, a Natsu na rozbawionego.
- Gdybyś tak bardzo chciał, abym to powiedział, to już dawno pozwoliłbyś mi powiedzieć Sunie to co myślę – powiedział i uśmiechnął się ponownie widząc, że demon zaniemówił. – Czy to nie ty sam powiedziałeś, że wszystko jest na odwrót do tego, jak JA myślę?
Sitri mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zniknął, a czas znów wrócił do normy.
- Lisanna! – zawołał odwracając się w jej stronę. – Kocham cię – oznajmił czując się strasznie niekomfortowo, ale wiedział, że to jedyny sposób, aby uciec z tego świata. Parę wyznań i obrażanie przyjaciół było tego warte.
Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze i zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka, która dostała cukierka. Natsu jednak nie czekał, aż ta rzuci mu się na szyje, tylko wybiegł z budynku i udał się w stronę świateł.
8Island było kolejnym przystankiem, gdzie już w lepszym stroju został natychmiastowo rozpoznany przez ochroniarza i kolejny raz wpuszczono go bez kolejki. Otworzył drzwi już z większą pewnością siebie i wzrokiem wyszukał schodów na piętro. Znów zignorował spojrzenia ciekawskich ludzi, którzy tym razem wcale z niego nie kpili.
Wbiegł do góry, pokonując po dwa schodki na raz i znalazł się tuż przed wielką grupą ludzi. Zdyszany zgiął się w pół, aby złapać powietrza i następnie podszedł do stolika przy którym siedziała trójka magów z  Crime Sorcière. Położył głośno otwarte dłonie na blacie i wbił wzrok w zaskoczoną jego obecnością Ul.
- Tak, to ja zabiłem Lucy.
- Akurat – parsknął Jellal. Natsu w tym samym momencie wyrwał mu z dłoni papierosa i zatrzymał milimetr od jego twarzy. Fernandes przymrużył oczy, a wszyscy na moment wstrzymali powietrze w płucach.
- No to lepiej uwierz – polecił i zgasił papierosa o blat stołu.
Oddalił się od wszystkich, wkładając ręce do kieszeni i flegmatycznym krokiem wyszedł z klubu. Starał się sprawiać wrażenie, jakby ta cała sytuacja była dla niego normalna, chociaż wewnątrz aż krzyczał, że to jest dziwne i o mało nie skrzywdził Jellala.
Musisz uwierzyć, powtarzał w myślach. 
Demon znów się pojawił, a Nastu poczuł niemiły skurcz w żołądku. Dopiero teraz ogarnęło go przerażenie, że może jednak się mylił. Wciąż starał się jednak myśleć o tym, że cały ten świat jest prawdziwy. Spojrzał kątem oka na demona, który mimo wszystko wyglądał na lekko zadowolonego.
- I co teraz? Zaakceptowałeś wszystko, ale wciąż nie znalazłeś wyjścia, prawda? Poddaj się chłopcze, prędzej popadniesz w szaleństwo siedząc tu, niż uciekniesz – przekonywał go Sitri. Natsu pomachał głową na boki, wyrzucając z głowy jego słowa.
- Nie, to jeszcze nie koniec. Nie zrobiłem jeszcze jednej rzeczy – spojrzał wprost w rozszerzone źrenice demona, wciąż idąc przed siebie. – Wcześniejsze sprawy były tylko uzupełnieniem, aby prawdziwy klucz zadziałał.
- Prawdziwy klucz? – Sitri ściągnął brwi.
Natsu nic nie odpowiedział. Chłopak przyśpieszył kroku, po raz kolejny czując ściśnięcie w żołądku. Wiedział, że tym razem to już koniec. Tym razem wróci bezpiecznie do domu i będzie się cieszył widząc swoich uśmiechniętych przyjaciół. Znowu wejdzie do gildii i przywitają go radosne wrzaski. Zobaczy Lucy i mocno ją uściska. W końcu porozmawia z Happym i z nieirytującą go Charlotte.
Sięgnął za klamkę i otworzył drzwi. Wkroczył do środka cały spocony i zdyszany. Suna już dawno wstała i wyszła z kuchni, aby zobaczyć o co chodzi. Uniosła brwi widząc twarz syna.
- Natsu… czemu płaczesz? – zapytała ocierając własnym rękawem łzy z jego policzka, o których nawet nie zdawał sobie sprawy. Serce zabiło mu mocniej, a w gardle pojawiła się wielka gula.
- Ty wiedziałaś…
Suna otworzyła szerzej oczy.
- Wiedziałaś już od chwili kiedy mnie zobaczyłaś, że nim nie jestem, prawda?
Różowowłosa drgnęła. Jej ręka opadła bezwładnie i przyległa do ciała. Odwróciła głowę z lekkim uśmiechem na ustach, ale nic nie miała zamiaru powiedzieć.
Natsu nagrał powietrza w płuca.
- A mimo to… skłamałaś o amnezji i powiedziałaś o niej Charl. Dlatego przestała się mnie bać, dlatego mi tłumaczyła… Specjalnie dla mnie musiałaś przypominać sobie o śmierci Mitsuo… - wydusił z siebie. Rózowe włosy zasłoniły twarz kobiety, która czuła, że zaraz nie wytrzyma i sama zacznie płakać.
- Ale mimo tych wszystkich kłamstw i mało spędzonego czasu… Naprawdę czułem się tu jak w domu – uśmiechnął się.
Kobieta podniosła głowę. Jej oczy błyszczały od nadmiaru słonych łez, które spływały po jej policzkach. Wargi drżały od nadmiaru emocji, a serce biło tak szybko, jakby miało jej zaraz wyskoczyć z piersi. Tylko tego właśnie potrzebowała, prostych słów wdzięczności od swojego syna, którego kochała, nie ważne jaki był.
Tym razem Natsu lekko się pochylił i starł rękawem jej łzy. Kobieta wciągnęła głośno powietrze nosem i ścisnęła usta w cienką linie. Nastąpiła chwila ciszy, przerwana jej drżącym głosem:
- Więc… to już koniec? – zapytała, nie wiedząc, czy się cieszyć, bo Natsu będzie szczęśliwy, czy znów się rozpłakać, bo znowu zostanie sama z synem, który ją ignoruje.
Chłopak westchnął czując wielki kamień na sercu. Naprawdę chciał z nią zostać i gdyby mógł, zabrałby ją ze sobą do swojego świata, ale wiedział, że nie ma takiej możliwości.
Nagle poczuł czyjeś ręce na policzkach. Spojrzał na uśmiechniętą twarz Suny, której oczy wciąż błyszczały od łez.
- Nie myśl o mnie, myśl o sobie. Pewnie wiele osób na ciebie teraz czeka…
- Skąd wiesz…
- Mówiłam ci już… matki wiedzą wszystko. A teraz nie przejmuj się mną i wracaj do przyjaciół – uśmiechnęła się, a chłopak pochylił się jeszcze niżej aby ją przytulić. Zacisnął dłonie na jej bluzce i położył drżącą głowę na jej ciepłym ramieniu. Zacisnął mocniej powieki, a słone łzy znów popłynęły po jego twarzy.
- Kocham cię, mamo.
- Ja ciebie też, synku.
I nagle wszystko zabłysło jasnym światłem, które go oślepiło. Powoli czuł, jak ciepłe ramie znika, jak ściskana przez niego bluzka po prostu się rozpływa. Zacisnął mocniej usta, czując jak zbiera mu się na histeryczny krzyk. Pierwszy raz mógł nazwać jakąś kobietę matką i momentalnie ta możliwość została mu odebrana.
Nagle jasne światło ustabilizowało się i dało się otworzyć oczy. Dostrzegł drewniany, dobrze znany mu sufit w jego gildii. Podnosząc się na łokciach omiótł wzrokiem pomieszczenie i stwierdził, że znalazł się w ich skrzydle szpitalnym.
Usłyszał ciche mruknięcie.
Spojrzał w stronę śpiącej blondynki, na widok której nie potrafił opanować radości.
- Lucy! – niemal krzyknął, obejmując silnymi ramionami drobne ciało dziewczyny.
- O matko! Natsu! Tak się bałam! – wydusiła zniekształconym głosem, odwzajemniając uścisk. Natsu skrył głowę w zagłębieniu między szyją a ramieniem, zaś ona wplątała smukłe palce w jego różowe włosy. Tego właśnie potrzebowali. 
Nagle Lucy wyglądała, jakby właśnie doznała oświecenia. Wstała z dosuniętego do łóżka krzesła i wydostała się z uścisku chłopaka, który nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu.
- On nie dąsaj się! Zaraz wrócę, tylko powiem reszcie! – zachichotała, była szczęśliwa, że znów mogła z nim porozmawiać.
- A ile ja właściwie spałem? – zapytał zanim złapała za klamkę. Blondynka pokazała dłonią na kalendarz wiszący przed jego łóżkiem. – O rany, minęło parę dni… Czekaj… dzisiaj jest trzynasty października! – zawołał, ale Lucy już dawno zdążyła wybiec z pomieszczenia. Natsu wyjrzał przez okno na łyse drzewa. Uśmiechnął się.
Wrócił do domu.

♦-♦-♦

- Charl, nie myślisz, że powinniśmy już wracać? – zawołał Gray uderzając ostatniego gada z tych, które mieli wytępić na wielkiej górze lodowej. – Wiem, że chcesz kasy, ale zanim znajdziemy tego stwora to miną wieki, nie lepiej wrócić z tym co już mamy?
Czarnowłosa jednak nie słuchała. Poprawiła swój czerwony szalik, który wygrzebała z szafy blondynki i pokryła odkryte nogi czymś w rodzaju żelaznych łusek. Nie mogła teraz się wycofać, musiała znaleźć i zatłuc jeszcze wielką małpę, za którą była premia. Właściwie nie robiłaby tego (bo w końcu była leniem tak wielkim, że gdyby lenistwo było dyscypliną sportową, to nie miałaby już miejsca na kolejne medale), gdyby nie fakt, że właścicielka była już wściekła za dwa nieopłacone miesiące. Od pewnego czasu Lucy wściekała się na ojca i słała mu setki listów, że jest już odpowiedzialna i sama potrafi zadbać o swoje wydatki. Skończyło się na tym, że Jude przestał opłacać ich mieszkanie. A potem pojawiło się tyle spraw, że nie miały czasu chodzić na misje i powstał mały dług.
Teoretycznie, kolej płacenia w tym miesiącu należała do Lucy, ale Charlotte wiedziała jak się sprawy mają z Natsu, który od kilku dni wciąż był nieprzytomny i wolała jej głowy nie zawracać.
Dlatego właśnie potrzebowała więcej pieniędzy. Przeliczyła sobie wszystko dokładnie. Gdyby dostała premie, to starczyłoby jej na zapłacenie od razu dwóch miesięcy, a bez niej, ledwo jeden. Nie miała ochoty robić kolejnej misji, która pewnie polegałaby na wytępieniu kretów z ogródka albo na przycięciu żywopłotu.
- Nie ruszam się bez tej małpy! Cip-Cip! Gdzie jesteś małpeczko? Ja tylko chce cię stłuc i dostać mój hajs!
- Charl, pamiętaj aby nigdy nie pracować w reklamie. Twoje „Cip-Cip, chce cię stłuc” wcale nie brzmi przekonywająco.
- Zamknij się Gray, ja rozmawiam - syknęła w jego stronę. Chłopak uderzył się z otwartej dłoni w czoło.
- Z czym? Z POWIETRZEM?! – warknął dość głośno i nagle poczuli dziwny wstrząs. Charl się tym nie przejęła i wciąż pośród śnieżnej zamieci doszukiwała się chociaż kontur wielkiej małpy. Gray natomiast odwrócił głowę do tyłu i zobaczył, że coś się zbliża. Przełknął ślinę rozpoznając w tym czymś wielką, śnieżną lawinę.
- Charl! Uciekamy! – wrzasnął na całe gardło, ale kiedy się odwrócił, dziewczyny już nie było. Syknął pod nosem jakieś przekleństwo i wyciągnął wyprostowane ręce w strone lawiny.
- Lodowe tworzenie: Rampa! – przed nim pojawiła się masywna ściana lodu, która mogła powstrzymać gromadzący się za nią śnieg, ale nie na długo. Gray nie tracił czasu, tylko pobiegł w głąb zamieci w poszukiwaniu czarnowłosej. Panicznie zaczął się rozglądać, aż w końcu zobaczył połyskujące czerwienią oczy.
Kiedy tylko udało mu się przedrzeć przez uderzające o jego odkryte ciało kawałki lodu i śniegu, zobaczył jak Charlotte wyciąga z ciała wielkiej małpy swoją dłoń zmienioną w wielki miecz z kolcami. Stworzenie bezwładnie upadło na ziemię, a dziewczyna zaczęła skakać z radości i śpiewać o tym, że nie wyrzucą jej i Lucy z domu.
Gray uśmiechnął się i westchnął z ulgą. W tym samym momencie przypomniał sobie o dużej ilości nadciągającego na nich śniegu.
- Charl! Musimy spadać! Lawina i… - przerwał słysząc charakterystyczny dźwięk pękającego lodu. Spojrzał na swoje stopy i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczyna stoi na końcu wielkiego, lodowego urwiska.
- Co? – zawołała nadstawiając ucho i robiąc kilka kroków w jego kierunku. – Nic nie słyszę!
- Nie ruszaj się! – wrzasnął, a dziewczyna stanęła jak wryta spoglądając jak Gray wyciąga ręce w stronę pęknięcia. Ciekawska Charl jednak nie miała zamiaru grzecznie go słuchać i mimo ostrzeżeń znów ruszyła w jego stronę. Drgania wywołane jej krokami tylko pogorszyły sprawę i chwile później odłamek runął w dół.
Charl poczuła jak spada i wydała z siebie pełny przerażenia wrzask. Zacisnęła mocno powieki i nagle poczuła, jak ląduje. Miękkie futerko głaskało jej policzek.
Niepewnie otworzyła jedno oko, by po chwili wybuchnąć kolejnym wrzaskiem, tylko tym razem z radości. Tak mocno rzuciła się na chłopaka, że zwaliła go z nóg i oboje upadli na biały puch.
- Złapałeś ją… - wydyszała Yukino, upadając na kolana w śnieg. – Kamień z serca.
- Charl… - zaczął Sting wyciągając dłoń w kierunku jej twarzy. Dziwiła się, kiedy złapał ją za policzek i mocno za niego pociągnął. – Czy cię nikt nie uczył, że w górach się nie krzyczy? – warknął ściągając brwi. Czarnowłosa zachichotała.
Gdy ją puścił usiedli i strzepali sobie śnieg z głów. Po chwili złość chłopaka momentalnie odeszła w zapomnienie i mocno ją przytulił.
- Martwiłem się o ciebie! – oznajmił. Dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu i odwzajemniła mocny uścisk.
- No dobra, ale właściwie to skąd tu się wzięliście? Też macie jakąś misje?
- Taa… - przeciągnął Rogue pomagając Yukino wstać. – Małe, czarne, pakujące się w kłopoty, nazywa się Charlotte.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy i odsunęła się od blondyna, który po chwili podał jej pomocną dłoń. Przyjęła ją mówiąc:
- Wiedzieliście, że mi się dzieje?
- Szczerze, kiedy ci się coś nie dzieje? – zażartował Eucliffe, za co został uderzony w ramię przez własną dziewczynę. – Nie dąsaj się.
- Nie dąsam się – nadymała poliki i odwróciła głowę. Sting przewrócił teatralnie oczami i pochylił się, aby pocałować dziewczynę w czubek głowy, gdzie jeszcze rozpuszczały się drobinki śniegu. – No dobra, przeszło mi – oznajmiła pokazując kciuk do góry, a następnie podskoczyła, aby zawiesić mu się na szyi.
- Tęskniłam – mruknęła całując go w usta.
- Ja też – powiedział obejmując ją w pasie, mocniej przyciągając do siebie.
Trzynasty października zapowiadał się ekscytująco.

♦-♦-♦-♦-♦-♦

10 stron, to chyba jakiś mój rekord na tym blogu.
Michael: Nie przyznawaj się ludziom, że piszesz takie krótkie rozdziały.
No, zazwyczaj 5 stron to max.
Michael: Głupia, powinnaś mówić, że piszesz więcej.
Charl: Jak jej się nie chce pisać więcej...
High Five Charl!
Michael: Kobiety...

Swoją drogą... W związku ze zmianą nazwy, jeśli komuś nie wyświetlają się moje nowe posty na pulpicie nawigacyjnym, to polecam "przestać obserwować" mojego bloga i ponownie go zaobserwować.

środa, 5 sierpnia 2015

57. Szokująca Wiadomość.

Leżąc na miękkim łóżku w pokoju, który niby należał do niego, myślał jedynie o tym w jaki sposób ma uciec z tego świata. Planów było wiele, ale na pierwszym miejscu zawsze znajdowało się odnalezienie Lucy.
Może i było to głupie i nierozsądne, ale czuł, że Lucy z tego świata będzie bardzo pomocna. Wszystko w jego głowie aż krzyczało, że nie powinien się z nią spotykać, bo prawdopodobnie go nienawidzi, skoro wszystko było na odwrót. Mimo to, chciał ją zobaczyć, nie ważne czy to była jego Lucy, czy jakaś inna.
Wstał cicho z łóżka i otworzył jedno z okien, albo bardziej starał się je otworzyć. Było ono zamknięte w taki sposób, że nawet nie drgnęło po przekręceniu klamki. Popchnął je mocniej i w ostateczności uderzył z pięści w szkło. Przeklął pod nosem, kiedy zamiast pękniętej szyby dostał obolałą dłoń. Na śmierć zapomniał o tym, że nie ma już swojej nadludzkiej siły i mocy Smoczego Zabójcy. Teraz był zwykłym człowiekiem i nie czuł się z tym w żaden sposób dobrze. Miał wrażenie, jakby zabrano mu jedną z jego części, która sprawiała, że był tym, kim był. Całe życie bronił zwykłych ludzi, ale jakoś nie przykładał uwagi do tego, co takie bezbronne osoby muszą czuć na co dzień. Wiedział, że w tym świecie nie ma zbyt wielu niebezpieczeństw, chyba, że spadające doniczki na głowę albo wkurzeni przyjaciele oraz narzeczone. W normalnym świecie jednak można było umrzeć od zwykłego zapuszczenia się w gęsty las, gdzie nawet zwykła wiewiórka mogła się okazać zmiennokształtnym potworem. Dziwne, że dopiero teraz zrozumiał w jak wielkim strachu muszą żyć tacy zwykli ludzie, którzy nie odkryli w sobie magii. Dopiero teraz zrozumiał jakim wybawieniem byli oni, magowie.
Otrząsnął się po chwili z zamyślenia i zrezygnował z cichego wyjścia oknem.  Podszedł bezszelestnie do drzwi pokoju i uchylił je lekko, by rozejrzeć się po salonie. Zielona tęczówka jeździła po całym pomieszczeniu. Nie był to jakiś wielki pokój, był może tylko dwa razy większy niż ten, w którym przyszło mu spać, ale sprawiał takie wrażenie przez mniejsza ilość gratów. Natsu nieprzychylnym wzrokiem wrócił do ciemnego kolorystycznie pomieszczenia. Wszędzie znajdowały się przedmioty, które na pewno nie wyglądały na pamiątki z misji. Jakieś kule do chodzenia, sterty komiksów, smycz i obroża dla psa, która na pewno nie należała do jego przyjaciela, a nawet i lekko zepsuta zabawka, przypominająca miniaturowego robota z dopiętą karteczką:
Pierwsza zdobycz w wieku 3 lat.
A na końcu znajdował się perfidnie dorysowany uśmieszek. Po plecach chłopaka przeleciał dreszcz, cały pokój był wypełniony skradzionymi rzeczami lub brutalnie odebranymi, wnioskując po zaschniętej krwi na jakimś podartym misiu.
Natsu wrócił jednak do obserwowania pokoju, który wyglądał lepiej niż jego i był zdecydowanie przyjemniejszy. Białe światło wydobywające się z telewizora oświetlało bladą twarz śpiącej na kanapie kobiety. Dragneel otworzył szerzej drzwi, uważając, by nie zapiszczały. Zrobił zaledwie kilka kroków, kiedy deski zaskrzypiały, a Happy zerwał się ze swojego posłania z chęcią zagryzienia potencjalnego włamywacza. Nastu drgnął słysząc jego głośne szczekanie, a następnie klęknął przy nim, szepcąc i wymachując dłońmi, aby się uspokoił. Niebieski pies zareagował dopiero po chwili, obwąchał właściciela i wesoło wrócił na swoje legowisko, które wyglądem przypominało małą, drewnianą ławeczkę z przywiązaną poduszką.
Z przerażeniem usłyszał jęk kobiety, która usłyszała szczekanie psa. Zamiast się jednak obudzić, przewróciła się na drugi bok i zakryła oczy przedramieniem. Natsu wypuścił powietrze z płuc, a następnie ruszył przed siebie. Starał się nie robić hałasu, ale przez to, że jego wyostrzone, smocze zmysły zanikły, nie zauważał wiele rzeczy. Jedną z nich był na przykład stolik na kawę, przez co uderzył w mały palec od nogi. I w tym momencie Nastu odkrył do czego ten przeklęty palec został stworzony, aby odnajdywać wszystkie kanciaste powierzchnie w domu. Syknął z bólu, z całej siły starając się, żeby nie krzyknąć na całą Magnolie, co okazało się bardzo trudne. Spojrzał kątem oka na śpiącą kobietę. Momentalnie zapomniał o bólu i skupił się na jej ocierających się o siebie nogach. Była wiosna, a i tak w domu panował dziwny ziąb, przez co rzeczywiście mogło być jej zimno. Po za tym, spała na zwykłej kanapie, bez przykrycia.
Myśląc o tym wytężył wzrok i dostrzegł dziwny koc, który leżał na podłodze. Czemu dziwny? Ponieważ wyglądał na bardzo dziecinny, cały różowy w misie. Ale jemu to nie przeszkadzało. Rozłożył koc i przykrył nim kobietę, która mruknęła coś pod nosem. Nie był do końca pewny, ale wydawało mu się, że mówiła przez sen „dziękuje”. Wygiął usta w uśmiechu, ale po chwili skrzywił się, przypominając sobie dobrze znaną mu zasadę.
- Nie możesz zaakceptować tego świata – wysoki, irytujący głos rozbrzmiał w jego głowie, a on poczuł jak coś pojawia się w jego kieszeni. Wyciągnął z niej małą postać, wyglądem przypominającą breloczek. Ściągnął groźnie brwi.
- Nie mów tak głośno, bo ją obudzisz – syknął prawie bezgłośnie, a po chwili różowowłosa znów przewróciła się na drugi bok. Dostrzegł w jej dłoni jedno ze zdjęć jakie oglądali, przedstawiało ono całą ich trojkę na plaży. Serce chłopaka zabiło tak głośno, że miał wrażenie, że słychać je w całym domu. Przyśpieszył kroku, po drodze znowu zahaczając o próg w drzwiach, prowadzących na korytarz. Zamknął przejście i założył pierwsze lepsze buty, jakie udało mu się znaleźć w szafce. W dłoni wciąż trzymał mruczącego pod nosem demona. Ostatecznie i tak musiał go puścić, aby zawiązać buty, które były sportowe. Wolałby coś na wzór swoich sandałów, ale nic takiego nie mógł znaleźć. Miniaturowa wersja demona obserwowała jak po dłuższym zamyśle chłopakowi w końcu udało się zrozumieć wielką sztukę, jaką było wiązanie sznurowadeł, więc jednak nauki Erzy nie poszły w las.
Wyszedł z domu, starając się jak najciszej zamknąć za sobą drzwi. Ruszył ścieżką, która prowadziła do centrum miasta. Mimo późnej pory światła w Magnolii świeciły tak mocno, że miało się wrażenie, że samo Słońce spadło na Ziemie.
Natsu wcisnął zmarznięte dłonie w kieszenie białych dresów i zacisnął mocniej biały szal, poprawił niebieską koszulkę i czarną skórzaną kurtkę, która wisiała w jego szafie. Niby sprawiał wrażenie ubranego, a pogoda wydawała się przyjemna, ale mimo wszystko czuł się jakby szedł nago poprzez zaspy śniegu. Wiatr wiał okropnie, rozrzucając różowe włosy we wszystkie strony. Jego oddech zmieniał się w biały dym, który był widoczny nawet podczas tej ciemności. Westchnął wypuszczając go jeszcze więcej, a śledzący go jak duch demon uśmiechał się obserwując jego poczynania. Czytał mu w myślach, więc nawet nie musiał o nic pytać, ale wciąż był ciekawy.
-  Więc… jaki masz plan, szczurku? – zapytał z drwiącym uśmieszkiem. Natsu popatrzył na niego z ukosa, a następnie uniósł jedną brew, lekko się krzywiąc.
- Szczurku? – powtórzył, nie był ani trochę zadowolony z przezwiska. Demon zaśmiał się głośno, jakby robiąc to celowo, żeby obudzić całą Magnolię, do której właśnie weszli.
- Jesteś moim szczurkiem. Tak jak one biegasz po wielkim labiryncie, w rozpaczy szukając wyjścia.
Chłopak odwrócił się w jego stronę i szybkim ruchem złapał małą postać, która przypominała wzrostem laleczkę. Wbił dzikie oczy w demona, który mimo wszystko drgnął widząc płomień wściekłości w jego tęczówkach.


- Czy ja ci wyglądam na zrozpaczonego? – warknął, a następnie cisnął nim o najbliższe drzewo, przez które przeleciał na wylot. Pewnie w jego świecie, byłoby to normalne, biorąc pod uwagę jego nadludzką siłę, ale w tym świecie stało się tak tylko z powodu chorego pnia, który rozlatywał się przy lekkim szturchnięciu. – Jestem wkurwiony, a nie zrozpaczony.
Odwrócił się na pięcie w stronę miasta i kilka chwil później kręcił się po nim bez celu. Chciał znaleźć Lucy, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że bez swoich zmysłów nie jest w stanie niczego szukać. Do gildii nie wejdzie, bo nie był pewny czy ktoś tam w ogóle jest, a po drugie nie wydawało mu się to bezpiecznym pomysłem po ostatnim spotkaniu z Grayem i resztą.
Nagle w jego głowie zabłysła żarówka, ale niezbyt jasna. Charl mieszka z Lucy, ona powinna wiedzieć gdzie jest dziewczyna. W ogóle były przecież przyjaciółkami. Z taką właśnie myślą nie minęło nawet kilka minut, a już znalazł się pod apartamentem dziewczyn, naprzeciwko kanału. Wszedł do klatki i momentalnie stanął pod drzwiami, głośno w nie pukając.
Otworzyła mu czarnowłosa dziewczyna, której nie poznał w pierwszej chwili. Pozbawiona wszystkich swoich kolczyków i bez obcisłej piżamy, która zazwyczaj składała się z krótkich spodenek i ledwo zakrywającej brzuch bluzki. Stała w roztrzepanych włosach, kapciach w różowe króliczki i pasującym do nich komplecie. Widząc zwisającą na szyi przepaskę na oczy z uszkami całkowicie się załamał, ale i powstrzymywał by nie wybuchnąć gromkim śmiechem.
Charl po przetarciu powiek spojrzała na rozbawionego i zmarzniętego Dragneela. Odruchowo drgnęła i chciała zamknąć drzwi, ale Natsu zareagował i zablokował je, wkładając nogę w otwór. Do rozmowy została im mała szczelina.
- Idź sobie – pisnęła cicho.
- Oh… - mruknął bez słów. – Okej. – Dodał po chwili. Charl słysząc to westchnęła z ulgą w głosie i przestała tak mocno naciskać na zamknięcie drzwi, oczekując, że chłopak zabierze nogę. Jakie było jej zaskoczenie, kiedy ten wykorzystując jej naiwność otworzył je szerzej i wszedł do środka.
- Myślałaś, że tak powiem? – wystawił język w jej stronę, uważając to za świetny żart. Dziewczyna jednak wyglądała jakby miała zaraz umrzeć ze strachu. Momentalnie zrobiła się biała jak kreda i dygocząc zjechała po ścianie, kuląc się i prosząc o wybaczenie. Natsu otworzył szerzej oczy i wyciągnął ręce, aby ją uspokoić, co dało efekt całkowicie odwrotny, a jej wrzask rozniósł się na cały budynek.
- Czego się tak drzesz… - Chłopak odwrócił się, słysząc znajomy głos. Otworzył szerzej oczy widząc kolejną zaspaną dziewczynę. Ale to nie była Lucy, to była…
- Lisanna? – zdziwił się. Białowłosa spojrzała na niego spod byka. Jakoś nie miała ochoty oglądać twarzy narzeczonego, z którym dziś rano się pokłóciła. Skrzyżowała ręce na piersi i oparła się o framugę drzwi.
- A spodziewałeś się kogoś innego oprócz mnie i Charlotte? – syknęła obserwując wahanie na jego twarzy. Zacisnęła usta w cienka linie, podążając wzrokiem za chłopakiem, który wchodząc do ich salonu wyglądał tak, jakby czegoś szukał. Poszła za nim, przez większość czasu pozwalała mu na przeszukiwanie półek lub spoglądanie na inne rzeczy, ale kiedy zaczął zrzucać książki i robić bałagan nie wytrzymała. – Czego ty tu właściwie szukasz?
Spojrzał na nią jeszcze raz. Chyba rzeczywiście nie było tutaj Lucy, ale skoro nie tutaj, to gdzie?
- Gdzie jest Lucy? – zapytał, ale zaraz tego pożałował, bo dziewczyna zacisnęła groźnie dłonie w pięści i skrzywiła się słysząc kolejny raz to imię.
- O co ci dzisiaj chodzi z tą całą Lucy?! – wrzasnęła łapiąc za wazon z kwiatami na stoliku obok drzwi i cisnęła nim w chłopaka, który zaskoczony ledwo go ominął. Porcelana uderzyła głośno w ścianę i rozleciała się na wiele kawałków, mieszając się na podłodze z rozrzuconymi kwiatami, woda z wazonu pozostawiła ślad na ścianie w postaci wielkiej plamy i zacieków. Przyjrzał się dyszącej ze wściekłości dziewczynie, która wydała mu się przerażająca.
- A zamierzałam cię przeprosić za tą awanturę z rana – fuknęła, jakby to co powiedziała było głupotą. – Ale skoro tak, to nawet na to nie licz!
W przypływie białej furii złapała za kolejny wazon po drugiej stronie, i kolejny raz cisnęła w chłopaka, tym razem celując w głowę. Natsu znowu ledwo udało się ominąć atak, ale kiedy to zrobił, jeden z odłamków uderzył w jego ucho, boleśnie je nacinając. Złapał się za nie, głośno sycząc i przymykając jedno oko. W jego głowie głębiło się wiele myśli, ale nie mógł się zdecydować, które były mniej karane. Zdecydował się na coś subtelniejszego, bo to w końcu była dziewczyna.
- Czy tobie już do reszty odjebało? – warknął czując pulsujący ból z rozciętego ucha. Spojrzał na swoją dłoń, którą zakrył ranę. Była cała zbroczona krwią.
Lisanna niezbyt się przejęła chłopakiem i zniknęła na moment, pozostawiając niemiłą atmosferę, przez co Natsu przypadkowo obdarował trzęsącą się na korytarzu Charl wręcz wężowym wzrokiem. Czarnowłosa wciągnęła głośno powietrze i zrobiła krok w tył, natrafiając na drzwi wejściowe. Po chwili białowłosa wróciła na swoje miejsce, czyli w próg drzwi i rzuciła w chłopaka jakimś bandażem. Zamykając drzwi rzuciła:
- Opatrz się i nie chce cię widzieć – Głośno trzasnęła drzwiami, a wściekły Natsu usiadł na jednym z foteli i nieporadnie próbował coś zrobić z uchem. Chciał się uwinąć w kilka minut i wyjść, zanim ta wariatka znów wpadnie na jakiś pomysł z rzucaniem przedmiotami, ale był tak zdenerwowany, że nie potrafił nawet obwiązać szczypiącego i krwawiącego dość mocno ucha. Siedział dobre kilka minut, a na białych dresach pojawiły się szkarłatne plamy.
- Cholera – syknął, kiedy zakrwawiony opatrunek po raz kolejny zsunął mu się z ucha. Położył głowę na oparciu fotela. Krew powoli brudziła mebel, ale niezbyt się tym przejął, to nie było ani jego mieszkanie, ani Lucy. Właściwie to tak jak na początku cieszył się, że Lisanna żyje, tak teraz miał jej dość. A Charl już całkowicie go irytowała, za każdym razem jak go widziała, to piszczała ze strachu, jakby miał ją zaraz zabić i zjeść, denerwowało go to. Czuł się jak za czasów dzieciństwa, kiedy wszystkie dzieci w okolicy wytykały go palcami i uciekały, wyzywając od potworów i innych takich.
Chciał już wrócić do swojego świata. Czuł się tu strasznie samotnie, kiedy wszyscy tak się od niego odwrócili. Humoru nie poprawiał mu nawet fakt, że różowowłosa kobieta kochała go, nie ważne co zrobił lub powiedział. Właściwie to tylko ona starała się go zrozumieć. Nie wiedział czemu czuła do niego takie przywiązanie, może to dlatego, że Natsu z tego świata był jej synem? Nie znał czegoś takiego jak miłość matki do dziecka, bo nigdy jej nie zaznał. Tylko Igneel w całym jego życiu się nim opiekował i pokazał mu co to miłość. Była też Lucy, która akceptowała i nie bała się go. Kochał ją za to i chciał ponownie zobaczyć ten uśmiech, dla którego dzielnie stawiał każdy kolejny krok. Chciał znowu wrócić do gildii, krzyknąć, że wrócił, i cieszyć się, widząc zadowolone z tego powodu twarze. W tym świecie mógł się spodziewać jedynie wyzwisk, nienawistnych spojrzeń i piszczących ze strachu na jego widok dziewczyn, takich jak Charl.
- Ano… pomóc ci? – zapytała wciąż dygocząca czarnowłosa.
Natsu nawet na nią nie spojrzał, był zły, że uważa go za jakiegoś najgorszego i miał przeczucie, że gdy tylko na nią spojrzy, ta ucieknie z wielkim piskiem, a on miał na dziś już dość jej świdrujących umysł wrzasków.
- Jeśli się odważysz podejść – powiedział niemiłym tonem i po chwili usłyszał czyiś ruch, tuż obok. Spojrzał kątem oka na bladą dłoń, która sięgała po leżący na stoliku bandaż. Zamknął powieki, czując delikatną dłoń sunącą po jego uchu. Został naprawdę uratowany i to przez osobę, po której by się tego nie spodziewał. Na usta cisnęło się zwykłe „dziękuje”, ale i tak powiedział coś innego:
- Czemu ty się mnie tak boisz? – zapytał. Poczuł jak dłoń dziewczyny drgnęła, dotykając jego rany, więc syknął i dopiero wtedy się uspokoiła.
- No bo… Lucy…
- A no właśnie – wszedł jej w słowo. – I jeszcze Lucy! Szukam jej od rana i nie mogę znaleźć. Po za tym, kiedy pytam ludzi, gdzie ona jest to albo dostaje z pięści, ewentualnie rzucają we mnie wazonami. Co jest z tymi ludźmi…
- Bo twoje pytanie jest trochę… nie na miejscu – powiedziała cicho, a ten otworzył gwałtownie oczy. Zawiesił pionowe źrenice na stojącej nad nim dziewczynie, która czuła jak dreszcz przebiega po jej plecach. Jego oczy wyglądały jak u jakiegoś dzikiego zwierzęcia, co bardzo ją przerażało, bo nikt w tym świecie nie miał podobnych. Zawiązała bandaż i odsunęła się o krok.
Natsu zamiast podziękować wrócił do jej odpowiedzi.
- Czemu to miałoby być nie na miejscu? – powtórzył tym samym tonem co ona, trochę brzmiało to tak jakby się z niej nabijał. Dziewczyna odwróciła wzrok.
- Bo to przez ciebie nie żyje.
Zamarł.