środa, 20 maja 2015

47. Wspomnienie.

- Hotaru! – Zawołała młoda kobieta w stronę czerwonowłosej dziewczynki siedzącej na dworze. Ta odwróciła głowę w jej stronę. Jej fioletowe oczy połyskiwały szczęściem, a na twarzy pojawiły się radosne rumieńce. W zabrudzonych i podartych spodenkach wyglądających jak po starszym bracie pobiegła w stronę kobiety, trzymając coś w dłoniach.
- Mamo! Mamo! Zobacz! – Wykrzyczała pokazując bransoletkę zrobioną z rosnących niedaleko kwiatków. Matka dziewczynki uśmiechnęła się widząc prezent i pogłaskała ją po głowie. Hotaru nie czekała długo i założyła splecione ze sobą kwiatki na dłoń rodzicielki. Nagle czyjaś dłoń roztrzepała jej czerwone włosy.
- Dalej się babrasz w ziemi, Hotaru? – Zachichotał dobrze jej znany chłopak, odwróciła się w jego stronę z radosną miną. Była niska, więc mogła sobie pozwolić jedynie na przytulenie go w pasie.
- Braciszek! – Pisnęła. Chłopak złapał ją pod ramiona do góry i zakręcili się wokół własnej osi. Hotaru uwielbiała swojego starszego brata i uważała go za najlepszego na świecie. Nawet koleżanki z miasteczka w którym mieszkali jej zazdrościły. Chłopaka nie było często w domu, ponieważ był magiem i większość czasu spędzał na misjach. Cała ich rodzina była magami, ale tylko on należał do jakieś gildii. Dziewczynka chciała dołączyć i pracować razem z nim, ale zawsze jej mówili, że jest jeszcze za mała. – Dla ciebie też zrobiłam! – Powiedziała nagle kiedy ją postawił na ziemi i pobiegła do miejsca w którym zrywała kwiatki. Podała mu bransoletkę. Kiedy ją zobaczył otworzył szerzej oczy.
- Niesamowite Hotaru! – Pochwalił ją przyjmując prezent.
Chodźcie na obiad. – Powiedziała w końcu kobieta ciesząc się z widoku swoich radosnych dzieci. Naprawdę nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Miała kochającego męża, piękną córeczkę i wyjątkowo dojrzałego oraz wspaniałego syna. Wszystko w ich życiu było idealne. Rodzeństwo nigdy się nie kłóciło, chyba, że w grę wchodziły słodycze. Mąż zawsze poświęcał wiele czasu rodzinie oraz po mimo wielu lat małżeństwa czuła, że jego uczucie do niej ani trochę się nie zmieniło. Podała właśnie na stół ostatnią potrawę kiedy do jadalni wbiegł jej syn niosący Hotaru na barana. Odsunął jedno z krzeseł nogą i posadził ją na nim. Dosuwając siedzenie bliżej stołu ukłonił się jakby usługiwał księżniczce. Czerwonowłosa uśmiechnęła się wesoło pokazując dziecinne kiełki. Starszy mężczyzna siedzący obok dziewczynki odłożył swoją gazetę i spojrzał na nadgarstki reszty rodziny.
- Hotaru, znowu to robisz. – Powiedział ostro marszcząc brwi. Wszyscy spojrzeli ze zdziwieniem w jego stronę. Zapanowała jakaś zimna atmosfera, którą mężczyzna przeciągał, dopóki znowu się nie odezwał. – Zapomniałaś o mnie! - Kamień spadł z jego serca, powietrze uleciało z płuc, a szeroki uśmiech ozdobił jego twarz. Dziewczynka wbiła niepewnie widelec w wielki kawałek mięsa, wciąż niezbyt radziła sobie ze sztućcami. Brat widząc to wywrócił fioletowymi oczami i pokroił jej jedzenie na mniejsze kawałki.
- Dla tatusia robie przecież codziennie! – Zachichotała patrząc na zawieszone na ścianie małe wianuszki uschniętych kwiatów. I w takim nastroju spędzili kolejny wspólny posiłek. Żartowali, rozmawiali, uśmiechali się i żyli. Brat Hotaru opowiadał o swojej misji i o tym jaka to była niezapomniana przygoda. Rodzice chwalili go i mówili, że na pewno zostanie świetnym magiem ponieważ zbliżał się egzamin na maga klasy S. Hotaru z każdym słowem była coraz dumniejsza ze swojego członka rodziny.
I tak mijało większość dni.
Hotaru bawiła się na dworze czekając na brata, rodzice przebywali w tym czasie w domu zajmując się sobą. Gdy cała czwórka była w komplecie robili wiele rzeczy razem. Spacery, wspólne posiłki, wiele rozmów, zabawy, gry, ale i zwykłe siedzenie przy kominku w salonie i ciche odpoczywanie. Hotaru była szczęśliwa będąc otoczona rodzinną miłością.
Jednak pewnego dnia wszystko zaczęło się zmieniać.
- Hotaru! – Krzyknęła mama bez swojego cudownego uśmiechu. Było już późno, a ona wciąż spoglądała na drogę. – Hotaru! – Powtórzyła i widząc, że córka ją ignoruje zrobiła kilka kroków w jej stronę.  Wyciągnęła dłoń.– Hotaru, chodź do domu…
- Nie! – Krzyknęła odtrącając jej rękę i wciąż wpatrywała się w pustą drogę. Mijały kolejne sekundy. Ciszę przerwał cichy szloch dziewczynki. – Gdzie jest braciszek? – Wyszeptała zniekształconym głosem i odwróciła się w stronę równie zmartwionej matki. Fioletowe tęczówki czerwonowłosej błyszczały od słonych łez. Uklękła przy niej i pozwoliła by małe rączki oplotły jej szyje. Czuła jak jej małe ciało drży ze strachu, ale nie mogła nic na to poradzić. Sama nie wiedziała, co się dzieje.
- Jest w drodze. – Pocieszyła ją wplątując smukłe palce w jej włosy i nucąc jakąś przyjemną melodię próbowała ją uspokoić.
Dzisiaj, atmosfera przy stole nie była taka przyjemna. Rodzice nie rozmawiali. Hotaru musiała sama sobie pokroić jedzenie. Spojrzała na matkę, która z zamkniętymi oczami opierała głowę o złożone jak do modlitwy ręce. Ojciec wciąż wpatrywał się w okno, jakby doszukując się jakiejkolwiek wskazówki. Dziewczynka przeniosła się z kuchni do salonu. Czas mijał. W tym czasie za oknem usłyszała huk piorunów. Pisnęła ze strachu zasłaniając uszy. Ciepło kominka wcale jej nie uspokajało. Wstała z kanapy i szurając bosymi stópkami po drewnianych panelach pobiegła do drzwi. Lekko je uchyliła, rodzice wciąż siedzieli poddenerwowani. Widziała to, nie umieli tego ukryć. Nagle zauważyła, że drzwi otwierają się z wielkim hukiem. Do środka wpadł cały przemoczony chłopak, twarz miał zasłoniętą kapturem. Ojciec z matką gwałtownie oderwali się od stołu. Pierwsze co zrobili to krzyk na chłopaka, ale później jakby zamilkli spoglądając na jego twarz. Hotaru wstrzymując oddech próbowała przyjrzeć się o co może chodzić. W końcu jej fioletowe oczy zauważyły krople krwi spływające po twarzy brata. Ruch, oddech, mowa – wszystko to zostało sparaliżowane przez strach. Dopiero kiedy matka pobiegła po jakieś opatrunki, a ojciec po czysty ręcznik mogła cokolwiek zrobić. Ruszyła się dopiero kiedy jej brat spojrzał na lekko uchylone drzwi. To chyba nie można było nazwać ruchem, to była zwykła ucieczka. Przestraszyła się tego widoku. Wstrzymując oddech dostała się do swojego pokoju i po przekroczeniu progu upadła na podłogę. Spojrzała na swoje dłonie, trzęsła się tak jakby została porażona prądem. To wszystko, to co widziała, to nie była twarz jej idealnego brata. Skóra, która została dotknięta przez jego krew… ona… po prostu została spalona. Jego prawe oko przestało świecić fioletowym światłem. Jego już nie było. Usłyszała kroki na korytarzu. Drgnęła i natychmiast rzuciła się w stronę łóżka zakrywając się kołdrą, aż po czoło.
- Hotaru? – Usłyszała znajomy głos brata. Od razu udała, że śpi. Po dźwiękach jego szurającego ubrania mogła wywnioskować, że stanął na środku pokoju. – Przepraszam. – Wyszeptał. – Zawiodłem. – Dodał jakby przez łzy. Zdusiła w sobie szloch i mocniej docisnęła do serca pluszaka – królika, którego dostała właśnie od chłopaka. Kiedy wyszedł zamykając drzwi poczekała chwilę, aż w końcu przestała powstrzymywać się od płaczu.
Dni znowu mijały szybko.
Stosunki w rodzinie nieco się oziębiły. Hotaru wciąż nie mogła przywyknąć do wyglądu jednookiego brata i unikała go za każdym razem. Nie było to ze strachu, po prostu jako dziecko nie wiedziała jak się zachować i czy przypadkiem czymś go nie zrani. Chłopak przez długi czas przebywał ciągle w domu, co jeszcze bardziej utrudniało jej zadanie i zaczęła wychodzić do miasteczka by spotykać się z koleżankami.
Znowu siedzieli przy wspólnym obiedzie. Dziewczynka nawet na chwilę nie była w stanie spojrzeć na brata, który z tego powodu niesamowicie cierpiał. Nikt się nie odzywał, panowała ponura cisza. W końcu chłopak otworzył usta i pustym wzrokiem wpatrywał się w ciągle czysty talerz.
- Mógłbym już wrócić do gil--
- Nawet nie zaczynaj. – Wrzasnął ojciec uderzając pięścią w stół. Wszystkie sztućce zabrzęczały. Każdy przy stole drgnął ze strachu. Fioletooki zacisnął usta w cienką linię i kiwnął głową. Wiedział, że nie ma sensu się sprzeciwiać, a do robienia misji na pewno nie wróci. Nagle starszy mężczyzna westchnął i odszedł od stołu. – Nie jestem głodny. – Powiedział i ruszył w swoją stronę. Hotaru zauważyła, że jej brat również wstał. Bez słowa, dość powolnym ruchem zmierzał w stronę salonu. Dziewczynka spojrzała na jego talerz. To już był któryś dzień jak nie jadł, a przecież kiedyś potrafił brać nawet kilka dokładek. Zacisnęła małe palce w piąstki i zeskoczyła z krzesła. Pobiegła do swojego pokoju, gdzie wyciągnęła jakieś ubranka i nitki. Nie umiała szyć, ale mimo to nie skaleczyła się igłą ani razu. Po kilku godzinach siedzenia na łóżku skończyła swoje dzieło. Spojrzała za okno, było już ciemno. Otworzyła wyglądające jak wielkie dla niej drzwi na korytarz, a następnie wkroczyła do salonu. Widziała tam swojego brata siedzącego na podłodze, blisko kominka. Słysząc jej małe i nieśmiałe kroki odwrócił głowę w jej stronę. Chcąc nie chcąc, musiała zobaczyć jego zabandażowane oko. Nie spanikowała jednak i wciąż szła w jego stronę. Czemu miała się bać? Przecież to nadal był jej starszy i ukochany braciszek. Niestety kiedy do niego podeszła ten próbował wstać i odejść, ponieważ wiedział, że nie czuła się od pewnego czasu zbyt komfortowo w jego towarzystwie. Powstrzymała go łapiąc go za dużą dłoń, którą nie tak dawno wesoło rozwalał jej uczesane i uporządkowane włosy.
- Nie idź! – Cichy pisk wyrwał się z jej piersi. Chłopak uniósł brew kiedy ta wręczyła mu kawałek materiału. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było upadnięcie na kolana i ze strachem wypisanym na twarzy sprawdził dokładnie jej małe dłonie.
- Nie skaleczyłaś się, prawda?! – Prawie panicznie krzyknął. Hotaru wystawiła język w jego stronę.
- Nie! Niesamowite prawda? – Zachichotała, ale na jego twarzy wcale nie widziała zadowolenia. Zacisnął zęby i odwrócił wzrok.
- Nie powinnaś robić takich rzeczy. – Powiedział stanowczo spoglądając na zszyty materiał. Wstrzymała oddech, czując dźgnięcie prawdziwego bólu.
- Czemu? – Zapytała cicho, jednak chciało jej się wrzeszczeć i płakać. Znowu zawiesił na niej swoje fioletowe oko.
- Ponieważ to niebezpieczne.
Przecież nic mi się nie stało! – Wyrwała dłonie, które wciąż trzymał i zamachała mu nimi przed twarzą. Pokiwał przecząco głową.
- Hotaru, ty nie rozumiesz! – Warknął, jednak po chwili zrozumiał, że ją tym przestraszył. Znowu. – Tu nie chodzi o głupie szycie. – Powiedział słabym i lekko drżącym głosem. – Tu chodzi o krew… naszą krew. – Po chwili wahania, kontynuował: - Nasza krew jest przeklęta. Możemy jej jednak używać do walki. Niestety, jeśli nad nią zbytnio nie zapanujesz… nawet najmniejsza twoja rana sprawi, że spalisz sobie skórę. – Wskazał na swoje zabandażowane oko. – Ja myślałam, że jestem silny i to jest moja kara. - Hotaru niezbyt rozumiała, jednak wiedziała, że jej brat mówiąc to jest przerażony i cierpi. Rzuciła mu się na szyje, mocno przytulając.
- To nic takiego. – Powiedziała spokojnym tonem. Tym razem to ona go pocieszała i pomagała. Dotknęła materiału w jego zamkniętej dłoni. Wyciągając go uśmiechnęła się. Była to opaska na oko, która założyła mu na twarz. – Urocze. – Zachichotała. Chłopak wystawił jej język. Poczuła przyjemne uczucie na sercu. Wiedziała, to wciąż był jej brat i to jak wyglądał nie miało tu nic do rzeczy. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, stanął w nim przerażony ojciec. Fioletooki otworzył usta.
- Co się--
- Schowajcie się! – Wrzasnął i zamknął drzwi. Dziewczynka poczuła jak brat bierze ją szybko na ręce i chowa w stojącej obok szafie oraz przykrywa ubraniami. Była przestraszona i tak samo jak brat nie wiedziała co się dzieje.
- Braciszku. – Pisnęła cicho słysząc jakieś krzyki na zewnątrz. Jej bicie serca przyśpieszyło, tak samo jak oddech. Chłopak nie mógł pozwolić sobie na panikę, ponieważ to jeszcze bardziej by ją przeraziło.
- To nic takiego. – Poklepał ją po głowie i odsunął się aby przymknąć drzwi. – Na pewno robią sobie jaja. – Zachichotał, chociaż wcale nie był rozbawiony. Czuł jak trzęsie się w środku.
- Gdzie idziesz? – Mruknęła cicho, a po jej policzku poleciała samotna łza. Położył palec na swoich ustach dając jej do zrozumienia, by była cicho i zamknął drzwiczki. Usłyszała jakieś głosy, krzyki. Potem jakąś walkę. Drżącymi rączkami zatkała swoje uszy i zacisnęła oczy najmocniej jak tylko mogła. Czuła jak oblewa ją zimny pot kiedy z wszystkich dźwięków słyszała tylko powolne kroki po skrzypiącej podłodze. Łzy stanęły w jej oczach widząc drgającą klamkę. W tym samym momencie usłyszała wołanie i nikogo już nie było w pokoju. Zatkała usta. Czy mogła już wyjść?
Siedziała tak długie minuty, które okazały się być godzinami.
Otworzyła drzwiczki uważnie się rozglądając.
Wszystko w salonie było jak wcześniej. Postawiła bosą stópkę na zimnej podłodze. W tym samym momencie ogień w kominku przygasł i zrobiło się ciemno w całym domu.
- Braciszku? – Zawołała cichutko idąc w stronę drzwi do kuchni. Potknęła się o leżący na ziemi kocyk, którym przykryty był wcześniej chłopak. Serce biło jej jak oszalałe. Czemu nikt nie odpowiadał?
- Mamusiu? – Podeszła pod drzwi. – Tatusiu? - Zacisnęła małą dłoń na klamce i otworzyła je. W pierwszej chwili uderzyło w nią światło, które oślepiło ją na kilka sekund. Po chwili zobaczyła krew. Syczące i dymiące jak po polaniu kwasem trzy ciała. Upadła na kolana i nie wiedząc co robić zakryła oczy. Z jej piersi wyrwał się pusty krzyk. Następnie głośny i przepełniony przerażeniem. Nie chciała na to patrzeć. Czułą niewiarygodny ból w sercu. Skuliła się i zaczęła łkać. Chciała się do kogoś przytulić. Chciała, żeby ktoś powiedział, że to tylko koszmar. Do jej oczu napłynęły łzy. Wszystko, w jednej chwili straciła. – Nie! – Wrzasnęła po raz kolejny zasłaniając uszy. Nie chciała tego widzieć, wierzyła, że gdy otworzy oczy zostanie obudzona uśmiechem swojego brata. Przecież nawet nie zdążyła mu powiedzieć jak bardzo go kocha, nie zdążyła go przeprosić za ignorowanie! Krzyczała, najgłośniej jak mogła, zdzierając sobie struny głosowe.
Właśnie wtedy zrozumiała, że doświadczyła najgorszego bólu w życiu.

Strata czegoś bezcennego.
Strata ukochanej rodziny.

Czerwonowłosa podskoczyła do góry omijając kolejny słup ognia chłopaka. Te historia była jednym, wielkim koszmarem w jej życiu. Obiecała sobie, że pomści swoich bliskich. Gdy stała się starsza odkryła, że ludzie który zamordowali jej rodzinę byli wyznawcami Zerefa. Spędziła całe życie na treningach, a jej największą i prawdopodobnie jedyną motywacją była chęć zemsty. Za każdym razem go szukała i za każdym razem znikał powtarzając, że nie jest tą której przeznaczonej jest go zabić. Dopiero teraz mogła zobaczyć obraz w la’crimie i widziała tam dwójkę magów. Uznała, że to musi być ta święta magini Heartfilia. W końcu, musiał być to ktoś potężny. Znała ją. Wszyscy w całym Fiore ją znali. Wiele osób jej nienawidziło, niektórzy lubili i popierali, a bywali i tacy którzy byli w stosunku do niej obojętni. Ona przez większość czasu pozostawała w tej trzeciej grupie. Teraz, to się zmieniło. Skoro ona blokowała dojście do jej celu, musiała ją zniszczyć. Tak jak i wielu przed nią. Zeskakując z gałęzi wbiła swój miecz w ziemie, szpary wypełniły się szkarłatną cieczą, która wytworzyła coś w rodzaju wulkanu tuż przed magami. Krew dotykając wszystkiego w okół zaczęła syczeć i powstał dym zasłaniający jej widoczność. Pewna zwycięstwa zeskoczyła na ziemie by obejrzeć ich spalone ciała. Czy to było dobre? Pewnie nie, ale po wielu morderstwach przestała się tym przejmować. Najważniejsze było tylko to, by Zeref z nią walczył. Gwałtownie otworzyła oczy kiedy dym opadł. W ziemi widziała jakby wykopana dziura.
- Muu… Piersi Lucy są najlepsze! – Krzyknął nieznany jej osobnik, wyglądający jak umięśniona i stojąca na dwóch nogach, łaciata krowa. Nie zdążyła nawet zareagować kiedy wielki topór uderzył w jej ciało i odepchnął ją na wielkie drzewo. Sycząc z bólu spojrzała na przeciwników.
- Mogłeś tego nie mówić, Taurus. – Powiedziała zawstydzona blondynka w stronę ducha i po chwili odwróciła się w stronę różowowłosej dziewczyny. – Swoją drogą, dziękuje za pomoc Virgo.
- Czy zostanę za to ukarana, księżniczko? – Lucy skrzywiła się na to pytanie i pokiwała przecząco głową. W tym samym momencie oba duchy zniknęły.
- Nie ignoruj mnie! – Wrzasnęła Hotaru przebijając skórę swojej dłoni. W stronę magów poleciały dwie krwawe lance. Heartfilia wykonała szybki ruch dłonią.
 - Sagittarius! – Czarnowłosy mężczyzna przebrany w strój konia wycelował swoje strzały przed siebie.
- Zdanie zostało wykonane. – Zasalutował. - Moshi, moshi – Dodał z powagą. Natsu w tym czasie skorzystał w nieuwagi przeciwniczki. Podskoczył w powietrze, a następnie zapalił dwa strumienie ognia w swoich rękach.


Atak Skrzydłem Ognistego Smoka! – Uderzył w nią jakby skrzydłami, które odrzuciły ją na dalszą odległość.
Hotaru przekręcała się i w końcu wbiła palce w ziemie, by się zatrzymać. Szybkim ruchem wstała i uśmiechnęła się zmieniając swoje ciało w plamę krwi. Zdezorientowani magowie nie wiedzieli jak na to zareagować. 
Tym bardziej kiedy plama zaczęła poruszać się szybkim tempem w ich stronę. Natsu spróbował uderzyć zapaloną pięścią w podłoże, jednak zdało się to na nic. Nagle z plamy krwi wyszły dwie ręce, które złapały magów za nogi, potwornie paląc ich skórę. Oboje wydali z siebie okrzyk bólu i upadli na jedno kolano. Hotaru oddaliła się na bezpieczną odległość i wróciła do swojej poprzedniej formy. Jej przeciwnicy naprawdę cierpieli i poczuła, że ogarnia ją z tego powodu wielka radość. Już niedługo miała pokonać osobę przez którą Zeref nie chciał z nią walczyć. Gdy jej nie będzie, nie będzie przed nią uciekał, będzie mogła się zemścić.
- Kim ty jesteś? – Syknęła Lucy i pomimo wielkiego bólu wstała. Czerwonowłosa zmierzyła ją przeciągłym, dziwnym spojrzeniem.
- Myślę, że nie musisz wiedzieć. – Oznajmiła, a w jej dłoni znowu pojawił się krwawy miecz.
- Kruszący Kieł Ognistego Smoka! – Natsu zapalił jedną z rąk, a następnie uderzył po łuku przeciwniczkę, pozostawiając smugę ognia. Może i jej ataki były w pewnym sensie silne, ale o trzymaniu gardy nie miała bladego pojęcia. Szybko się rozpraszała co działało na jej niekorzyść. Zrobiła kilka kroków do tyłu w oszołomieniu. Rozchyliła wargi, ale nie padło z nich żadne słowo. Lucy zauważyła jak zaciska zęby, jakby z bólu i przetarła z wielką trudnością kącik ust, który po chwili wyglądał jak spalony. Dłoń, w miejscu gdzie jej krew dotknęła skóry również była poparzona. Zaciskając mocniej palce na mieczu starała się przeskoczyć nad chłopakiem, ale ten złapał ją za kostkę i cisnął nią o ziemię. Ta zdążyła w międzyczasie poplamić go szkarłatną cieczą. Natsu zacisnął zęby i puścił ją łapiąc się za poparzone ramie. Hotaru odbiła się od ziemi i popędziła w stronę blondynki. Jednak tuż przed zadaniem ciosu zawahała się. Jej czekoladowe oczy wydawały się zimne. Lucy wyciągnęła dłoń do przodu. Fioletooka poczuła jak jej ciało zostaje przyciśnięte przez ogromne kule. Usłyszała radosny śmiech, jakby dzieci. Tuż przed jej twarzą pojawiły się dwa niebieskie duszki ubrane w szorty.
- Gemini. – Powiedziała, a te zmieniły się w kopie jej samej. Atmosfera zrobiła się przerażająca. Natsu otworzył usta widząc jak dziewczyna i jej duch łapią się za dłonie.
- Co ty… - Wykrztusiła Hotaru, czując, jak gwałtownie ogarnia ją strach.
Zajrzyj w niebiosa, otwórz je na oścież...
Poprzez poświatę wszystkich gwiazd na nieboskłonie,
Pozwól im siebie poznać, poprzez mnie...
O Tetrabibliosie...
Jam ta, która gwiazdami włada...
Uwolnij swą postać, swą wrogą bramę.
Niech 88 znaków...
Zabłyśnie
URANOMETRIA!


Po wyrecytowaniu tym razem pełnej inkantacji różnokolorowe kule uderzyły w ciało czerwonowłosej dziewczyny. Kiedy atak się skończył duch zniknął, a blondynka wciąż stała obserwując ledwo dyszącą maginie. Przeniosła wzrok na ukochanego. Wyglądał dobrze, ale wciąż widziała, jak trzyma się za poparzone ramie.
- Chciałam ich tylko pomścić. – Powiedziała niewyraźnie Hotaru zaciskając palce w pięści. – Byłam już tak blisko… - Po jej policzku popłynęła samotna łza. Jej całe ciało drżało. Nie tylko ze strachu, ale i z bezsilności oraz złości. Była wściekła na samą siebie. Była tak podekscytowana tym, że gdy ją pokona będzie mogła zabić Zerefa, że nawet nie wzięła pod uwagę mocy przeciwniczki. Lucy przyklękła, żeby spojrzeć w jej fioletowe oczy.
- Nie bardzo rozumiem. – Powiedziała kładąc jej dłoń na głowie. Serce czerwonowłosej na chwilę się zatrzymało. Wydawało się, że od blondynki biło wspaniałe i znajome ciepło. – Jednak skoro chcesz kogoś pomścić to nie powinnaś się zastanowić, czy oni chcieliby żebyś krzywdziła tym innych? – Zapytała i promiennie się uśmiechnęła. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Hotaru zacisnęła drżące usta w cienką linie. Wiedziała, że to jej wyobraźnia, ale zauważyła swoją rodzinę stojącą za blondynką ze zmartwionymi minami. Załkała kiwając przecząco głową i zamknęła oczy. Czemu dopiero ta beznadziejna Heartfilia musiała jej pokazać jak bardzo się myliła? Co z tego, że zabiła wielu wyznawców mrocznego maga i innych ludzi stojących na jej drodze. Jej rodzina nie chciałaby tego.
Wiedziała, że nie uda jej się nigdy pokonać Zerefa.
Mimo to czuła, że to da jej spokój i może przywrócić jej szczęście.
Zmarli jednak nie wracają do życia.
Pozostają, już tylko we wspomnieniach.

2 komentarze:

  1. Rozdział taki przecudny! Moim skromnym zdaniem jest jednym z lepszych!
    Laxus: I już?
    Nie przeszkadzaj! Jeszcze nie skończyłam! Wyjdź!
    Laxus: Hai, hai...
    No to wracając... Hotaru tyle przeżyła... Braciszek umarł! NIE!! Popłakałam się w tym momencie! Ale za to pośmiałam się wtedy, kiedy była ta rozmowa przy posiłku. Ten ojciec mnie rozwala. HAHA... Dlatego płakałam jak umarli... Smuteg... Mam nadzieję, że Hotaru zaufa Luśce i zaprzestanie mordować. To chyba tyle z mojej strony :) Dziękuję za uwagę! Pozdrawiam i ślę wenotellę w słoikach po nutelli :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo a więc to była postać tylko chwilowa? A może się myle, zresztą sama nie wiem.
    Słodko opisałaś jej przeszłość, biedulka załamała się ;(. Ale wyszło pięknie od przyjemnych rodzinnych chwil do czarnych uczuć rozpaczy.
    Ładnie.
    A może jej brat żyje tylko to było ciało kogoś innego :o.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)