Wielka,
mroczna komnata była tylko częścią wielkiej siedziby. Na środku pomieszczenia
stało wielkie krzesło, prawie jak tron. Na nim siedział czarnowłosy młody
mężczyzna, który z pewnym zadowoleniem w oczach spoglądał w ciemną la’crime
lewitującą tuż przed nim.
- Widzę, że świetnie się bawisz Natsu. – Powiedział mag opierając prawy łokieć
na oparciu i prostując dłoń, oparł na niej brodę. – Świetnie. Korzystaj, póki
możesz. – Jego ton głosu wydawał się być zimny jak góra lodowa. Rozniósł się on
po całym pokoju. Prawie identycznie jak huk drzwi, przez które wszedł
nieproszony gość. Westchnął widząc jej wściekłą twarz po raz kolejny.- Mówiłem ci przecież już wiele razy… - Zaczął wstając i gestem dłoni odsunął la’crime.
- Nie ja jestem tą, która ma cię zabić. – Dokończyła przebijając paznokciem własną skórę. Krew wylała się z jej dłoni tworząc pionowy słup, który następnie zmienił się w krwawy miecz. Spojrzała na niego swoimi fioletowymi oczami w których czaiła się determinacja. Uniosła broń przed siebie, celując w jego serce. – Więc kto jest niby tak silny? Jego też pokonam. – Powiedziała z pewnością siebie, jej czerwone włosy zafalowały. Nie powiedział nic, nawet się nie ruszył. Zacisnęła zęby kiedy po prostu zniknął. Przeklęła pod nosem i kopnęła pierwszy lepszy kamień, który uderzył w leżącą la’crime. W wielkiej kuli odbiła się twarz dobrze jej znanej Heartfili. Dziewczyna zacisnęła mocniej palce na orężu.
- Sprawię, że będziesz ze mną walczył. – Warknęła zamachując się mieczem z którego wypłynęły krople krwi. Poplamione miejsca zostały wyżarte, jak po polaniu kwasem. Obraz w la’crimie zniknął, a ta uśmiechnęła się pod nosem odwołując swój miecz. – Już niedługo.
♦-♦-♦
- Co wam się stało, dzieciaki?! – Krzyknął Macarov siedząc na blacie baru.
Wszyscy byli opatrzeni i poobijani. Mimo, że ich wygląd przyciągał uwagę,
większość osób nie oderwała się od swoich zajęć. Laxus udawał, że śpi na
piętrze. Macao i Wakaba jak zwykle spędzali razem czas przy alkoholu, tym razem
dołączyła się do nich również Cana wraz ze swoją ukochaną beczułką. Kinana wraz
z Mirą jak zwykle pracowały jako kelnerki. Jet i Droy wykłócali się o to, kto
powinien wybrać misje dla Levy, a Reedus uznał to za świetną scenę i postanowił
ich uwiecznić na płótnie. Nab ślęczał obok tablicy z ogłoszeniami, jakby czekał
aż pojawi się praca idealna dla niego. Elfman w międzyczasie opowiadał młodemu
Conboltowi jaki powinien być mężczyzna. Max udawał, że sprząta opierając się o
miotłę. Laki dyskutowała z Evergreen o metodach tortur, a Bickslow z Freedem patrzyli
na nie z lekkim dystansem. Levy z Wendy wyglądały jak dwie siostry wesoło
dyskutując o czymś ciekawym przy jednym ze stołów. Po za tym w gildii słychać było śmiechy i
rozmowy innych.- Małe komplikacje. – Powiedziała Erza wciąż kulejąc na jedną nogę i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Nigdzie jak zwykle nie dostrzegła Jellala. Westchnęła i przygnębiona usiadła przy barze. Mira nawet nie musiała pytać widząc jej zmartwioną minę.
- Małe? – Powtórzył uważnie przyglądając się ranom Dragneela. – Czy wy nie mieliście odwiedzić chorej matki Lucy?
- Aye, odwiedziliśmy. – Potwierdził Happy. Starszy Dreyar uniósł brew i rozmasował czoło wciąż nic nie rozumiejąc.
- Można powiedzieć, że spotkaliśmy drugą rodzinkę. Rodzinkę Metusa. – Powiedział Gray opierając się o drewnianą kolumnę. Lucy spuściła głowę w dół. Czuła, że w pewnym sensie to przez nią to wszystko się stało. Dobrze, że wygrali. Jednak w jej głowie wciąż pojawiały się myśli, że gdyby jej nie poznali to nie mieliby kiedy z nimi walczyć.
- Przepraszam. – Szepnęła, prawie bezgłośnie. To wszystko by się po prostu nie wydarzyło. To, ani inne rzeczy z nią związane. Może było tak jak mówił Fang. Jej istnienie samo w sobie było nieszczęściem. Było w tym wiele racji. Gdyby jej nie było, ciekawe czy w Fairy Tail byłoby lepiej. Byłaby tu Lissana, którą wiele osób kochało. Lucy przełknęła ślinę, bo nagle zaschło jej w gardle. Nie zdawała sobie sprawy, że drży, dopóki Natu nie otoczył jej ramieniem. Czując jego ciepło zrobiło jej się jakoś lepiej. Spojrzała w jego zielone tęczówki i na ciepły uśmiech skierowany tylko do niej.
- Hej. – Powiedział odganiając wszystkie ciemne myśli. – To nie jest twoja wina. Nie zrobiłaś nic złego. – Mimo tych słów nie zrobiło jej się wcale lepiej. Poczuła jedynie jak wielki kamień dorzuca się do wielkiego kosza z sumieniem wewnątrz niej. Ukrywała przed nim niesamowicie istotną i ważną rzecz. – Nie powinnaś się obwiniać. – Wstrzymała oddech, czując dźgnięcie prawdziwego bólu. Nagle przeraziła się, bo te słowa idealnie pasowały do jej myśli. Chociaż wiedziała, że chodzi o całkowicie inną sytuacje. Zacisnęła usta i wysiliła się na delikatny uśmiech. Macarov westchnął i łyknął z kufla zmieniając temat.
- A gdzie Charlotte? – Zapytał widząc brak nowej członkini. Lucy z lekkim zażenowaniem otworzyła drzwi do gildii, za nimi stała dwójka kłócących się magów.
- Załatwimy to pokojowo. – Powiedziała poddenerwowana i wyciągnęła dwie zaciśnięte pieści przed siebie. - Jeśli zgadniesz, w której ręce schowałam orzeszek, będziesz mógł odejść. Jeśli trafisz na rękę pustą.. zostaniesz ze mną na zawsze. – Oznajmiła z powagą. Sting wywrócił oczami
- Przecież ty nie masz żadnego orzeszka. – Ze zmęczeniem rozmasował zmarszczki na czole.
-Wiem. – Zagryzła wargę. W tym samym momencie drzwi zamknęły się. Gray wskazał palcem w tamtą stronę.
- A o co im właściwie poszło? – Juvia wzruszyła ramionami w tym samym momencie co Natsu. Blondynka wywróciła oczami przypominając sobie moment kiedy wyjeżdżali.
- Sting musi wracać do Sabertooth. A Charl... sami widzicie. – Powiedziała, a z ust wszystkich wyrwało się przeciągłe przytaknięcie. Mirajane wkroczyła z kawą i tacką wypieków dla magów. Natsu przyjął napój, łakomie spoglądając na ciasteczka, więc Lucy poszła do Levy i Wendy. Nie zdążyła nawet nic powiedzieć kiedy drzwi otworzyły się z hukiem.
- Niech zdechnie. – Rzuciła Charl zamykając drzwi kopnięciem.
- Biedny ten twój chłopak. – Rzucił z rozbawieniem obudzony już Laxus. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem, ale niezbyt się tym przejął. Nagle jej postawa się zmieniła, ze zdenerwowanej na przygnębioną.
- Canaa… - Mruknęła w stronę magini. – Pić. – Oznajmiła i poczuła silną dłoń na głowie.
- Dzieci nie piją. – Powiedział stanowczo Metalicana. Odwróciła głowę w jego stronę, potem odwróciła całe ciało. Widząc ojca w dobrym stanie westchnęła z ulgą.
- Po co ci był lekarz?
- Zwichnięcie. – Skłamał bez mrugnięcia. Dziewczyna uważnie mu się przyjrzała. Sprawiał wrażenie, że wygląda dobrze. Był milczący, w oczach miał czujność, która odrobinę przerażała Charl. Zauważyła czerwone ślady na skórze, które powoli się już goiły. Igły? Na zwichnięcie? Chciała zapytać, ale tego nie zrobiła. Na usta cisnęły jej się pytania, wszelakie możliwe pytania, bo nie mogła zrozumieć, co jest takiego strasznego, że ją okłamuje. Wpatrywała się w niego jeszcze przez dłuższą chwilę, po czym powiedziała bardzo spokojnie:
- Idę do domu. – Była zła i smutna. Nie dość, że Sting musiał wyjechać, to jeszcze jej własny ojciec kłamał prosto w oczy. Nikt jej nie zatrzymywał. Macarov spojrzawszy na smoka gestem wskazał na swoje biuro. Metalicana skinął głową i razem z Mistrzem ruszył w jego stronę. Reszta drużyny postawiła na zwykły odpoczynek. Oczywiście w przypadku Natsu i Graya nie trwał on długo i kilka minut później rozpętała się walka na jedzenie.
Levy roześmiała się widząc to wszystko. Było tak spokojnie, tak normalnie. Nagle poczuła jak dwie ręce podnoszą i ciągną ją w stronę tablicy z ogłoszeniami. Odwróciła głowę w stronę przyjaciół z jej drużyny. Nie rozumiała o co chodzi, dopóki nie pokazali jej dwóch kartek z różnymi misjami.
- Levy powiedz mu, że ja wybrałem lepszą. – Odpowiedział pewny siebie Jet.
- Nie prawda! – Zaprzeczył Droy. – Oczywiście, że moja jest lepsza. Prawda, Levy-chan? – Zapytał z niepewnością w głosie Droy. Levy uniosła dłonie i z niewyraźną miną próbowała ich uspokoić.
- Ja w sumie… nie chce iść… mam książkę i… - Zaczęła się jąkać.
- Levyyyyy! – Przeciągnęli z rozpaczą w głosie. Mina niebieskowłosej lekko zrzedła, ale starała się utrzymać pozytywny wyraz twarzy. Kompletnie nie miała ochoty iść z nimi na misje. Nie chciała być też niemiła, ale ich wymuszany ton naprawdę ją irytował. Nagle zauważyła, że ich mimika twarzy uległa zmianie. Poczuła, że ktoś stoi za nią.
- Przecież wam powiedziała, że nie chce iść. – Warknął dobrze znany jej głos.
- Gajeel. – Powiedziała odwracając głowę w jego stronę. Nie ukrywała, że uratował w pewnym sensie jej skórę.
- To nie twoja sprawa. – Rzucił Droy krzyżując ręce na piersi. Gajeel wypuścił z siebie powietrze.
- Ta… - Zaciął się, najpierw wykreślając w myślach bezczelne odpowiedzi. – Ale to, że zasłaniacie tablice jest już moją sprawą. – Dwójka magów skrzywiła się słysząc jego odpowiedź. Posłał im mordercze spojrzenie. – Precz. – Rzucił. Chcieli coś mu powiedzieć, ale kompletnie nie wiedzieli co. Z wściekłością wypisaną na twarzy odpuścili i ruszyli w swoją stronę. Gajeel bez słowa podszedł do tablicy i przyglądał się im tak jak Nab, jakby czekając na tą idealną. Lily w tym czasie nie próżnował i wciąż pokazywał jakie można byłoby zrobić.
- Ano… - mruknęła cicho zawstydzona dziewczyna. – Dziękuje za pomoc.
- Nie pomogłem tobie, tylko sobie. Irytowali mnie już. – Powiedział nawet na nią nie patrząc. Lily widząc zachowanie przyjaciela ciężko westchnął.
- Gajeel, ty naprawdę nie umiesz przyznać się do dobrego uczynku, co? – Mruknął niewyraźnie. Czarnowłosy spojrzał na niego wilkiem.
- W której drużynie grasz, coo? – Zapytał łapiąc go za policzki i rozciągając w każdą stronę. Levy widząc to roześmiała się. Czuła się przy nich niesamowicie komfortowo. Nagle wpadła na pewien pomysł.
- Mogę iść z wami na misje? – Rzuciła jakby nigdy nic, chociaż zadawała to pytanie już kilka razy.
- Jesteś nieznośna. – Odpowiedział stanowczo. Opuściła ramiona w geście załamania.
- Chyba masz racje.... – Gajeel rzucił przeciągłe spojrzenie w jej stronę, po czym złapał za pierwsze lepsze ogłoszenie, które wcisnął jej w dłonie. Splótł dłonie z tyłu karku i zaczął się oddalać. Levy otworzyła szerzej oczy wpatrując się w jego plecy.
- Idziesz? – Zapytał widząc, że ta nawet nie drgnęła. Zarumieniła się i kiwając głową podbiegła do dwójki towarzyszy. Mira uśmiechnęła się widząc to i podała Wendy sok.
- To takie słodkie. – Zachichotała przyciskając tace do piersi. Spojrzała kątem oka na bujającą w obłokach Lucy. Nachyliła się lekko nad dziewczyną. – Pasują do siebie, jak ty i Natsu. – Szepnęła. Spodziewała się pisku i rumieńców na twarzy przyjaciółki, ale ta pokiwała głową i łyknęła swojej kawy. W oczach Miry zabłysnęła ciekawość. – A co to? – Natsu w tym samym czasie zawiesił wzrok na dziewczynach i lekko ominął nadciągający atak Graya. Dzięki wyczulonemu słuchowi wszystko doskonale słyszał. Splótł dłonie z tyłu karku i stanął w taki sposób, jakby się opierał o niewidzialną ścianę.
- A bo w sumie my… - Urwał w pół zdania. Lucy zakrztusiła się i szybkim ruchem pobiegła w jego stronę wyciągając go za szalik z gildii. Była zawstydzona i nawet nie wiedziała w którą stronę idzie. Natsu nie wyrywał się, ale był zaskoczony tak samo jak jego przyjaciele, których zostawili w budynku. Szli tak szybko, że wciągu kilku minut znaleźli się przy wejściu do lasu blisko domu chłopaka.
- Luce. – Powiedział, ale ta nie zamierzała się zatrzymać. Westchnął i szybkim ruchem wziął ją na ręce. Dziewczyna w jednej sekundzie zrobiła się cała czerwona i uderzyła go z pięści w tors. – O co chodzi? – Zapytał zatrzymując się i odstawił ją już spokojniejszą.
- N-Nic… tylko… - Zacisnęła usta. To nie było tak, że się tego wstydziła. Wręcz przeciwnie, chciała wykrzyczeć to wszystkim. Jednak wciąż uważała, że to niewłaściwe. Na jej sercu wciąż ciążyły jakieś chore wyrzuty sumienia. Nie wiedziała co powiedzieć, jak to wytłumaczyć. Czy w ogóle powinna o tym mówić? Natsu westchnął kompletnie jej nie rozumiejąc. Jednak w końcu taka była, skrywała wiele sekretów by nie martwić innych. Wiedział to bardzo dobrze, ale mimo wszystko czuł złość. Teraz, kiedy już wszystko między nimi zrobiło się jasne, czy nie powinni rozmawiać o swoich problemach?
- Lucy, może ja czegoś nie rozumiem. – Powiedział przymrużając oczy. – ale czy to dobre? Takie ukrywanie tego przed naszymi przyjaciółmi.
- To nie tak! – Wypaliła widząc zwątpienie w jego oczach. W żadnym wypadku nie chciała by tak myślał. Dragneel skrzyżował ręce na piersi.
- Więc o co? – Spojrzała na rosnące obok drzewa. Las wydawał się być spokojny i cichy. W pewnym sensie rozumiała czemu Natsu tu mieszkał. W miejscu takim jak to, wszystko wydawało się być takie odległe. Tutaj nikt nie przeszkadzał, dało się tu siedzieć godzinami i myśleć o wielu sprawach. Zacisnęła palce w pięści. Nie było to w geście zdenerwowania. Po prostu poczuła, że w jej sercu wierci się wielka dziura, którą musi w jakiś sposób powstrzymać innym bólem.
- Ja zrobiłam w przeszłości wiele złego. – Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, ale kątem oka widziała jego odsłonięty tors, czuła jego ciepło. – I nie wiem czy zasługuje na takie szczęście. – Dodała ciszej niż wcześniej. Wiatr zawiał rozrzucając jej blond włosy, ale niezbyt się tym przejęła. Cisza trwała dość długo, a z każdą kolejną sekundą ogarniał ją coraz większy strach. Paraliż sprawił, że nie mogła nawet drgnąć. Wydawało się, że jej serce przestało bić. Nagle poczuła silne ramiona Natsu, otaczające jej ciało.
- Jestem pewien, że to co cię spotkało, musiało być okropne. Jednak nie da się wszystkiego przewidzieć. – Objęła go w pasie. Z głową na jego piersi słuchała powolnego, miarowego bicia jego serca. – Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci to by usiadł. W życiu takich sytuacji jest wiele i zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że kogoś skrzywdzisz. Nie załamuj się, bo przecież to nie znaczy, że masz przez to marnować życie. Tak, pewnie myślisz, że to banał ale właśnie takie banały w życiu zawsze się sprawdzają. Czasami jest ci źle, czasami masz wszystkiego dosyć, ale przecież chodzisz, widzisz, czujesz, kochasz i jesteś kochana. – Docisnął ją mocniej do siebie. - Wiele osób dałoby wiele aby mieć chociaż cząstkę tego co masz ty. Wiele osób nigdy nie zobaczy swojego odbicia, mamy, taty, zielonej trawy ani słońca. Inni nigdy nie zrobią nawet jednego kroku, a jeszcze inni zżerani przez śmiertelną chorobę nie doczekają kolejnego lata. Nie marnuj życia na wyrzuty sumienia. – Znów, po raz kolejny mówił tak, jakby czytał w jej myślach. Uśmiechnęła się widząc jak wielkie ma w nim oparcie. Właśnie w tym momencie zrozumiała jaką egoistką do tej pory była. Wolała być ranioną, niż ranić innych swoimi problemami. Jednak działało to w odwrotną stronę. Wszyscy się o nią martwili. Charl od początku próbowała jej to powiedzieć. Najgorsza przecież była bezradność, kiedy widzisz, że ważnej osobie w twoim życiu jest źle, a ty nie możesz mu w żaden sposób pomóc, choć tak bardzo chcesz. Nagle poczuła jego ciepły oddech na swoim karku. Odsunął się od niej i spojrzał na nią swoim łobuzerskim uśmiechem, który rozczulał jej serce.
- Mam nadzieje, że kiedyś mi o tym opowiesz. – Złapała się przez materiał za serce.Może on by to zrozumiał? W końcu przecież się nie znali i nie wiedziała, że tak to się potoczy. Otworzyła usta, a w tym samym momencie Natsu wystawił otwartą dłoń w jej stronę. Uniosła brwi. Z jego twarzy mogła wyczytać, że coś było nie tak. Uważnie obserwował wzrokiem każde drzewo. Nagle rzucił się w jej stronę kładąc ją na ziemię. Nad ich głowami przeleciała szkarłatna substancja, która po uderzeniu w rosnące obok drzewo wypaliła je do połowy i z braku oparcia spadłoby na magów. Natsu jednak na to nie pozwolił i szybkim ruchem zapalonej pięści zniszczył je zanim w nich uderzyło. Lucy leżąc na ziemi odchyliła głowę do tyłu. Zauważyła jakąś postać na jednej z gałęzi. Przekręciła się na brzuch by nie widzieć jej do góry nogami. Jakaś dziewczyna wpatrywała się w nich z chęcią mordu w oczach i wymierzyła czerwony miecz w ich stronę.
- Gdy tylko cię zniszczę, na pewno będę z nim walczyć. – Warknęła zamachując się swoim orężem. Krople morderczej krwi poleciały w stronę zdezorientowanej blondynki.
- Ryk ognistego smoka! – Słup ognia poleciał w stronę szkarłatnej cieczy i spalił ją zanim zdążyła dotknąć ukochanej. Jego ciało zapłonęło żywym ogniem.
- Zobaczymy, kto kogo zniszczy.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńPięknie, niestety Charl i Stinguś muszą się rozdzielić, a Lucy nie może być w pełni szczęśliwa bo nęka ją przeszłość :(. Tajemnicz postać wkracza do akcji.... Lucy jest jej dobrze znana, powiedziałabym że to Lisanna, ale kolor oczu i włosu się nie zgadza. No chyba że coś mnie omineło. Ten siedzący na tronie to Zeref, nie? Mam racje? Piękny rozdział, widać tak jak w poprzednich że mocno się nastarałaś żeby opisać niektóre żeczy. Bardzo mi się podobało, naprawdę cudnie opisałaś, prawie nawet rymowałaś. No cóż jeszcze raz podkreślam że rozdział piękny, cudowny i wzruszający (NaLu).
Pozdrawiam, ślę wenkę i dużo wolnego czasu.
Buziaki :*
Łiiiiiii ♥♥♥
OdpowiedzUsuńA ta dziewczyna to nie jest przypadkiem Eri? ;-;
Bo chyba tak się nazywała ;-;
Natomiast, nie mamy wątpliwości, że to Zeref. Dżizas marchewka.
Czemu Zeref, why, WHY?
Nadal nie mogę się pozbierać bo ostatnim chapterze mangi a ty mi tu takie coś dowalasz ;-;
Mówiłam już, że się boję, tego co będzie gdy inni odkryją prawdę? ;-;
Już się nie boję ;3 UMIERAM Z NIEPOKOJU!!
Już czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam Cię serdecznie. ❤
To jest cudowne!! Takie słodkie! Nalu, nalu i nalu!!! TAAAAAAK~!!!!!!!!!! Uwielbiam ten paring i te dwa ostatnie rozdziały są rewelacyjne!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na next! ;-)