Wielka posiadłość, koncern Heartfiliów. Niewiele się zmieniło od czasu, kiedy
postanowiła to wszystko porzucić. Ogromne ogrody jak zawsze rozciągały się, aż
po góry. Wśród nich umiejscowione były domy dla służby, które najbardziej
ucierpiały pod wpływem czasu. Już nie
wyglądały jak część wielkiej rezydencji, bardziej jak zwykłe podmiejskie domy obłażące
z farby. Mimo to, po przekroczeniu drzewnego łuku znowu poczuła się jak za
młodu, ubrana w słodką sukieneczkę. Ten teren niegdyś zastępował jej cały
świat. Musiała przyznać, że był bardzo ograniczony. Cała grupa w ciszy podążała
za blondynką. Lucy poczuła się słabiej. Wszystkie wspomnienia i uczucia, które
tu pozostawiła, wracały z każdym kolejnym krokiem. Poczuła znajomy zapach
kwiatów, które okazywały w ten sposób wdzięczność za pielęgnacje. Gorące lato
zaczynało ustępować chłodnej jesieni, a liście na mijanych drzewach szeleściły
na wietrze jak papier. Gdy zatrzymała się obok fontanny zrobiła niewyraźną minę. Już niedaleko znajdował się biały dom, w którym się wychowała. Dom, którego z całego serca nienawidziła. Dom, który wydawał jej się zdecydowanie mniejszy niż w jej wspomnieniach. To właśnie w tym miejscu, przy fonntanie z syrenką na górze, zawsze spoglądała na okno w biurze ojca. Czekała, aż zasłony poruszą się, dając jej znak, że ten ją obserwuje i się martwi. To się jednak nigdy nie wydarzyło. Godziny wpatrywania się poszły na marne. Tym razem już starsza zawiesiła wzrok na idealnie czystym oknie.
- Wszystko dobrze. – Wyszeptała drżącym głosem i znowu ruszyła przed siebie. Nie przyjechała przecież tu na wspominki. Jej matka, ukochana i jedyna, leżała ciężko chora w domu i na pewno na nią czekała. Znając jej bujną wyobraźnie, to ona sprawiła, że widziała delikatny ruch w oknie ojca. Przecież dla niego dawno umarła, po co miałby dzisiaj jej wyczekiwać i niecierpliwie wyglądać ze swojego biura. Powoli weszła po drobnych schodkach. Wysokie, nieco zszarzałe kolumny zawsze przypominały jej o tym jaka była mała. Złapała za pozłacaną klamkę. Nie wiedziała co robić. Przecież tu już dawno nie mieszkała, mogła sobie tak po prostu wejść? Może lepiej gdyby zapukała. Złapała się za blond włosy. Dziewczyno, twoja matka czeka, a ty się zastanawiasz czy możesz wejść do, teoretycznie, własnego domu?! Pociągnęła klamkę w dół. Drzwi zaskrzypiały i wpuściły do ciemnego holu nieco światła. Wejście nic się nie zmieniło. Podłoga wciąż była pokryta, wyglądającymi na dopiero co umytymi, płytami z marmuru. Białe, zimne ściany, na których zawieszone były rodzinne portrety. Jeden od zawsze wywoływał u niej falę ciepła. Wielki portret jej młodszej wersji i jej matki wisiał nad schodami rozchodzącymi się na boki. Kiedy drzwi zamknęły się z głośnym trzaśnięciem wszyscy usłyszeli jak z kuchni roznosi się krzyk starszej kobiety i stukot talerzy. Po chwili czekania z pomieszczenia wyszła niska służąca o ciemnobrązowych włosach związanych w kucyk. Ubrana była w dość prostą, zieloną suknię z różową narzutą obszytą żółtą nicią. Jak większość służących, które Lucy pamiętała, miała biały fartuszek przewiązany w pasie i klasyczny czepek na głowie.
- Mówiłam już, pani Layla źle się czuje i… - Zamilkła widząc grupkę magów, a w tym znajomą blondynkę. W jej oczach zalśniły łzy. – Panienko! – Krzyknęła z ulgą na sercu. Lucy natychmiast rozpoznała w niej swoją opiekunkę, panią Spetto. Jako jedna z nielicznych rozumiała, że czasem trzeba się postawić panu i pozwolić dziecku iść się pobawić. Schyliła się lekko, by móc uściskać starszą kobietę. To było niezwykle miłe uczucie, ściskać kogoś, dzięki komu jej dzieciństwo wyglądało choć trochę prawdziwie, pełne zabawy i radości. Po chwili służąca odsunęła się od niej ze smutną miną. – Więc pewnie panienka już wie, że panią Laylę dopadła ciężka choroba.
- Tak. – Przytaknęła z nieukrywanym zmartwieniem. Kobieta spojrzała zza dziewczynę, na równie zaniepokojonych magów.
- Widzę, że są z panienką przyjaciele. – Uśmiechnęła się. To był bardzo miły, szczery uśmiech. Udzielił się nawet blondynce, która zawiesiła wzrok na rozmawiających ze sobą towarzyszach. Przyjaciele, to słowo napawało ją dumą. Pierwszy raz ktoś taki dowiedział ją we własnym domu.
- Nie będzie problemu, jeśli zostaną, prawda? – Zwróciła się nagle do pani Spetto. Kobieta wydawała się zaskoczona tym pytaniem skierowanym do niej. Zachichotała.
- Jeśli o mnie chodzi mogliby tu zostać ile dusza zapragnie. Jednak decyzja należy do państwa Heartfiliów. – Westchnęła. Lucy zamyśliła się. Wiedziała, że ojciec się nie zgodzi, jeśli w ogóle będzie chciał z nią rozmawiać. Matki nie chciała pytać, bo wiedziała, że jeśli ojciec się dowie to może mieć przez nią nieprzyjemności. W końcu wskazała na siebie.
- Jestem jedną z Heartfiliów. Chcę, aby moi przyjaciele zostali na czas mojego pobytu w domu. – Oznajmiła odważnie, trochę głośniej niż zwykle, mając podświadomie nadzieje, że jej głos dotrze do ojca. – Mogłaby pani przygotować pokoje? – Służąca pokiwała głową i natychmiast ruszyła po potrzebne dla magów rzeczy, zauważając, że żadne z nim nie ma nawet bagażu. Rzeczywiście, nie planowali tej wycieczki. To było takie nagłe, Lucy zaczęła biec na stacje zaraz po usłyszeniu o stanie matki, a wszyscy za nią. Brązowooka podeszła do dyskutujących o czymś przyjaciół.
- O co chodzi? – Zapytała widząc, że czarnowłosa energicznie pociera o ramię z niezadowoloną miną.
- Charl gada jak potłuczona. – Podsumował w skrócie Natsu wzruszając ramionami. – W sumie nic nowego. – Dodał kąśliwie. Dziewczyna spiorunowała go wzrokiem. Lucy uniosła brwi.
- W sumie, też wyczuwam coś dziwnego… Taka przytłaczająca atmosfera. – Oznajmiła Scarlet. Blondynka posmutniała. Sama nie czuła się zbyt komfortowo w tym domu, nie musieli jej o tym mówić. Nie umknęło to uwadze stojącego obok Dragneela, który chcąc pocieszyć przyjaciółkę uniósł kąciki jej ust do góry.
- Tak zdecydowanie lepiej. – Zaśmiał się, na twarzy dziewczyny pojawiły się rumieńce. Widząc już weselszą twarz Heartfilii zmierzwił jej jeszcze włosy z pogodnym uśmiechem. – Tu nie chodzi o atmosferę twojej chałupki. – Powiedział wyprowadzając ją z błędu. – Mówimy o jakiejś mocy z zewnątrz.
- Czyli też to czujesz, kłamco! – Zawołała nagle Charlotte zgrzytając zębami. Chłopak pokazał jej język. Wszyscy obserwując jej zachowanie zaczęli się śmiać. Wszyscy, oprócz Stinga, który wpatrywał się w portret nad schodami. Lucy przechyliła głowę i podeszła do chłopaka.
- Coś nie tak? – Rzuciła.
- Ahhh… - Jęknął z niezadowoleniem drapiąc się z tyłu głowy. – Kogoś mi przypominasz na tym obrazie, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć kogo. – Powiedział i po kolejnej minucie odpuścił. Pamięć często nie była jego mocną stroną. Podszedł do Charl by się podroczyć, co nie było wcale trudnym zadaniem, wystarczyło jedno zdania, a ta zaczęła go okładać pięściami. Lucy stała jednak jak wryta obserwując uśmiechniętą twarz jej matki na portrecie. Zagryzła dolną wargę spoglądając na prawe rozgałęzienie schodów, gdzie znajdował się pokój jej rodziców.
- Powinnaś iść Lucy. – Powiedział Gray zauważając niezdecydowanie dziewczyny. – Nie dla nas tu przecież przyjechałaś. – Przypomniał jej.
- Właśnie, damy sobie radę. – Poparła go Erza. Blondynka bez zbędnego mówienia pobiegła po schodach na górę. Zwolniła po pokonaniu połowy korytarza, gdzie po raz kolejny dopadły ją mroczne wspomnienia. Nigdy nie wiedziała, po co właściwie im tyle pomieszczeń, kiedy większość była zamknięta. Jednak, gdy próbowała pewnego razu je otworzyć jej ojciec zauważył to i wrzeszcząc sprawił, że zrezygnowała.
Spojrzała na ciemne i mocne drzwi, i wyciągnęła dłoń w stronę klamki. Tym razem stała przed nimi już dużo starsza, niż jej dwunastoletnie wspomnienie. Pociągnęła ją w dół, mechanizm wydał z siebie charakterystyczny dźwięk, lecz te nawet nie drgnęły. Westchnęła, mogła się tego spodziewać. Skoro te pokoje były tak bardzo ważne dla ojca, to było wręcz oczywiste, że je zamknie. Nawet nie przed nią czy matką, tylko przed wścibską służbą, którą również zapamiętała. Odeszła i po raz kolejny ruszyła w głąb korytarza, na końcu którego znajdowały się ogromne białe drzwi przypominające prawie wrota w zamku. Wyróżniały się, aż za bardzo na tle tych wszystkich, ciemnych przejść. To zawsze utwierdzało ją w przekonaniu, że jej matka jest prawdziwą księżniczką. Na chwilę się zawahała, a potem otworzyła drzwi, które wpuściły na korytarz powiew chłodnego powietrza. Szybko weszła do środka, zamknęła je za sobą i skierowała wzrok na wielkie łoże z białym baldachimem. Okno obok było delikatnie uchylone, a firanki bezszelestnie poruszały się z ruchem wiatru. Jej matka spała. Wyglądała na zdecydowanie bardziej chudszą niż na obrazie w holu. Widok pustych opakowań po lekarstwach na stoliku obok jej łóżka wywołał w Lucy niepokój. Zrobiła dwa kroki stukając swoimi obcasami o drewnianą i skrzypiącą podłogę.
- Lucy? – Głos miała spokojny. Nieco stłumiony sennością. W oczach dziewczyny stanęły łzy i szybszym ruchem podeszła do łóżka matki. Widząc jej stan cicho załkała zakrywając usta po czym uklękła i złapała za jej wyprostowaną, zimną dłoń. Przetarła łzy bólu.
- Tak, jestem tutaj, mamo. – Powiedziała załamującym się głosem. Layla uśmiechnęła się. Blond włosy jak zawsze miała splecione w kok na czubku głowy, z którego wychodziły jedynie dwa pasma po bokach. Czując ciepło własnej córki od razu poczuła się lepiej w prawie pustym i smutnym domu. Za oknem usłyszała śpiew ptaków, które przysiadły na parapecie. Dokładnie przyjrzała się twarzy swojego dorosłego dziecka. Już nie była małą dziewczynką, którą mogła ratować przed nauką, teraz była już kobietą z własnym życiem. W sercu czuła dumę, ale i kłujący ból.
- Cieszę się. – Powiedziała cicho. - To przypomina mi czasy, kiedy byłaś jeszcze w domu. – Dodała z nostalgią w głosie. Na twarzy dziewczyny znowu pojawiło się zmartwienie.
- Jak się czujesz? – Zapytała spoglądając na jedno z dwóch opakowań leków. Drugie było już puste. Layla westchnęła.
- To naprawdę nic takiego Lucy, nie musisz się martwić. – Skłamała i próbowała usiąść na łóżku, jednak córka ją powstrzymała.
- Mamo, nie jestem już dzieckiem. Widzę, że jest źle. – Odpowiedziała czując chłód na plecach. Wstała i zamknęła okno, płosząc przy tym śpiewające ptaki. Layla nie miała nic przeciwko, teraz, kiedy jej córka była przy niej, nie musiała słuchać ich koncertu.
- Jesteś dzieckiem. – Uśmiechnęła się i udało jej się w końcu usiąść. – Dopóki żyjemy, zawsze będziesz naszym dzieckiem. – Odparła. Blondynka zacisnęła usta w cienką linię.
- Wiem, ale to nie o to…
- Rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć. – Domyśliła się. – Jesteś dorosła, widzisz o wiele więcej. – Zawiesiła wzrok na wiszącym przed łóżkiem, jedynym obrazie ich całej trójki. Jej mąż, ona i ich owoc miłości, Lucy. – Jesteś magiem, świętym magiem. – Nie ukrywała dumy. – Mieszkałaś w zamku. Prawie jak księżniczka. – Zachichotała. Lucy przypomniało to o tym jak została potraktowana przez wszystkich w królestwie.
- Nie jestem księżniczką. – Oznajmiła. Przecież nie siedziała tam i nie pachniała, ciężko pracowała i była ciągle szkolona by bronić prawdziwej księżniczki. Layla machnęła na to chudą dłonią.
- Skarbie, w każdej kobiecie kryje się księżniczka. – Lucy wywróciła oczami i usiadła na końcu łóżka. Może i to była to w pewnym sensie prawda. Spojrzała na swoją matkę. Ona sama nie potrafiła wyglądać tak pięknie jak jej rodzicielka, nawet podczas choroby. – Mimo wszystko, jestem z ciebie dumna Lucy. – Powiedziała z głębi serca. Blondynka wiedziała to, jej matka zawsze była z niej dumna, w przeciwieństwie do ojca. Kiwnęła głową z uśmiechem. Na pewno nie była idealnym i wymarzonym, a już na pewno nie łatwym do wychowania dzieckiem. Jednak te słowa zawsze wywoływały w niej miłe uczucie, nie ważne z czyich ust padały.
- Jednak. – Odezwała się znowu. – Byłabym spokojniejsza, gdybyś w tym wieku miała już kogoś bliskiego. – Powiedziała przykładając ze zmartwieniem dłoń do policzka.
- Jestem w Fairy Tail, mam wiele bliskich osób. – Próbowała ją uspokoić, ale ta machnęła głową.
- Miałam na myśli, kogoś bliższego niż przyjaciele. Chłopaka, narzeczonego. – Zachichotała widząc rumieńce na twarzy córki.
- J-ja… znaczy… - W jej głowie pojawiła się twarz różowowłosego. – C-ciągle mam czas! – Powiedziała zawstydzona i zakryła gorące policzki. Przez jeszcze długą chwilę nie mogła uspokoić szybko bijącego serca. Mimo wszystko, rozmowy z własną mamą na ten temat były niesamowicie upokarzające. Nagle uśmiechnięta twarz Layli spoważniała.
- Lucy, mam prośbę. – Powiedziała patrząc w jej czekoladowe oczy. Dziewczyna wzięła głębszy oddech by się uspokoić. – Chciałabym, żebyś porozmawiała z ojcem. – Blondynka drgnęła. Jej wzrok zszedł z matki na drewnianą podłogę. Ścisnęła mocniej dłonie na kolanach. Nie chciała z nim rozmawiać. Wątpiła nawet w to, że on chce. Layla westchnęła, wiedziała, że jej prośba nie należy do łatwych. Jednak, mimo wszystko kochała męża i swoją córkę, a jej serce płakało widząc tą dwójkę w odwiecznej kłótni.
- Mamo ja…
- Lucy, nie ważne jak bardzo jego słowa cię skrzywdziły, on cię kocha. – Przerwała jej z wielką pewnością w głosie.
- Skąd możesz to wiedzieć? – Wyrwało jej się. Matka głośno zakaszlała i po chwili uśmiechnęła się, wcale nie uspokajając tym dziewczyny.
- Bo nie istnieje rodzic, który nie kochałby własnego dziecka. – W głowie dziewczyny przypomniała się historia Charl. Istnieli, pomyślała zaciskając zęby. Do pokoju weszły dwie służące. Prawdopodobnie po to by pomóc Layli w codziennej higienie i podać leki. – Zrobisz to? – Zapytała z prośbą w oczach widząc jak córka wstaje do wyjścia. Lucy niechętnie kiwnęła głową i wyszła z pokoju zostawiając ją pod dobrą opieką. Na zewnątrz zobaczyła opartego o ścianę Dragneela, wyglądał na zmartwionego. Rozejrzała się, nigdzie nie zauważyła reszty.
- I jak? – Zapytał wręcz natychmiast kiedy zamknęła drzwi.
- Nie jest dobrze. – Jęknęła zasłaniając twarz dłonią. Przypominając sobie wychudzoną twarz matki, z którą chwilę temu rozmawiała, zaczęła drżeć. Z jej piersi wyrwał się cichy szloch. Serce strasznie ją kuło. Natsu spojrzał na nią, jego wzrok powędrował w górę i w prawo, na niczym właściwie się nie skupiając. W końcu, po wewnętrznej walce, wyciągnął powoli dłoń i położył ją na jej głowie. Czuł jak drżała. Przeczesał palcami tył jej włosów, delikatnie je rozplątując i po chwili przyciągnął ją do siebie, mocno obejmując. Zaskoczona dziewczyna nie protestowała. Czując jego ciepło, objęła go w pasie. Z głową na piersi słuchała powolnego, miarowego bicia serca. Był przy niej, wspierał ją. Nie potrzebowała żadnych słów pocieszenia, sam jego dotyk wystarczył by zapomniała o problemach. Nie wiedziała ile tak stali, ale w końcu musiała przerwać. Niechętnie, ale musiała. Odsunęła się nieco uwalniając z uścisku chłopaka.
- Muszę porozmawiać z ojcem. – Szepnęła z niezadowoleniem i ruszyła korytarzem do przodu. Natsu nie został w tyle i w ciszy szedł obok niej. Widział, że nie było jej teraz do śmiechu. Znał jej ojca, tak jak większość, jedynie z jej historii, które nie były zbyt wesołe. Wrócili do holu. Lucy po raz kolejny uwiesiła wzrok na wielkim portrecie. Wzięła głębszy wdech i tym razem ruszyła lewym rozgałęzieniem gdzie znajdowały się biblioteki, jej sale w których się uczyła, jej stary pokój oraz biuro ojca. Znowu drzwi wydawały się wyróżniać. Jednak nie wyglądały inaczej niż inne. Po prostu czuło się taką dziwną atmosferę. Mogło jej się to również wydawać, ponieważ tak je zawsze postrzegała. Jej serce zabiło mocniej, oddech przyśpieszył. Nie była pewna, co ją takiego spotka w środku. Ojciec mógł z nią rozmawiać, albo ignorować. Tego drugiego bała się zdecydowanie bardziej. Przełknęła ślinę i poczuła jak czujaś ciepła dłoń splata palce z jej drżącą ze strachu ręką. Spojrzała na stojącego obok chłopaka.
- Nie musisz tego robić jeśli nie chcesz. – Powiedział spokojnym tonem. Lucy
przekręciła głową zaciskając mocniej palce, tak jakby się bała, że zniknie i ją
zostawi.
- Obiecałam to mojej mamie. – Powiedziała w końcu. Chłopak kiwnął głową i puszczając jej dłoń oparł się plecami o ścianę. Wiedziała, że ma zamiar na nią czekać. Poczuła się pewniej, wiedząc, że jest obok i sięgnęła za klamkę. Otworzyła ją szybkim ruchem i wkroczyła do środka, o mało się nie przewracając o wątłe nogi. Gabinet jej ojca zawsze wydawał jej się pusty i mroczny. Oprócz wielkich regałów ustawionych pod wysokimi ścianami, długim dywanem prowadzącym do solidnego biurka i kilkoma lampami, nie znajdowało się tam zupełnie nic. Ogromne cztery okna zasłonięte były ciemnymi, satynowymi zasłonami.
- A więc przyszłaś. – Odpowiedział niskim i beznamiętnym tonem. Jej ojciec siedział przy ciężkim biurku podpisując papiery swoim starym i ulubionym piórem. Jego asystent stał obok i posłusznie zbierał każdy kolejny podpisany dokument. – Podejdź. – Polecił. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stoi wpatrzona w niego całkowicie dygocząc ze strachu. Stukotu jej obcasów nie było praktycznie słychać przez dywan i kiedy zmniejszyła odległość od biurka, do metra, znowu zatrzymała się w niezręcznej ciszy. – Bardzo dobrze, że odzyskałaś rozum i postanowiłaś wrócić. – Rzekł dokładnie analizując każde słowo zawarte w umowie i nawet na nią nie spojrzał. Lucy zacisnęła palce w pięści. – Jednak nie rozumiem sensu przyprowadzania tu tych… - Zatrzymał się na chwilę jakby szukał odpowiedniego słowa. - … ludzi. – Podniósł oczy, tak samo chłodne jak dziewczyna zapamiętała. Czuła się, jakby ją mroziły. Po chwili powrócił do swoich papierów i podał kolejne swojemu milczącemu asystentowi.
- Przyszłam tu z prośby matki. – Odpowiedziała, czuła jak na gardle wiąże jej się niewidzialna pętla. – I jestem w tym domu tylko dla niej. Nie chce wracać. – Odparła. Jude zatrzymał pióro w jednym miejscu, widocznie zdenerwowały go słowa córki. Niespodziewanie uderzył pięścią w biurko, huk rozniósł się po całym pokoju. Serce dziewczyny z przerażenia zatrzymało się na sekundę, a w płucach zabrakło powietrza.
- I właśnie dla jej dobra powinnaś wrócić! – Wrzasnął z gniewną miną. Lucy zacisnęła zęby.
- Dla JEJ dobra?! Chyba dla TWOJEGO! – Krzyknęła. Mężczyzna widocznie zignorował jej sprzeciw i wstając z fotela podszedł do okna, lekko odsłonił zasłonę spoglądając na fontannę przed rezydencją. W gardle dziewczyny pojawiła się wielka gula.
- Twój narzeczony cudem zgodził się na ponowny ślub.
- Jaki ślub?! – Warknęła. Nie kryła niezadowolenia.
- Zamilcz. – Uciszył ją. – Twoja matka jest w ciężkim stanie, a lekarz przewiduje, że niedługo umrze. – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy w których zabłysnęły łzy. Oddech stał się nierówny. Jak on mógł mówić takie rzeczy bez najmniejszego drgnięcia?! – Dlatego właśnie za niego wyjdziesz. – Rozkazał. – By nie musiała się zamartwiać przyszłością swojej córki. – Odwrócił się w jej stronę. Jego mina mówiła sama za siebie, że nie przyjmuje sprzeciwu. Z jednej strony mówił tak, jakby rzeczywiście się martwił. – Po za tym to małżeństwo będzie bardzo pomocne na tle biznesowym. – Powiedział. Lucy wyrzuciła wszystkie dobre myśli na jego temat. Wiedziała, była dla niego zwykłym narzędziem.
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Pizza na śniadanie <3
Michael: Tak to jest jak wstajesz o 13 i siedzisz nad rozdziałem.
Ja tam nie narzekam, chyba się nawet trochę poprawiłam w opisach
Michael: Nie, to tylko Twoja wyobraźnia. ŻRYJ BO ZDECHNIESZ.
Myślałam, że chciałeś, żebym się powiesiła.
Michael: Jak umrzesz sama z siebie to nie będzie takiej zabawy.
...Aha ;-;
- Obiecałam to mojej mamie. – Powiedziała w końcu. Chłopak kiwnął głową i puszczając jej dłoń oparł się plecami o ścianę. Wiedziała, że ma zamiar na nią czekać. Poczuła się pewniej, wiedząc, że jest obok i sięgnęła za klamkę. Otworzyła ją szybkim ruchem i wkroczyła do środka, o mało się nie przewracając o wątłe nogi. Gabinet jej ojca zawsze wydawał jej się pusty i mroczny. Oprócz wielkich regałów ustawionych pod wysokimi ścianami, długim dywanem prowadzącym do solidnego biurka i kilkoma lampami, nie znajdowało się tam zupełnie nic. Ogromne cztery okna zasłonięte były ciemnymi, satynowymi zasłonami.
- A więc przyszłaś. – Odpowiedział niskim i beznamiętnym tonem. Jej ojciec siedział przy ciężkim biurku podpisując papiery swoim starym i ulubionym piórem. Jego asystent stał obok i posłusznie zbierał każdy kolejny podpisany dokument. – Podejdź. – Polecił. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że stoi wpatrzona w niego całkowicie dygocząc ze strachu. Stukotu jej obcasów nie było praktycznie słychać przez dywan i kiedy zmniejszyła odległość od biurka, do metra, znowu zatrzymała się w niezręcznej ciszy. – Bardzo dobrze, że odzyskałaś rozum i postanowiłaś wrócić. – Rzekł dokładnie analizując każde słowo zawarte w umowie i nawet na nią nie spojrzał. Lucy zacisnęła palce w pięści. – Jednak nie rozumiem sensu przyprowadzania tu tych… - Zatrzymał się na chwilę jakby szukał odpowiedniego słowa. - … ludzi. – Podniósł oczy, tak samo chłodne jak dziewczyna zapamiętała. Czuła się, jakby ją mroziły. Po chwili powrócił do swoich papierów i podał kolejne swojemu milczącemu asystentowi.
- Przyszłam tu z prośby matki. – Odpowiedziała, czuła jak na gardle wiąże jej się niewidzialna pętla. – I jestem w tym domu tylko dla niej. Nie chce wracać. – Odparła. Jude zatrzymał pióro w jednym miejscu, widocznie zdenerwowały go słowa córki. Niespodziewanie uderzył pięścią w biurko, huk rozniósł się po całym pokoju. Serce dziewczyny z przerażenia zatrzymało się na sekundę, a w płucach zabrakło powietrza.
- I właśnie dla jej dobra powinnaś wrócić! – Wrzasnął z gniewną miną. Lucy zacisnęła zęby.
- Dla JEJ dobra?! Chyba dla TWOJEGO! – Krzyknęła. Mężczyzna widocznie zignorował jej sprzeciw i wstając z fotela podszedł do okna, lekko odsłonił zasłonę spoglądając na fontannę przed rezydencją. W gardle dziewczyny pojawiła się wielka gula.
- Twój narzeczony cudem zgodził się na ponowny ślub.
- Jaki ślub?! – Warknęła. Nie kryła niezadowolenia.
- Zamilcz. – Uciszył ją. – Twoja matka jest w ciężkim stanie, a lekarz przewiduje, że niedługo umrze. – Dziewczyna otworzyła szeroko oczy w których zabłysnęły łzy. Oddech stał się nierówny. Jak on mógł mówić takie rzeczy bez najmniejszego drgnięcia?! – Dlatego właśnie za niego wyjdziesz. – Rozkazał. – By nie musiała się zamartwiać przyszłością swojej córki. – Odwrócił się w jej stronę. Jego mina mówiła sama za siebie, że nie przyjmuje sprzeciwu. Z jednej strony mówił tak, jakby rzeczywiście się martwił. – Po za tym to małżeństwo będzie bardzo pomocne na tle biznesowym. – Powiedział. Lucy wyrzuciła wszystkie dobre myśli na jego temat. Wiedziała, była dla niego zwykłym narzędziem.
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Pizza na śniadanie <3
Michael: Tak to jest jak wstajesz o 13 i siedzisz nad rozdziałem.
Ja tam nie narzekam, chyba się nawet trochę poprawiłam w opisach
Michael: Nie, to tylko Twoja wyobraźnia. ŻRYJ BO ZDECHNIESZ.
Myślałam, że chciałeś, żebym się powiesiła.
Michael: Jak umrzesz sama z siebie to nie będzie takiej zabawy.
...Aha ;-;
O jej jak dawno nie komentowałam!! Kurcze ile to będzie??
OdpowiedzUsuńLen: Twoja skleroza mnie dobija.
Megi: Nie bądź taki sztywny nie jest źle. Przynajmniej jest tu teraz.
Len: Mówisz tak jakby ktoś miał umrzeć.
Megi: Może umrze...( diabelski uśmiech)
Len: Przerażasz mnie.
Tak sądząc po rozmowie o ślubie mam nadzieje, że wyniknie z tego niezła afera. Wściekły Natsu uratuje Lucynkę przy okazji uświadamiając jej ojcu jaki jest słaby. O może będzie scena miłosna i dwie papużki wreszcie będą razem!
Len: Przestań marzyć kobieto i tak się to nie wydarzy.
Megi: Cicho pesymisto! Nie znasz magi miłości!
Len: I to właśnie dzięki temu zostanę królem świata!
Megi: Ta jasne śnij dalej.
Len: Co to ma znaczyć?!
Dobra trochę się za bardzo rozkręciłam.
Ogółem wszystkie twoje rozdziały są świetne. Widać, że wkładasz w nie serce pot i łzy. Te sceny opisane są tak jakbyś je widziała. To niesamowite i niezwykle trudne do uzyskania. Jestem bardzo zadowolona z szybkości pojawiania się nowych rozdziałów. Są świetne i trafią do czytelnika. Wiem, że może trochę za bardzo ci słodzę i, że może to wyglądać nie szczerze, ale fakty są faktami. Mam kilka ulubionych blogów. A ten jest jednym z nich. Chce zostać krytykiem więc na samych pochwałach nie powinnam lecieć, ale powiem, że nie wiem co mam tu skomentować źle.
Mogę jedynie życzyć weny i czekać na dalsze rozdziały. ;-) Pozdrawiam!
Megan powraca z otchłani zapomnienie! Wielki powrót haha. :-D
Dziękuje za miłe słowa :)
UsuńPoświęcam mojemu blogowi bardzo dużo czasu, nerwów, łez i wszystkiego innego xD Dowodem na to może być fakt, że szablon jest całkowicie mojej roboty ._.
Sama nie potrafię ocenić moich opowiadań, jak dla mnie wszystkie są na jedno kopyto (pełne błędów i brak logiki). Dlatego doceniam każdy komentarz. Wolałabym czasem zostać tak troszku "zhejcona", bo wyznaję zasadę "człowiek uczy się na błędach". Niestety, smuteczek, nikt mi nigdy nic takiego nie pisze ;-; Mój mózg nie potrafi przyjąć do wiadomości, że wszystko jest dobrze.
Mimo wszystko dziękuje, że wróciłaś i również pozdrawiam ^^
Nienawidzę nienawidzę nienawidzę
OdpowiedzUsuńPOPŁAKAŁAM SIĘ PRZEZ CIEBIE
Taichi: A ja jej muszę przynosić chusteczki..
Ciesz się, że tylko chusteczki głupku ;-;
Layla, Layla, czemu ona zawsze musi nie żyć, to w anime, to we wszystkich opowiadaniach ;-;
Szkoda Lucy, stracić matke. Nawet nie potrafię teraz się cieszyć z momentu Nalu. :( I jak jeszcze słucham tej twojej playlisty, nie wiem co robić, moje serce gra "My heart will go on". Będę teraz płakać cały wieczór ;-; Taaaa... Chyba jestem zbyt wrażliwa ;-;
Taichi: Jesteś.
Ciebie nikt nie pytał ;-;
JUDE jak cię dorwę będzie źle.
Bardzo źle
Taichi: Ona nie żartuje
Ja nie żartuję
Jak ja znajdę tego pajaca...
JAKI ŚLUB?! JAKI ŚLUB?!!! JAK ŚLUB TO TYLKO NALU A PFE.
Btw. Kocham panią Spetto ♥ Ona jest taką kawaii babcią ♥ Nie służącą, tylko babcią ♥
Rozdział był naprawdę świetny, dobrze opisany i naprawdę wzruszający :3
Podobał mi się bardzo. ♥
Czekam na następny, życzę weny i pozdrawiam Cię serdecznie. ♥
PRZEPRASZAM :_:
UsuńNie wiedziałam, że potrafię wzruszyć do łez, trochę mnie zaskoczyłaś. Oczywiście, zaskoczyłaś pozytywnie! Cieszę się, że Ci się podobało.
Dziękuje za komentarz i również pozdrawiam <3 ^^
O matko boska, ale sobie zaległości w czytaniu twoich rozdziałów narobiłam :x
OdpowiedzUsuńWczoraj przeczytałam wszystko czego jeszcze nie czytałam xD
Można powiedzieć, że zarwałam sobie nockę czytając do 2 nad ranem :') Ale się opłacałooo~
A teraz Wifi komentuje ten rozdział~
NALU, NALU, NAAAAAAAALUUUUUU~
ŻADEN ŚLUB, NIE. NIE. NIE. TYLKO NALU I NIC INNEGO.
Smutna Lucynka ;w;. To takie dołująceee... Ale Natsu taki pocieszyciel!
Aż sobie wyobraziłam jak musiała wyglądać Layla przez tą chorobę. Nie umieraj! Nie zostawiaj Lucyśki!
W ogóle, o wiele bardziej podoba mi się to, że dodajesz rozdziały codziennie, zawsze mam lekturę na wieczór <3.
Chciałabym mieć taką panią Spetto w domu :D
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału i pozdrawiam cieplutko! ^^
/Wifi
Miło, że podoba Ci się moje powiadanie skoro czytałaś je do 2 nad ranem :D
UsuńLubie pisać, ale lenistwo mi nie pozwala. Dodając rozdział codziennie uczę się w pewnym sensie pracowitości.
Też bym chciała taką babunię ^^
Dziękuje za pozdrowienia :)
:D Troskliwy Natsu... Takie to nieprzewidywalne i słodkie...
OdpowiedzUsuńA on i tak uratuje Lucy... (no chyba, że zrobi to Sting ale Charl by go zabiła za to xd)
*o* Nalu everywhere... Postarałaś się.
:') Dawno nie widziałam Jerzy... ;---; No ale kiedy, w końcu wiele się działo...
(like) Powodzenia... ^^ Do następnego!
Pochwała <3
UsuńJerzy nie ma, na razie ;) Na wszystko kiedyś przyjdzie pora.
Dziękuje za komentarz :3
Sama chce by już byli razem :P
OdpowiedzUsuńRozpiera mnie energia i wena by napisać o tych wszystkich walkach, które niedługo się zaczną.
Nie chce niczego spoilerować, także nie powiem nic o ojcu Lucyny ^^
Ja osobiście się trochę boję tego co się stanie kiedy jej narzeczony wkroczy do akcji. Może to dlatego, że jako autorka wiem co nastąpi. ;-;
Dziękuję za wenę, przyda się ^^
Ach... Takie cudo! Szkoda tylko, że Layla może umrzeć...
OdpowiedzUsuńGajeel: I co? Skończyłaś?!
Nie... Przerwałeś mi!
Gajeel: Hai, hai...
No to... Natsu i Lucy <3 Tylko trochę ich mało... Stinguś nie pamięta, że to Luśke kiedyś uratował? Ciekawie... Ciekawie... Interesujące zakończenie! Jestem bardzo ciekawa, co dalej...
Pozdrawiam i ślę wenki c: