- Więc. – Zaczęła uważnie obserwując twarz czarnowłosego. –
Co to za sprawa? – Zapytała kiedy weszli do części rozrywkowej Magnolii.
Największa ilość różnych restauracji i klubów znajdowała się własnie tam.
Czasami, gdy się przechodziło uliczkami miało się wrażenie, że jest się na jakimś
festynie. Wiele osób nie znało umiaru w zabawie i impreza trwała dla nich cały
czas. Widok pijanych i roześmianych mieszkańców już od samego rana przypominał
jej o Fairy Tail. Właśnie, ciekawiło ją dlaczego nie zmierzali do gildii.
Spodziewała się, że chciał iść z nią na jakąś misję i dlatego była mu
potrzebna. Może już ją wziął?
- Można powiedzieć, że to sprawdzenie okolicznych rozrywek. – Westchnął. Wydawał się szczęśliwy. Charl uniosła brew, dzisiaj wszyscy emanują zabójczą radością. To było podejrzane, może to była jakaś choroba? Ciarki ją przeszły, na samą myśl o roześmianym i tulącym wszystkich Gajeelu. Z jej piersi wyrwał się pojedynczy chichot. Przetarła mokre z rozbawienia oczy i znów zwróciła głowę w stronę chłopaka.
- To sprawa dla gildii?
- Bardziej osobista. – Odpowiedział wzruszając ramionami. Może będzie ciekawie, pomyślała czując w powietrzu woń słodkości. Ta dzielnica była zdecydowanie jedną z najlepszych w Magnolii. Budynki same w sobie nie zachwycały, w większości zaniedbane i zniszczone słońcem. To wszystko zachęcało jedynie dzięki dekoracjom, z pewnością stworzonymi ręcznie. Kwiaty z papieru i wstęgi rozciągały się nad całą ulicą. Charl zauważyła, że wiele budynków jest mieszkalnych. Ciekawe, kto był na tyle szalony by mieszkać w takim miejscu, gdzie krzyk i hałas są spotykane przez cały dzień i noc. Oczom dziewczyny nie umknął wielki szyld z kolorowymi literami cukierni. Uwiesiła wzrok na wystawie za szybą. To wszystko wyglądało tak apetycznie, tak słodko. Gray zauważył, że dziewczyna ślini się na sam widok. Rozpromieniła się jeszcze bardziej na wiadomość o tym, że mogą wejść do środka. Właśnie, przecież mieli sprawdzić różne miejsca, prawda? Przez takie myślenie skończyła z kilkoma kawałkami ciasta na stoliku. Wszystkie były przepyszne, rozpływały się wręcz w ustach. Gray zamówił jedynie kawę, nie przepadał zbytnio za słodkimi rzeczami. Nie musiał się nawet ukrywać z tym, że ciągle spogląda na uśmiechniętą twarz czarnowłosej, ponieważ jej uwaga była całkowicie pochłonięta przez smakowite desery. To było jak wygrana w teleturnieju. Tym bardziej, że nie musiała za nic płacić. Ta wiadomość była przecudowna, dla niej i jej pustego portfela. Ciekawe, gdzie poszły te wszystkie pieniądze. Zamyśliła się z widelcem w ustach. Nie ważne, machnęła nim i wzięła się za ciasto truskawkowe. Gdy tylko spróbowała kawałka na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Ktoś był geniuszem. Cholernym geniuszem wypieków! Teraz już wiedziała, dlaczego Erza miała takiego świra na tym punkcie. W jej głosie pojawiła się myśl, może powinna wziąć trochę dla Stinga? Nie. Ten lejący ludzi wodą pajac nie dostanie nawet okruszka! Właściwie, dlaczego ją oblał? Westchnęła. On był naprawdę dziwny… i mimo wszystko przystojny. Uśmiechnęła się na samą myśl o jego twarzy z rana. Rzeczywiście, to była jakaś choroba. Gray wyciągnął rękę w jej stronę i przejechał palcem po policzku, gdzie znajdowała się bita śmietana. Kiwnęła głową w podzięce. Dobrze, że to zrobił, nawet jej nie zauważyła. Skończyli jeść, w sumie tylko ona jadła, niedługo po tym i ruszyli do następnego miejsca. Charl przez całą drogę do głównego placu rozrywkowej Magnolii opowiadała o tym, że spotkała swojego ojca, Metalicane. Gwiazdki w jej oczach świeciły, nadając jej uroku. Naprawdę się cieszyła z ponownego spotkania i ciągle powtarzała, że kiedy wrócą chce się z nim spotkać.
- A rano go nie było? – Powiedział mimowolnie przypominając sobie rozmowę z blondynem. Z jej historii wiedział już co robił w jej mieszkaniu. Chociaż ta sytuacja wciąż go denerwowała. Czarnowłosa posmutniała.
- Ah… On poszedł szukać lekarza. Mam nadzieje, że nic mu nie jest. – Zamrugała. W jej głosie dało się wyczuć zmartwienie. Cóż, nie było w tym nic dziwnego. Dopiero co odnalazła ojca, za którym strasznie tęskniła, a on już biega do lekarza. Gdy tylko dotarli na miejsce zaskoczyła ich nagła muzyka. Wiele osób natychmiast ruszyło do tańca na środku placu. Jakaś grupa roześmianych ludzi zabrała dwójkę magów do środka. Niezręcznie spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać. Charl zaczęła wyginać się w rytm muzyki, jednak Gray nie był chętny do tańca. Czarnowłosa wystawiła mu język. Rzeczywiście, było tutaj niesamowicie. Tak, jakby w jednej sekundzie przenieśli się do całkowicie innego miejsca. Dziewczyna nie mogła znieść tego, że chłopak się nie rusza i łapiąc go za ręce zaczęła zmuszać go do tego. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Nie lubił tańczyć, uważał to za upokarzające. Spojrzał na roześmianą twarz dziewczyny, przynajmniej się cieszyła. Westchnął i łapiąc ją za dłoń wyciągnął z tłumu. Zatrzymali się na uboczu, obok grupki pijaków. Dziewczyna, trochę zdziwiona poczuła jak ten odwraca ją plecami w stoją stronę i usłyszała jak coś wyciąga. Nagle jej szyje ozdobił piękny wisiorek z małym, metalowym serduszkiem. Dziewczyna otworzyła szerzej usta i odwróciła się w stronę chłopaka ściskając prezent w dłoni.
- D-dziękuje. – Wydukała nieśmiało. Gray nabrał powietrza w usta, jednak nie zdążył nic powiedzieć bo przeszkodziły mu słowa pijaków, które zainteresowały czarnowłosą. Może, nie tyle co zainteresowały, a przeraziły.
- Słyszałeś, że Layla Heartfilia… - Charl otworzyła szerzej oczy i ignorując wszystko pobiegła w stronę gildii, by powiedzieć jak najszybciej Lucy, o jej matce.
- Lucy, czy u twojej rodziny wszystko gra? – Zapytała przykładając palec do ust i po raz kolejny się zamyśliła. Blondynka uniosła brwi.
- Nie mam pojęcia, nie kontaktowałam się z nimi… Od długiego czasu. – Odpowiedziała i przesunęła wzrok na karty, z których mimo wszystko nic nie zrozumiała. Cana jeszcze raz przetasowała karty i kiedy rozłożyła je po raz kolejny złapała się za brązowe włosy. Jej twarz nabrała poważnego wyrazu. Do gildii wpadła właśnie oczekiwana przez dziewczynę dwójka zdyszanych magów. Natsu z Happym po przekroczeniu progu gildii upadli na spocone twarze. Ich klatki piersiowe poruszały się dość szybko, widać było, że musieli przebiec dużą odległość. Blondynka zerwała się z miejsca i razem z większością gildii podeszli do zmęczonych przyjaciół.
- Lu..ce… - Powiedział ledwo żywy Dragneel czując suchość w gardle. Dziewczyna uklękła obok kładąc jego głowę na kolanach. Mira przyniosła dwie szklanki wody i podała jedną dziewczynie, sama wzięła niebieskiego kota na ręce i powoli przelała napój do jego ust. Tak samo uczyniła Lucy obserwując jak krople potu spływają po twarzy różowowłosego. Oddech po chwili odpoczynku zwalniał.
- Byliście przecież w Hargeonie! – Powiedziała z przejęciem odgarniając jego włosy, które zaczęły mu chodzić do oczu. Nagle otworzyła szerzej oczy. – Nie mówcie tylko, że biegliście taki kawał drogi?! – Spoglądała raz to na dyszącego jeszcze kota, raz to na już spokojniejszego chłopaka.
- Zawróciliśmy… kiedy to usłyszeliśmy… - Przerwał. Drzwi gildii po raz kolejny otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka wpadła kolejna zdyszana osoba. Czarne włosy Charl zakryły jej twarz, a dziewczyna stała w połowie zgięta. Kiedy się wyprostowała jej czerwone oczy spojrzały na przerażoną twarz blondynki.
- Lucy! Twoja mama jest ciężko chora! – Krzyknęła, a serce dziewczyny na chwile stanęło.
Siedzieli w ciszy. Nikt nie miał odwagi się w tym momencie odezwać, każdemu było ciężko. Natsu dla przykładu nie mógł, bo żeby nie zwymiotować został ogłuszony przez Erzę. Razem z blondynką, spoglądającą cięgle przez okno, pojechali jeszcze Gray z nieodstępującą go na krok Juvią, Charlotte i zmuszony przez czarnowłosą Sting. Właściwie, nie wiedziała sama po co go wyciągała z mieszkania. Rogue tak nagle powiedział, że powinni wracać, bo trzeba załatwić sprawy w Sabertooth, ale ona nie pozwoliła. Spojrzała jeszcze raz na jego niewyraźną minę, siedział spięty i zakrywając dłonią usta zawiesił wzrok na podłodze. Czuła się okropnie, z własnego kaprysu zakazała mu wracać do gildii i kazała się męczyć z chorobą lokomocyjną, którą miał każdy smoczy zabójca. Czuła się wtedy tak bezsilnie i było jej smutno, nie chciała, żeby jeszcze on wyjeżdżał. Chociaż, kiedy usłyszał co się właściwie stało nie buntował się i teoretycznie poszedł z własnej woli. Jedna z jego dłoni leżała obok niej, na siedzeniu. Delikatnie i niepostrzeżenie położyła swoją drobną rękę i splotła ze sobą ich palce w mocnym uścisku. Mimo, że na nią nie spojrzał, cieszyła się czując jego ciepło. Wciąż jednak martwiła się o Lucy. Wyglądała teraz jak wrak człowieka. Nie mówiła jej wiele na temat swojej matki, ale wiedziała, że jest z nią niesamowicie związana. Widziała jak mokre łzy, które próbowała ukryć odwracając twarz w stronę szyby, kapią na jej zaciśnięte pięści. Każdy wiedział, że nie miała najlepszych wspomnień z dzieciństwa, ale za każdym razem gdy mówiła o Layli wydawała się być szczęśliwa. Charl westchnęła, wolała kiedy przyjaciółka się uśmiechała.
- Więc idzie tutaj. – Odparł lodowato mężczyzna. Oparł brodę na splecionych dłoniach, a łokcie położył na lwich głowach. – Doskonale. – Skupił się na fotografii. Jego wzrok w tej chwili mówił, aż zbyt wiele. Tyle nienawiści i wściekłości.
- Poinformować Pana? – Odparł spięty diabeł. Był przerażony i jednocześnie wściekły. Nie mógł uwierzyć, że bał się zwykłego człowieka. Jednak, czy on naprawdę nim był? Samo jego nieludzkie spojrzenie dawało znać, że w środku nie ma nawet skrawka duszy śmiertelnika. Jego usta znowu wygięły się w łuk, przypominający uśmiech, lecz nie było w nim ani cienia radości. Sięgnął dłonią po zdjęcie i pokazał je do tyłu. Wyglądało to tak, jakby ktoś za nim stał. Mefisto ogarnęło złe przeczucie. W ciemnym koncie zauważył jarzące się, krwistoczerwone oczy. Zastygł w bezruchu. Było mu ciężko oddychać.
- Nie ma potrzeby. – Odpowiedział w końcu mężczyzna spoglądając w stronę czarnowłosego demona, który był jednym z czterech osobistych doradców Pana. Wszystko co dotknął przekazywane było do niego. Wyciągnął kościste palce przed siebie, dotykając fotografii, która natychmiast zniknęła. Powietrze zrobiło się cięższe, w pokoju pojawiła się czarna mgła. Mefisto poczuł niedaleko źródło niesamowicie wielkiej mocy. Przed jego obliczem pojawiła się dobrze znana mu ruda demonica, jej włosy były proste i długie na tyle, że przy chodzeniu dotykały końcami podłoża. Jej oczy zasłonięte były bandażami z pod których wypływała krew. Widziała ona przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, wszystko jej się jednak mieszało i postanowiła sobie wydłubać gałki oczne. Isis, była jedną z najważniejszych poddanych Pana. Następny pojawił się fioletowłosy demon, który widząc niżej postawionego diabła uśmiechnął się, w jego czerwonych oczach błysnęła wściekłość. Wyciągnął czarną, spaloną dłoń w jego stronę. Mefisto zadrżał. Isis zareagowała szybciej niż się spodziewał i złapała go za przedramię.
- Nie używaj swojej mocy do tak idiotycznych czynów. – Odpowiedziała beznamiętnie. Ten odsunął się od niej i z niezadowoleniem oparł plecy o ścianę oraz skrzyżował ręce na piersi. Abbadon, nienawidził sprzeciwów, a jego dłonie sprawiały, że wszystko umierało. Jako jeden z niewielu zaliczał się do osobistych doradców Pana.
- Jak zawsze nudna. Ty naprawdę jesteś demonicą? – Warknął, a w tym samym momencie pojawił się blond włosy demon, przypominający przez wielkie, białe skrzydła anioła.
- Miło was widzieć takich żywych. – Odpowiedział z uśmiechem. Wszyscy, kiedy pierwszy raz widzieli go u boku Pana, uważali, że ktoś taki nie powinien się nawet znajdować w podziemiu. Do każdego się uśmiechał, czego demony nie robiły. Wyglądał zbyt pogodnie i większość dziwiła się, jak to możliwe, że z całej czwórki nazywany jest, najbardziej przerażającym i mrożącym krew w żyłach. Abbadon parsknął pod nosem.
- Tym bardziej, że nie żyjemy. – Odpyskował. Blondyn z uśmiechem przekręcił głowę w bok, dokładnie się mu przyglądając. Isis zakryła swoimi delikatnymi dłońmi oczy Mefisto. Abbadon upadł nie mogąc złapać powietrza w płuca, ale jak to możliwe? Spojrzał na demona, nawet nie drgnął kiedy pochylał się w jego kierunku. Nagle zauważył jak jego lodowate, czerwone oczy przybierają matowy odcień.
- Lepiej się zamknij szczylu. – Warknął i kiedy się wyprostował fioletowłosy upadł kaszląc i łapczywie zbierając powietrze w płuca. Zaciskając pięści spojrzał na uśmiechniętego Lucyfera. Chciał już coś powiedzieć, kiedy po całym pokoju rozniósł się niski głos.
- Widzę, że już wszyscy są. – Odpowiedział. Wszystkie demony, jakby przytłoczone uklękły i pochyliły nisko głowę, by okazać szacunek. Z gęstej mgły wyłonił się ich Pan. Nie mogli nawet na niego spojrzeć, byli zbyt przerażeni, choć tego nie okazywali. Demon spojrzał na uśmiechającego się, brązowowłosego mężczyznę siedzącego za biurkiem.
- Więc twoja narzeczona tu idzie prawda? – Odpowiedział poważnym tonem, na co ten parsknął pod nosem i wstał z fotela.
- Proszę cię. – Westchnął. – Ciebie i tak obchodzi tylko jej demon. – Spojrzał na niego, wyglądali identycznie. On i duch blondynki. Z jedną różnicą, Samael miał wielkie zaokrąglone rogi po bokach głowy i zdecydowanie dłuższe, kruczoczarne włosy. Po za tym wyglądał zdecydowanie mężniej i dostojniej. – Czyż źle mówie? Samaelu? Władco piekła? Bracie Metusa? – Powiedział. Na twarzy demona pojawił się pusty, pełen nienawiści uśmiech.
- Można powiedzieć, że to sprawdzenie okolicznych rozrywek. – Westchnął. Wydawał się szczęśliwy. Charl uniosła brew, dzisiaj wszyscy emanują zabójczą radością. To było podejrzane, może to była jakaś choroba? Ciarki ją przeszły, na samą myśl o roześmianym i tulącym wszystkich Gajeelu. Z jej piersi wyrwał się pojedynczy chichot. Przetarła mokre z rozbawienia oczy i znów zwróciła głowę w stronę chłopaka.
- To sprawa dla gildii?
- Bardziej osobista. – Odpowiedział wzruszając ramionami. Może będzie ciekawie, pomyślała czując w powietrzu woń słodkości. Ta dzielnica była zdecydowanie jedną z najlepszych w Magnolii. Budynki same w sobie nie zachwycały, w większości zaniedbane i zniszczone słońcem. To wszystko zachęcało jedynie dzięki dekoracjom, z pewnością stworzonymi ręcznie. Kwiaty z papieru i wstęgi rozciągały się nad całą ulicą. Charl zauważyła, że wiele budynków jest mieszkalnych. Ciekawe, kto był na tyle szalony by mieszkać w takim miejscu, gdzie krzyk i hałas są spotykane przez cały dzień i noc. Oczom dziewczyny nie umknął wielki szyld z kolorowymi literami cukierni. Uwiesiła wzrok na wystawie za szybą. To wszystko wyglądało tak apetycznie, tak słodko. Gray zauważył, że dziewczyna ślini się na sam widok. Rozpromieniła się jeszcze bardziej na wiadomość o tym, że mogą wejść do środka. Właśnie, przecież mieli sprawdzić różne miejsca, prawda? Przez takie myślenie skończyła z kilkoma kawałkami ciasta na stoliku. Wszystkie były przepyszne, rozpływały się wręcz w ustach. Gray zamówił jedynie kawę, nie przepadał zbytnio za słodkimi rzeczami. Nie musiał się nawet ukrywać z tym, że ciągle spogląda na uśmiechniętą twarz czarnowłosej, ponieważ jej uwaga była całkowicie pochłonięta przez smakowite desery. To było jak wygrana w teleturnieju. Tym bardziej, że nie musiała za nic płacić. Ta wiadomość była przecudowna, dla niej i jej pustego portfela. Ciekawe, gdzie poszły te wszystkie pieniądze. Zamyśliła się z widelcem w ustach. Nie ważne, machnęła nim i wzięła się za ciasto truskawkowe. Gdy tylko spróbowała kawałka na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Ktoś był geniuszem. Cholernym geniuszem wypieków! Teraz już wiedziała, dlaczego Erza miała takiego świra na tym punkcie. W jej głosie pojawiła się myśl, może powinna wziąć trochę dla Stinga? Nie. Ten lejący ludzi wodą pajac nie dostanie nawet okruszka! Właściwie, dlaczego ją oblał? Westchnęła. On był naprawdę dziwny… i mimo wszystko przystojny. Uśmiechnęła się na samą myśl o jego twarzy z rana. Rzeczywiście, to była jakaś choroba. Gray wyciągnął rękę w jej stronę i przejechał palcem po policzku, gdzie znajdowała się bita śmietana. Kiwnęła głową w podzięce. Dobrze, że to zrobił, nawet jej nie zauważyła. Skończyli jeść, w sumie tylko ona jadła, niedługo po tym i ruszyli do następnego miejsca. Charl przez całą drogę do głównego placu rozrywkowej Magnolii opowiadała o tym, że spotkała swojego ojca, Metalicane. Gwiazdki w jej oczach świeciły, nadając jej uroku. Naprawdę się cieszyła z ponownego spotkania i ciągle powtarzała, że kiedy wrócą chce się z nim spotkać.
- A rano go nie było? – Powiedział mimowolnie przypominając sobie rozmowę z blondynem. Z jej historii wiedział już co robił w jej mieszkaniu. Chociaż ta sytuacja wciąż go denerwowała. Czarnowłosa posmutniała.
- Ah… On poszedł szukać lekarza. Mam nadzieje, że nic mu nie jest. – Zamrugała. W jej głosie dało się wyczuć zmartwienie. Cóż, nie było w tym nic dziwnego. Dopiero co odnalazła ojca, za którym strasznie tęskniła, a on już biega do lekarza. Gdy tylko dotarli na miejsce zaskoczyła ich nagła muzyka. Wiele osób natychmiast ruszyło do tańca na środku placu. Jakaś grupa roześmianych ludzi zabrała dwójkę magów do środka. Niezręcznie spojrzeli na siebie i zaczęli się śmiać. Charl zaczęła wyginać się w rytm muzyki, jednak Gray nie był chętny do tańca. Czarnowłosa wystawiła mu język. Rzeczywiście, było tutaj niesamowicie. Tak, jakby w jednej sekundzie przenieśli się do całkowicie innego miejsca. Dziewczyna nie mogła znieść tego, że chłopak się nie rusza i łapiąc go za ręce zaczęła zmuszać go do tego. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. Nie lubił tańczyć, uważał to za upokarzające. Spojrzał na roześmianą twarz dziewczyny, przynajmniej się cieszyła. Westchnął i łapiąc ją za dłoń wyciągnął z tłumu. Zatrzymali się na uboczu, obok grupki pijaków. Dziewczyna, trochę zdziwiona poczuła jak ten odwraca ją plecami w stoją stronę i usłyszała jak coś wyciąga. Nagle jej szyje ozdobił piękny wisiorek z małym, metalowym serduszkiem. Dziewczyna otworzyła szerzej usta i odwróciła się w stronę chłopaka ściskając prezent w dłoni.
- D-dziękuje. – Wydukała nieśmiało. Gray nabrał powietrza w usta, jednak nie zdążył nic powiedzieć bo przeszkodziły mu słowa pijaków, które zainteresowały czarnowłosą. Może, nie tyle co zainteresowały, a przeraziły.
- Słyszałeś, że Layla Heartfilia… - Charl otworzyła szerzej oczy i ignorując wszystko pobiegła w stronę gildii, by powiedzieć jak najszybciej Lucy, o jej matce.
♦-♦-♦
- Jak to wyszli na misje?! – Krzyknęła ze zrezygnowaniem blondynka. „ Są w
Hargeonie, wykonują misję” Taką właśnie informacje dostała od Miry kiedy, po
długim czekaniu na Natsu i Happiego, zapytała się gdzie są. Naprawdę, byli
wredni. Przyszła tak szybko, a oni nawet na nią nie poczekali. Zarzuciła głowę
do tyłu spoglądając na drewniany sufit gildii. Lubiła to miejsce, napawało ją
spokojem, pomimo prawie ciągłych wrzasków i zapachu rozlanego alkoholu. Oczywiście,
Fairy Tail było dzikie, ale zdarzały się chwile takie jak ta, kiedy większość
siedziała spokojnie i spędzała czas na rozmowie. Wyciągnęła prawą rękę, z
różowym znakiem gildii, do góry. Zdecydowanie bardziej jej się tu podobało niż
we własnym domu. Za każdym razem, gdy nastawał ranek chciała zniknąć. W
wielkiej rezydencji zawsze wiało chłodem i otaczająca ją cisza doprowadzała do
szaleństwa. Powaga była stawiana na pierwszym miejscu. To było takie męczące.
Jedyne co ją i jej dzieciństwo ratowało w tamtym czasie to Layla, jej matka.
Swoim uśmiechem potrafiła dotrzeć do wnętrza człowieka. Kochała ją i mimo
wszystko było jej ciężko ją zostawić samą, z ojcem. Nie mogła również pisać listów,
bała się, że ojciec je znajdzie. Znając życie została przez niego już dawno
wyklęta, tego dnia, kiedy uciekła w białej sukni z kościoła. Nie chciała żyć
jako dama i świecić oczami na każdym przyjęciu przy boku mężczyzny, którego
nawet nie znała. To była właściwa decyzja. Mogła ją podjąć trochę w bardziej
sprzyjających warunkach, niż podczas składania przysięgi małżeńskiej. Jej usta
wygięły się w półuśmiechu. Tak, to było naprawdę komiczne. Wyprostowała się i
spojrzała na siedzącą obok Levy, która już kompletnie wciągnęła się w czytaną
książkę. Zaskoczyło ją jednak zachowanie Cany, która zamiast pić czytała coś w
kartach i z niewyraźną miną spojrzała w jej stronę.- Lucy, czy u twojej rodziny wszystko gra? – Zapytała przykładając palec do ust i po raz kolejny się zamyśliła. Blondynka uniosła brwi.
- Nie mam pojęcia, nie kontaktowałam się z nimi… Od długiego czasu. – Odpowiedziała i przesunęła wzrok na karty, z których mimo wszystko nic nie zrozumiała. Cana jeszcze raz przetasowała karty i kiedy rozłożyła je po raz kolejny złapała się za brązowe włosy. Jej twarz nabrała poważnego wyrazu. Do gildii wpadła właśnie oczekiwana przez dziewczynę dwójka zdyszanych magów. Natsu z Happym po przekroczeniu progu gildii upadli na spocone twarze. Ich klatki piersiowe poruszały się dość szybko, widać było, że musieli przebiec dużą odległość. Blondynka zerwała się z miejsca i razem z większością gildii podeszli do zmęczonych przyjaciół.
- Lu..ce… - Powiedział ledwo żywy Dragneel czując suchość w gardle. Dziewczyna uklękła obok kładąc jego głowę na kolanach. Mira przyniosła dwie szklanki wody i podała jedną dziewczynie, sama wzięła niebieskiego kota na ręce i powoli przelała napój do jego ust. Tak samo uczyniła Lucy obserwując jak krople potu spływają po twarzy różowowłosego. Oddech po chwili odpoczynku zwalniał.
- Byliście przecież w Hargeonie! – Powiedziała z przejęciem odgarniając jego włosy, które zaczęły mu chodzić do oczu. Nagle otworzyła szerzej oczy. – Nie mówcie tylko, że biegliście taki kawał drogi?! – Spoglądała raz to na dyszącego jeszcze kota, raz to na już spokojniejszego chłopaka.
- Zawróciliśmy… kiedy to usłyszeliśmy… - Przerwał. Drzwi gildii po raz kolejny otworzyły się z wielkim hukiem, a do środka wpadła kolejna zdyszana osoba. Czarne włosy Charl zakryły jej twarz, a dziewczyna stała w połowie zgięta. Kiedy się wyprostowała jej czerwone oczy spojrzały na przerażoną twarz blondynki.
- Lucy! Twoja mama jest ciężko chora! – Krzyknęła, a serce dziewczyny na chwile stanęło.
Siedzieli w ciszy. Nikt nie miał odwagi się w tym momencie odezwać, każdemu było ciężko. Natsu dla przykładu nie mógł, bo żeby nie zwymiotować został ogłuszony przez Erzę. Razem z blondynką, spoglądającą cięgle przez okno, pojechali jeszcze Gray z nieodstępującą go na krok Juvią, Charlotte i zmuszony przez czarnowłosą Sting. Właściwie, nie wiedziała sama po co go wyciągała z mieszkania. Rogue tak nagle powiedział, że powinni wracać, bo trzeba załatwić sprawy w Sabertooth, ale ona nie pozwoliła. Spojrzała jeszcze raz na jego niewyraźną minę, siedział spięty i zakrywając dłonią usta zawiesił wzrok na podłodze. Czuła się okropnie, z własnego kaprysu zakazała mu wracać do gildii i kazała się męczyć z chorobą lokomocyjną, którą miał każdy smoczy zabójca. Czuła się wtedy tak bezsilnie i było jej smutno, nie chciała, żeby jeszcze on wyjeżdżał. Chociaż, kiedy usłyszał co się właściwie stało nie buntował się i teoretycznie poszedł z własnej woli. Jedna z jego dłoni leżała obok niej, na siedzeniu. Delikatnie i niepostrzeżenie położyła swoją drobną rękę i splotła ze sobą ich palce w mocnym uścisku. Mimo, że na nią nie spojrzał, cieszyła się czując jego ciepło. Wciąż jednak martwiła się o Lucy. Wyglądała teraz jak wrak człowieka. Nie mówiła jej wiele na temat swojej matki, ale wiedziała, że jest z nią niesamowicie związana. Widziała jak mokre łzy, które próbowała ukryć odwracając twarz w stronę szyby, kapią na jej zaciśnięte pięści. Każdy wiedział, że nie miała najlepszych wspomnień z dzieciństwa, ale za każdym razem gdy mówiła o Layli wydawała się być szczęśliwa. Charl westchnęła, wolała kiedy przyjaciółka się uśmiechała.
♦-♦-♦
Gabinet, naprawdę duży gabinet. Ciemnoczerwone aksamitne zasłony chroniły przed
dostaniem się do pokoju choć odrobiny słońca. Ściany wyłożone były regałami
pełnymi książek, w większości starych, a przy regale stał stojak na wino, ale
zamiast wina leżały w nim zwoje. Przy ciężkim ciemnym biurku siedział
brązowowłosy mężczyzna, jego twarz zakrywała ciemność. Podpisywał właśnie
jakieś dokumenty złotym wiecznym piórem. W pokoju pojawił się nagle mężczyzna
przywołując za sobą czarną mgłę i nadając pokojowi jeszcze więcej mroku. Jego
jedno, z dwóch fioletowych oczu zakrywała czarna opaska. Szpiczaste uszy wystawały
z gęstych, czarnych włosów, tak samo jak ostre ale i krótkie rogi. Jego ubrania
wyglądały jak wyjęte z innej epoki, przypominały ciemne, królewskie szaty. Brązowowłosy
mężczyzna słysząc, że się pojawił odłożył złote pióro na miejsce oraz skierował
swój zimny i bezduszny wzrok w jego stronę. Usiadł wygodniej w białym fotelu.
Długimi palcami stukał w lwie głowy wyrzeźbione na oparciach. Diabeł podszedł
do niego i rzucił zdjęciem dobrze znanej mu blondynki. Na jego mrocznej twarzy
pojawił się przerażający uśmiech. - Więc idzie tutaj. – Odparł lodowato mężczyzna. Oparł brodę na splecionych dłoniach, a łokcie położył na lwich głowach. – Doskonale. – Skupił się na fotografii. Jego wzrok w tej chwili mówił, aż zbyt wiele. Tyle nienawiści i wściekłości.
- Poinformować Pana? – Odparł spięty diabeł. Był przerażony i jednocześnie wściekły. Nie mógł uwierzyć, że bał się zwykłego człowieka. Jednak, czy on naprawdę nim był? Samo jego nieludzkie spojrzenie dawało znać, że w środku nie ma nawet skrawka duszy śmiertelnika. Jego usta znowu wygięły się w łuk, przypominający uśmiech, lecz nie było w nim ani cienia radości. Sięgnął dłonią po zdjęcie i pokazał je do tyłu. Wyglądało to tak, jakby ktoś za nim stał. Mefisto ogarnęło złe przeczucie. W ciemnym koncie zauważył jarzące się, krwistoczerwone oczy. Zastygł w bezruchu. Było mu ciężko oddychać.
- Nie ma potrzeby. – Odpowiedział w końcu mężczyzna spoglądając w stronę czarnowłosego demona, który był jednym z czterech osobistych doradców Pana. Wszystko co dotknął przekazywane było do niego. Wyciągnął kościste palce przed siebie, dotykając fotografii, która natychmiast zniknęła. Powietrze zrobiło się cięższe, w pokoju pojawiła się czarna mgła. Mefisto poczuł niedaleko źródło niesamowicie wielkiej mocy. Przed jego obliczem pojawiła się dobrze znana mu ruda demonica, jej włosy były proste i długie na tyle, że przy chodzeniu dotykały końcami podłoża. Jej oczy zasłonięte były bandażami z pod których wypływała krew. Widziała ona przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, wszystko jej się jednak mieszało i postanowiła sobie wydłubać gałki oczne. Isis, była jedną z najważniejszych poddanych Pana. Następny pojawił się fioletowłosy demon, który widząc niżej postawionego diabła uśmiechnął się, w jego czerwonych oczach błysnęła wściekłość. Wyciągnął czarną, spaloną dłoń w jego stronę. Mefisto zadrżał. Isis zareagowała szybciej niż się spodziewał i złapała go za przedramię.
- Nie używaj swojej mocy do tak idiotycznych czynów. – Odpowiedziała beznamiętnie. Ten odsunął się od niej i z niezadowoleniem oparł plecy o ścianę oraz skrzyżował ręce na piersi. Abbadon, nienawidził sprzeciwów, a jego dłonie sprawiały, że wszystko umierało. Jako jeden z niewielu zaliczał się do osobistych doradców Pana.
- Jak zawsze nudna. Ty naprawdę jesteś demonicą? – Warknął, a w tym samym momencie pojawił się blond włosy demon, przypominający przez wielkie, białe skrzydła anioła.
- Miło was widzieć takich żywych. – Odpowiedział z uśmiechem. Wszyscy, kiedy pierwszy raz widzieli go u boku Pana, uważali, że ktoś taki nie powinien się nawet znajdować w podziemiu. Do każdego się uśmiechał, czego demony nie robiły. Wyglądał zbyt pogodnie i większość dziwiła się, jak to możliwe, że z całej czwórki nazywany jest, najbardziej przerażającym i mrożącym krew w żyłach. Abbadon parsknął pod nosem.
- Tym bardziej, że nie żyjemy. – Odpyskował. Blondyn z uśmiechem przekręcił głowę w bok, dokładnie się mu przyglądając. Isis zakryła swoimi delikatnymi dłońmi oczy Mefisto. Abbadon upadł nie mogąc złapać powietrza w płuca, ale jak to możliwe? Spojrzał na demona, nawet nie drgnął kiedy pochylał się w jego kierunku. Nagle zauważył jak jego lodowate, czerwone oczy przybierają matowy odcień.
- Lepiej się zamknij szczylu. – Warknął i kiedy się wyprostował fioletowłosy upadł kaszląc i łapczywie zbierając powietrze w płuca. Zaciskając pięści spojrzał na uśmiechniętego Lucyfera. Chciał już coś powiedzieć, kiedy po całym pokoju rozniósł się niski głos.
- Widzę, że już wszyscy są. – Odpowiedział. Wszystkie demony, jakby przytłoczone uklękły i pochyliły nisko głowę, by okazać szacunek. Z gęstej mgły wyłonił się ich Pan. Nie mogli nawet na niego spojrzeć, byli zbyt przerażeni, choć tego nie okazywali. Demon spojrzał na uśmiechającego się, brązowowłosego mężczyznę siedzącego za biurkiem.
- Więc twoja narzeczona tu idzie prawda? – Odpowiedział poważnym tonem, na co ten parsknął pod nosem i wstał z fotela.
- Proszę cię. – Westchnął. – Ciebie i tak obchodzi tylko jej demon. – Spojrzał na niego, wyglądali identycznie. On i duch blondynki. Z jedną różnicą, Samael miał wielkie zaokrąglone rogi po bokach głowy i zdecydowanie dłuższe, kruczoczarne włosy. Po za tym wyglądał zdecydowanie mężniej i dostojniej. – Czyż źle mówie? Samaelu? Władco piekła? Bracie Metusa? – Powiedział. Na twarzy demona pojawił się pusty, pełen nienawiści uśmiech.
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Dzisiaj nie ma długich rozmów ;-;
Michael: Mroczniee ~
Nie prawda, nie umiem stworzyć klimatu...
Michael: No, nie umiesz. Jesteś beznadziejna.
;-; WRÓCIŁEŚ <3
O.o Demony? Szatan? Uważaj bo cię Natanek pogoni...
OdpowiedzUsuńA tak szczerze... :3 Natsu i Happy poszli bez Lucy? ;---; SmuteG, RZal i bUl... Jak szybko przybiegli... (słodko...)
Charl i Gray na randce? <3 Zaczyna się harem Charl XDD
Humorku... Więcej romansu i walki <3
(Jak ci się nudzi to wbijaj tu ----> http://przygody-fairytail.blogspot.com/ Nie to nie reklama... Dbam po prostu o to abyś nie siedziała tylko i pisała... Porób coś innego ^^)
Do następnego rozdziału ^^
Będzie walka, będzie romans! Wszystko zmierza szybkim(znając mnie, powolnym) ruchemem w tą stonę :3
UsuńCo do Twojego bloga, czytam go xD Bardzo mi się podoba, ale naprawdę beznadziejnie komentuje prace innych, także niezbyt się udzielam c: Mam Cię od długiego czasu na liscie polecanych, na głównej stronie bloga :P
Dziękuje za komentarz ^^
:') To teraz mnie zaskoczyłaś... =D Czuję się sławna...
UsuńA proszę... Średnio idzie mi komentowanie... Ale jak robi to komuś przyjemność...
Ale świetne *.*
OdpowiedzUsuńCo prawda pierwszy fragment można by pominąć ale opisy były cudne *.*
Btw. Charlotte i Sting to Starlotte czy Charing? XD Czy może jeszcze inaczej? XD
Natsu biegł tak długą drogę tylko dla Luce. Oh~♥
I Sting poszedł za Charlotte! I trzymali się za ręce! *rozpływa się tak jak oglądania dzisiejszego endindgu*
Jakie ka-wa-ii ♥
Od razu jak przeczytałam o demonach przyszedł mi do głowy Metus! Miałam rację! HA!
Nikt ma nie zginąć! Albo zabiję tych co zginą!
Taichi: Naprawdę logiczne Fen.
Oj, przymknij się Taichi.
To żeby było logicznie Ciebie dorwę jak ktoś zginie :3
Zrozumiano? :D
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam ♥
Bez przesady, nie takie cudowne ;_;
UsuńCo do tej dwójki, zawsze wydawalo mi się, że w pairingach imię faceta jest pierwsze :v (NaLu, Gruvia itp.) Więc chyba Starlotte xD
Zrozumiano, ale się i tak troche boje :')
Dziękuje za komentarz <3
No ładnie, ładnie, bardzo ładnie. Zresztą jak zwykle. Szczerze to uspokoiłaś trochę tym że Charlotte nie traktowała "randki" z Grayem jako "randki" i jego gestów jako jakoś specjalnie znaczących. Oczywiście gdyby była ze Stingusiem było by inaczej, gihi. Słodko było w tej scenie jak jechali pociągiem, naprawdę mi się podobało.Trochę martwi mnie Lucy. A wniąskując po tym że w grę wchodzi jej narzeczony, demon i matka, akcja zdaje się rozkręcać, podoba mnie się to ;). Spodziewam się więc jakiś scenek pomiędzy Natsu i Lucynką, bez względu czy będą one miłosne, w formie kłótń, czy jakie jeszcze wymyślisz i tak będą wskazywać na to że mają się ku sobie ^^. Rozdział naprawdę był śliczny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i ślę dużo wenki :*