piątek, 24 kwietnia 2015

28. "Irytujący dzieciak"

Charlotte wygrzebała się ze śniegu. Nawet nie czuła zimna będąc otoczona dziwnymi, metalowymi łuskami. Wyszła z głębokiej dziury i siedząc na białym puchu oglądała swoje ręce i nogi. Była cała w metalu. Niby nic takiego ale nie pomyślałaby, że coś takiego może się stać wbrew jej woli. Gdy spadała w śnieg czuła jedynie wielką radość. Możliwe, że ta lawina ją troche przestraszyła ale nie myślała nawet o tym by osłonić ciało. Rozejrzała się wokoło, nikogo nie było.
- Ludzie! – Krzyknęła przekopując śnieg. Łuski powoli znikały, przez co jej dłonie zostały odkryte i narażone na zimno. Ignorowała to, stając się coraz bardziej niespokojna o swoich przyjaciół. Krzyczała i rozglądając się wokół siebie, podchodziła do każdego miejsca, które wydawało jej się poruszać. Panikowała, jej głowę nawiedziły ciemne myśli, a co jeśli jako jedyna przeżyła upadek? Nie wiedziała nawet gdzie jest i jak zawołać o pomoc.
- Lucy! – Pisnęła z bólem próbując zmusić swoje palce do zgięcia. Śnieg nie był już odczuwalny przez jej dłonie, którymi nie mogła już ruszać. Chuchnęła w nie by je ocieplić, jednak to pomagało tylko na chwilę.
- Erza… - Powiedziała prawie szeptem. Nie mogła użyć swojej mocy do rozkopania śniegu, bo bała się, że kogoś skrzywdzi zahaczając lub za głęboko wbijając miecz. Ścisnęła rozgrzaną już dłoń w pięść. Jej umiejętność naprawdę była bezużyteczna kiedy chodziło o ratowanie innych, a nie jej samej. Jej serce zaczeło walić strasznie szybko, oddech przyśpieszył, zaczęła się trząść.
- Nie zostawiajcie mnie…do cholery. – Pociągnęła nosem. Nagle poczuła delikatne stuknięcie w ramie. Gwałtownie się odwróciła. – Ty… żyjesz. – Powiedziała z ulgą w głosie. Pierwszy raz cieszyła się tak bardzo na widok do połowy rozebranego chłopaka. Gray stał nad nią trochę zdezorientowany jej reakcją.
- Dziwne, żeby mag lodu umarł przez śnieg. – Zaśmiał się. Czarnowłosa skarciła się w myślach, to przecież było logiczne, że Gray nie umrze! Nagle jednak coś do niej dotarło.
- Ale reszta to nie madzy lodu! Szybko, musimy ich.. – Już chciała wrócić do kopania, kiedy chłopak pociągnął ją za ramię do góry i zaczął prowadzić w nieznanym kierunku. – Gray! Co ty robisz, pomóżmy im! – Krzyknęła próbując się wyrwać.
- Ehhh, Charl… Widzisz… Jakby to… - Próbował wydusić coś z siebie powoli zwalniając, w końcu zatrzymali się przed wejściem do jakiejś jaskini. Odwrócił się do niej twarzą. – Oni, znaczy.. Ahh…
- Gray! Wysłów się! Nie mamy czasu! – Warknęła słysząc w głowie wołanie o pomoc swoich przyjaciół. Gray złapał się za głowę i ciężko westchnął.
- Wkurzysz się… Oni… mają się dobrze. – Powiedział obserwując powoli zmieniający się wyraz twarzy u dziewczyny.
- Co proszę? – Zapytała nie rozumiejąc o czym on mówi. Wskazał kciukiem na wejście do jaskini obok. Przeszła w ciszy obok niego i zajrzała do środka. Wszyscy siedzieli przy jednym ognisku grzejąc się i rozmawiając. W Charlotte zaczęło wrzeć.
- Co to ma być?! – Wrzasnęła na całe gardło. Była szczęśliwa, że wszyscy żyją i nikomu nic się nie stało. Jednak czemu siedzieli i jej nie szukali? Czemu rozpalili sobie ognisko i ją porzucili na zimnie, jak jakiegoś psa? To bolało. Przecież byli przyjaciółmi.
- O, nareszcie jesteś Charl. – Powiedziała uśmiechnięta Erza popijając  z Levy jakąś herbatkę, którą Lucy zabrała na drogę. Natsu wraz z Happym leżał obok, przewracając się z jednego boku na drugi i cicho chrapiąc, gdy jego głos zaczynał irytować Scarlet uderzała go patykiem wyjętym z ogniska. W sumie ogień mu nie szkodził, bo był ognistym zabójcom, ale to w końcu był cios od Erzy. Juvia widząc swojego ukochanego natychmiast do niego podbiegła trzymając jego płaszcz. Czarnowłosa jedynie nie dostrzegła Lucy i Jellala. Mimo wszystko, miała to gdzieś.
- Czemu… - Powiedziała pod nosem i upadła na kolana. Po chwili schowała twarz w dłoniach. – Czemu mnie zostawiliście. – Dodała szeptem. Wszyscy spojrzeli na nią ze smutkiem. Gray zabrał od Juvii swój płaszcz i przykrył dziewczynę. Spodziewał się, jak wszyscy, wyzwisk i żartów z jej strony, jednak na pewno nie załamującego się głosu.
- Wiedzieliśmy o tym, że masz swoją moc i ona cię na pewno obroni. – Odparł z poczuciem winy Gray. – Po za tym nie myśl, że cię tak zostawiliśmy całkiem samą… Wcześniej przekopaliśmy cały teren. Mimo to trwało to zdecydowanie za długo i musieliśmy też się schronić. Ciągle ktoś z nas wychodził z jaskini by cię szukać. – Chłopak mocno przytulił dziewczynę, mimo wyraźnego niezadowolenia Juvii. – Wybacz nam, nie wiedzieliśmy, że tak zareagujesz.
- …ałam się. – Wydukała i po chwili podniosła głowę spostrzegając nad sobą Erze i Levy. Nawet Natsu z Happym na głowie usiadł i patrzył w jej stronę. – Bałam się, idioci! – Krzyknęła. – Tak cholernie się bałam, że umarliście! – Wzięła głębszy oddech i powstrzymała łzy. – Nie martwcie mnie już tak więcej. – Mimo wszystko jej głos się załamał i zaczęła płakać. Chwile temu panowała ciężka atmosfera, a teraz, chociaż Charl oblewała się łzami na twarzy każdego widniał uśmiech. Czarnowłosa nie mogła uwierzyć, że popłakała się z tak błahego powodu. Nie wierzyła w to, że w ogóle płakała i to jeszcze przy kimś. Czy ona zawsze była taka słaba? Otuliła się płaszczem Graya, który wyczerpał swój limit samowolki i Juvia zaczęła na niego wrzeszczeć, że przytulił inną dziewczynę niż ona. Spojrzała na innych. Rzeczywiście byli jej bliskimi. Zaczęła się śmiać. To było naprawdę piękne móc nazwać kogoś „swoim bliskim”. Jej radość nie trwałą długo, ponieważ Erzie się coś przypomniało.
- A właśnie. – W jej dłoni pojawił się sznur. Spojrzała na Charl z  podstępnym uśmieszkiem. – Trzeba kogoś ukarać za „idiotów” – Czarnowłosa pobladła. W jaskini dało się słyszeć monolog Juvii o tym, że nie powinno się zdradzać na oczach ukochanej, wołanie o pomoc Charl, niekontrolowany śmiech Levy oraz głośne chrapanie Dragneela i Happiego. W małym przejściu do drugiej części jaskini stanęła Lucy wraz z Jellalem. Blondynka uśmiechnęła się delikatnie i zakryła jedno oko, które robiło się powoli matowe.
- Z czego się cieszysz? – Zapytał chłopak zarażając się uśmiechem, mimo że Erza właśnie w tym momencie kończyła wiązać Charl.
- Pierwszy raz nie słyszałam jak mnie woła. Otworzyła się na innych. – Odpowiedziała wyciągając z kieszonki przy pasku swoje krople.
- Mówisz trochę jak matka. – Lucy zawahała się przez chwile z kluczem Virgo w dłoni. Opuściła ramiona. Charlotte od początku wydawała jej się zagubiona i traktowała ją jak kule u nogi, która miała jej się podobno do czegoś przydać. Teraz, kiedy ich relacje ociepliły się dostrzegła jak bardzo się myliła. Niezbyt skomplikowany sposób myślenia, niechęć do innych ludzi, okropne słownictwo, odstraszające kolczyki, uparta i stanowcza. W jakiś sposób jej osoba przyciągała i niełatwo było o niej zapomnieć. Kiedy duch pomógł Lucy z oczami dziewczyna rozmasowała kark i podeszła z powrotem do tajemniczych drzwi.
- Dobrze, więc skoro wszyscy odpoczęli i mamy komplet, czas otworzyć to przejście. – Uśmiechnęła się idąc po resztę.
♦-♦-♦
- Nie przypominam sobie by ta droga prowadziła do Magnolii. – Powiedział Rogue odchylając gałąź. Przez pewien czas podążali za mężczyzną i ze zwykłej drogi weszli do zapuszczonego lasu. Ścieżka wydeptana przez ludzi i zwierzęta dawno się już skończyła, jednak to nie przeszkadzało prowadzącemu ich Metalicanie.
- Ej staruszku, on ma racje. – Warknął Sting wyjmując z włosów jakieś liście. Czarnowłosy odwrócił się w ich stronę z niezadowoloną miną. Zrobił kilka kroków w stronę blondyna i z spojrzał na niego z góry.
- Ludzie naprawdę są irytujący. – Warknął. – Naprawdę przejście dla was małego lasku to takie wielkie wyzwanie? – Puknął odwracając się. – Wstyd mi za to, że mój gatunek wpadł na tak idiotyczny pomysł jak szkolenie słabego mięsa. – Sting zacisnął pięści. Rogue widząc, że jego przyjaciel zaczynał się złościć oparł się o drzewo i zabrał Lectora oraz Frosha.
- Czy ty czasem nie przesadzasz? – Powiedział będąc lekko zirytowany jego słowami. – Po prostu ciągasz nas po jakiś chaszczach kiedy obok jest szybsza i łatwiejsza droga! Nie musisz od razu głosić swoich niepotrzebnych przemyśleń!
- Ohh… Doprawdy. – Zatrzymał się przez chwile i odwrócił się bokiem by obserwować blondyna. – Więc może przypomnisz mi, bo chyba nie pamiętam. Czy ja was prosiłem albo kazałem iść ze sobą? – Po minie chłopaka mógł śmiało wywnioskować, że raczej nie. Metalicana parsknął pod nosem. – Tak też myślałem. – Smok wziął większy wdech i ciężko usiadł w cieniu drzewa. – Jeśli moje zarządzenie przerwy też cię irytuje możecie iść sami. Tak zwaną „szybszą i łatwiejszą” drogą. – Odpowiedział i wyciągając z kieszeni papierosa obserwował jaką decyzje podejmie chłopak. Sting naprawdę nie miał już siły się kłócić z Metalicaną. Od początku między nimi nie istniała żadna nić porozumienia. Chłopak kopnął pierwszy lepszy kamień i po chwili usiadł najdalej od smoka. Rogue zauważył spokojny uśmiech na twarzy mężczyzny, który po chwili wahania spojrzał na niego swoimi pionowymi źrenicami. Wciąż wyglądał jak dzikie zwierze, mimo ludzkiej postaci. Wyjął na chwile papierosa by wydmuchać dym.
- Musisz być kimś od Charlotte. – Powiedział po chwili. Rogue odwrócił wzrok.
- Jestem jej bratem… prawdopodobnie. – Odpowiedział z lekkim niedowierzaniem. Czuł między nimi jakąś więź krwi ale mimo to nie był w stanie swobodnie nazywać jej swoją siostrą. Możliwe, że dalej był w szoku, że istnieje jego prawdziwa rodzina. Jednak, mógł się też mylić i było to spowodowane czymś innym.
- Cóż, nie ma wątpliwości, że jesteście prawie identyczni pod względem wyglądu. Różnicie się nieco charakterem. – Westchnął, otrzepując popiół z papierosa. – Chociaż to pewnie ze względu na otoczenie. – Dym po raz kolejny wydostał się z jego ust. Chłopak otworzył usta, chciał coś powiedzieć, jednak nie potrafił wydobyć z siebie głosu w tej sprawie. Metalicana zgasił papierosa dociskając go do ziemi.
- Dziękuje ci. – Odparł nagle zaskakując chłopaka. – Nie patrz tak na mnie człowieku. – Dodał z pewną odrazą, co utwierdziło czarnowłosego w przekonaniu, że smok był wyjątkowo miły jedynie w stosunku do Charlotte, jako człowieka. – Wiem, że chcesz zapytać o rodziców. – Dodał trafiając w sedno. – Dlatego dziękuje, że nie poruszałeś tego tematu przy Charl. Niestety muszę cię zmartwić chłopaczku, ani ja, ani ona zbyt dużo nie wiemy. – Rogue kiwnął głową. – Na wstępie powiem, żebyś nie robił sobie wielkich nadziei bo oni nie żyją. – Chłopak otworzył szerzej oczy, które po kilku sekundach znowu wróciły do normalności. Wiedział o tym, ale nigdy nie wierzył do końca w list od Lucy z przyszłości. To było trochę dziwne słyszeć od mordercy swoich rodziców, że nie żyją i nie żywić do niego większych negatywnych uczuć. Jeśli oczywiście i ta część w liście była prawdą, bo chyba właśnie o tego opiekuna chodziło.
- Rozumiem. – Odpowiedział z pewnym rozczarowaniem.
- Po za tym byli dość nieczuli. Mieli gdzieś twoją siostrę, którą zostawili na pastę losu w ciemnym zaułku. Ciągle zajęci sobą… Ojciec prawdopodobnie był jakimś fanatykiem czarnej magii. A matka, ślepo za nim podążała i kryła. – Spojrzał kątem oka na cichego chłopaka. Zauważył, że nie reaguje nawet na zaczepkę swojego kota. Postanowił przerwać. – Wybacz, że rujnuję twoją wizję idealnej rodzinki. – Powiedział po czym usłyszał ciche westchnięcie.
- Nigdy takiej wizji nie było. – Pogłaskał Frosha po głowie. – Mimo wszystko, jedyne co kojarzy mi się z rodziną to czas w którym wychowywał mnie smok. – Między dwójką zapadła niezręczna cisza. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, dla nikogo oprócz kotów nie miało to znaczenia. Dobre widzenie pomimo ciemności i odporność na niską lub wysoką temperaturę to jedne z podstawowych umiejętności smoków oraz ich wychowanków. Metalicana przeciągnął się i ziewając pokazał swoje kły. Po chwili poczuł nieprzyjemne zimno na plecach. Na jego spokojnej twarzy pojawił się cień niepokoju. Spojrzał na swoją dłoń i powoli zacisnął ją w pięść. Czas biegł naprawdę szybko. Zamknął na chwile oczy i uspokoił oddech. Sen przyszedł szybko, zdecydowanie za szybko, co jedynie upewniało go w jego wszystkich obawach. Śniło mu się, że znowu był w ciele smoka. Latał po swoim świecie bez żadnych zmartwień. Znów mógł żyć chwilą i nie myśleć o innych, tak jak każdy z jego rasy. Po raz kolejny mógł rozkoszować się walkami z innymi smokami, siać zamęt i zniszczenie. Każdy bał się samego dźwięku jego imienia. Nikt na nim nie polegał. Żył sam bez wtrącania się w nie swoje sprawy. Nagle wszystko otoczyła czarna mgła. Stał się mały i słaby. Ludzie zabrali mu wolność i moc. Czuł się bezsilnie widząc jak niebezpieczeństwo zbliża się do niego wielkimi krokami. Spojrzał na swoje łapy, które zmieniły się w ludzkie, odrażające dłonie. Ciągle spadał w dół. Zobaczył małą Charlotte. Najpierw uśmiechniętą, potem zapłakaną i krzyczącą jego imię. Wszystko go bolało. Czemu tak bardzo się zmienił? To wszystko zaczęło się kiedy opiekował się Gajeelem. Powoli zaczynał dopuszczać do swojego małego świata innych, nie ograniczając się jedynie do smoków. Widział jak powoli się zmieniała. Cieszyło go to, że potrafi sama się sobą zająć i radzi sobie dzięki umiejętnościom, które od niego dostała. Jedna bolał go fakt, że tak jak on, zamknęła swoje serce. Chciał jej wykrzyczeć z całych sił, że to nie tak powinno być. On jej nie chciał zostawiać. Nie powinna się tym zadręczać. To nie ona zrobiła coś złego, tylko on. Zabił jej rodziców, a teraz jak się okazało to jeszcze rodziców jej brata. Ona tak bardzo za nimi tęskniła, mimo ich traktowania. On również chciał by tak o nim myślała. Jak nazywało się to uczucie? Zazdrość? Teraz to i tak było bez znaczenia. Następnie pojawiła się tajemnicza blondynka. Od początku wiedział, że ta znajomość wyjdzie na dobre i nie mylił się. Był spokojniejszy. Dopóki nie spotkała tego irytującego szczeniaka. Otworzył powoli oczy czując przyjemne ciepło. Jego wzrok przykuło oknisko rozpalone niedaleko niego, jednak ogień nie dosięgał żadnej gałęzi czy rośliny. Po drugiej stronie ognia siedział wspomniany wcześniej szczeniak. Widocznie musiał ruszyć się spod swojego oddalonego od niego drzewa trochę bliżej. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, w których spał spokojnie brązowy kot. Rogue, stał jak wcześniej jedynie tym razem miał zamknięte oczy. Kot w przebraniu siedział mu w kapturze i cicho chrapał. Metalicana rozmasował szyję, spanie na siedząco nie było zbytnio ulubioną pozycją. Sting usłyszał szelest jego ubrań i natychmiast spojrzał w jego stronę.
- O wstałeś, staruszku. – Pokazał mu język. Mężczyzna zmarszczył brwi. Nienawidził kiedy ktoś go tak nazywał.
- Czemu nie śpisz, dzieciaku? – Warknął wstając i rozciągając przy tym kości. Blondyn westchnął.
- Dziwne, żebym spał. Ktoś, mimo wszystko, musi was pilnować. – Odpowiedział głaszcząc mruczącego coś pod nosem Lectora. Metalicana nie spodziewał się po nierozgarniętym dzieciaku takiego myślenia.
- Hmmm, więc myślisz o innych. Jednorazowy wybryk. – Zakpił podchodząc do ogniska.
- Nie rozumiem cię. Czemu ciągle masz do mnie jakiś problem?
- Problem? Nie, ja nie mam do ciebie żadnego problemu. – Pomyślał przez chwilę. - Po prostu cię nie cierpię. – Uśmiechnął się.
- Uuuff…Pocieszające, a już się bałem. – Zatrzymał się na chwile odwzajemniając uśmiech. – Głupi jesteś jeśli myślałeś, że tak powiem. – Warknął nieco poważniej. – Niby czemu? Przecież mnie nawet nie znasz. – Dodał.
- Hmm, przeczucie? – Sting opuścił ręce na ziemie z załamania. – A, nawet jeśli masz jakieś minimalne pojęcie o zarządzaniu innymi to radziłbym ci się nie pakować w zarządzanie gildią.
- Nie uważasz, że jesteś zbyt pewny siebie? – Wycedził przez zęby i powoli położył Lectora na trawie obok ogniska.
- Uważam, że gildia by dość szybko upadła. – Zmierzył go wzrokiem. – Taki słaby dzieciak miałby zostać mistrzem? Udany żart.
- W takim razie panie „dumny i mądry” – Powiedział sarkastycznym tonem wstając. – Kiedy według ciebie przestane być „dzieciakiem”?
- Nigdy. Zdechnij. – Odpowiedział natychmiast z zimnym wyrazem twarzy. W jego stronę została wycelowana pięść chłopaka świecąca białym światłem. Metalicana zatrzymał ją bez problemu i rzucił zaskoczonym magiem w głąb lasu. Po chwili ruszył za nim ciągle obserwując swoją rękę. Możliwe, że gdyby był w smoczym ciele nawet by nie poczuł tego ataku. Tym razem obserwował jak jego dłoń od wewnętrznej strony robi się cała czerwona jak po poparzeniu. Wiedział, że byli smoczymi zabójcami ale nigdy nie sądził, że ta moc jest zdolna naprawdę skrzywdzić smoka. Schował ręce do kieszeni płaszcza i zamachał głową kilka razy na boki by odsunąć od siebie głupie myśli. Przecież to tylko z powodu tego ciała. Ten świat, mimo że magiczny, od zawsze nienawidził czegoś takiego jak smoki. Stworzenia, uznane przez wszystkich za przerażające z powodu swojej siły. Przeklął pod nosem. Oczywiście, że ludzie się bali. Tak powinno być. Smoki rządziły światem i dlatego były niepokonane. Jednak magia ziemi nigdy nie chciała ich wspierać i powoli traciły na sile. Ludzie to wykorzystali. Oszukali te bardziej naiwne i znaleźli sposób na władanie magią smoków. Metalicana złapał się za głowę. Naprawdę był idiotą i wielkim hipokrytom. Przecież nie został na tej przeklętej ziemi bez powodu. Od początku wiedział co go czeka i znał konsekwencje braku kamienia rasy. Spojrzał na koniec ścieżki stworzonej przez mocny odrzut chłopakiem. Rozejrzał się dookoła. Znajdował się na końcu góry na której osadzony był gęsty las. Spojrzał w dół i zauważył małą wioskę gdzie jeden z domów płonął. Wiele osób krzyczało, były tam również dzieci. Usiadł wygodnie na większym kamieniu widząc jak poszukiwany przez niego chłopak wbiega do środka. Westchnął i chciał zapalić kolejnego papierosa kiedy zobaczył, że jego zapalniczka nie działa. Ludzie, tak jak uważał, byli interesujący.
- Głupi dzieciak. – Powiedział z uśmiechem widząc jak inni otaczają blondyna i dziękują za pomoc. – Żeby porzucać przeciwnika dla ratowania innych. – Parsknął pod nosem i znowu poczuł zimny wiatr. Złapał się za kark. – Nienawidzisz nas tak bardzo, a jednak czuje, że jeszcze chodzę dzięki tobie. – Powiew roztrzepał jego czarne włosy. Sam nie miał pojęcia do kogo właściwie się zwraca. Do ziemi po której stąpa? Do wiatru który mu zawsze towarzyszy? Do roślin wszędzie go otaczających? Nie miał pojęcia. Wiedział, że nawet mimo przejawu dobroci ziemi, jej magia to za mało. Smoki od zawsze były zbyt potężnymi stworzeniami i równowaga tego świata nie mogła ich utrzymywać. Dlatego, by nie umrzeć z braku magii, znalazły inne źródło. Kamienie rasy, skryte w ciałach najsilniejszych smoków stąpających po świecie. Nazywane były tak ponieważ każda rasa miała swój. Co za tym idzie, wszyscy mieli swojego „króla” dzięki któremu żyli.
- Nie powinnaś się nade mną tak litować. – Westchnął. – Czuje się przez to żałośnie. – Kiedy eksperyment z ludźmi nie wyszedł i wszystkie smoki, które były po stronie ludzi uciekły do innego świata. Jednak wiedząc jak się mają sprawy z jego rasą i kamieniem nie miało to wielkiego znaczenia. Został na ziemi, na początku by wrócić do Gajeela. Niestety moc zanikała szybciej niż się spodziewał i ze smoka stał się człowiekiem z resztkami swojej magii. Ze względu na to, wszystkie uczucia, które były dla niego nieznane w ciele zimnej bestii stały się dla niego czymś normalnym. Spojrzał na swoje ręce. Dlatego właśnie myślał o tak wielu nieistotnych kiedyś rzeczach. Zauważył, że ktoś stanął przed nim i podniósł wzrok.
- Dziecko dostało pięć minut sławy? – Powiedział kąśliwie i zatrzymał kolejną pięść.
- Jasne. – Odrzekł Sting z sarkastycznym uśmieszkiem. – I z łaski swojej nie rzucaj mną już tak daleko bo jeszcze się zmęczysz. Staruszku. – Ostatnie słowo podkreślił dość wyraźnie i czując, że Metalicana zamierza wykonać atak spokojnie odskoczył. – Za wolno. – Skomentował. Czarnowłosy wstał i spojrzał na niego pustym wzrokiem.
- Umiesz unikać prostych ataków. – Klasnął w dłonie. – Dobrze, już się bałem, że nawet walczyć nie umiesz. – Zamknął na chwile oczy. Na jego skórze pojawiły się srebrne łuski. Atmosfera wyciszyła się, ptaki które wykonywały właśnie wieczorną pieść umilkły. Wiatr uspokoił się i nie czuć było nawet lekkiego powiewu. Walka obok końca urwiska nie była czymś mądrym.  Chociaż, Smok nie spodziewał się rewelacji po magu. Nie do końca znał jego magie, widział jedynie tą białą poświatę i wiedział, że po wszystkim będzie się czuł jak po niezłym opalaniu.Otworzył oczy i spojrzał na chłopaka. Spodobało mu się to w jaki sposób stał się poważny z powodu walki.
- Wybacz jeśli zaboli, staruszku… Ryk Białego Smoka! – Krzyknął. Jednak kiedy Metalicana chciał użyć magii do zablokowania ataku z ziemi wyrosły małe rośliny, które złapały go za plecy i pociągnęły w dół, zmuszając do upadku. Smok warknął wyrażając swoje niezadowolenie i wyrwał rośliny. Kiedy wstał tym samym momencie w jego twarz uderzył dość mocny podmuch wiatru. Sting nawet nie zastanawiał się co się dzieje i czemu mężczyzna wygląda tak jakby walczył z wiatrem tylko otoczył swoją pięść sferą światła i uderzył serią ataków w Metalicane, który w tym momencie walczył z tak naprawdę dwoma przeciwnikami. Mężczyzna odepchnął chłopaka rykiem smoka wymieszanym z odłamkami metalu, które lekko pocięły jego ubranie. Fragmenty żelaza zostały w odzieży chłopaka, a niektóre upadły na trawę. Sterowanie nawet tak łatwym atakiem było trudne kiedy przeszkadzały mu wszystkie siły natury. Metalicana zrobił dwa kroki do przodu czując jak trawa wyrasta do góry i otacza jego nogi. W tym czasie Sting nie próżnował i skupił większość swojej mocy w dłoniach. Z białej kuli światła zaczęły wychodzić promienie, które  uderzały w smoka i mocno go osłabiły. W każdym miejscu po uderzeniu wypaliła się dziura, przez którą widać było metalowe łuski. Metalicana zmienił swoją rękę w ostrą kosę i próbował zaatakować chłopaka, który bez problemu unikał każdego zamachnięcia. Po odskoczeniu do góry ujrzał na twarzy mężczyzny mały uśmiech, zacisnął on dłoń w pięść. Sting natychmiast poczuł jak w jego ciało wbijają się ostre kawałki metalu. Ból był niewyobrażalny. Kiedy Metalicana  rozluźnił dłoń wszystkie odłamki wypadły zostawiając na ciele młodego chłopaka wiele sznyt z których zaczęła kapać krew. Oboje wymienili się morderczym wzrokiem. Wiedzieli, że w tym momencie nie ma tu już zabawy. Ciało Stinga otoczyła biała poświata, na jego twarzy pojawiły się białe łuski. W jego niebieskich oczach dało się zobaczyć wielką powagę i nieustraszoność. Metalicana wyczuł znajomy zapach. Chłopak podbiegł do niego z niebywałą zwinnością, w jego dłoniach pojawiły się dwa strumienie światła, którymi uderzył jak smoczymi skrzydłami w przeciwnika, który zablokował to krzyżując ręce zamienione w dwie lance. Po ataku obrona mężczyzny roztrzaskała się, a łuski chroniące dłonie i przedramiona odpadły. Sting biegnąć wyciągnął lewą pięść. Metalicana odruchowo złapał ją powstrzymując chłopaka przed atakiem. Zaskoczyło go to, bo kompletnie nic się nie stało.  Sting spojrzał na niego do góry i uśmiechnął się. Wtedy powstał wybuch światła, całe pole bitwy pokryło się dymem. Kiedy opadł, mężczyzna dalej stał cały podrapany i z paroma rozcięciami na rękach. Jednak nie stał by okazać swoją wyższość, stał ponieważ nie mógł wykonać żadnego ruchu. Smok nie rozumiał co się dzieje. Sting odsunął się od niego.
- To będzie chyba koniec. – Powiedział po czym Metalicana ostatkiem silnej woli spojrzał na swój brzuch. Łuski po wybuchu nie mogły już dalej chronić go i odpadły. Na ich miejscu pojawił się jasno biały krąg magiczny. Smok czuł jakby ktoś właśnie wypalał mu w tym miejscu dziurę. Na dłoni Stinga pojawiły się białe promienie przypominające pazury, którymi mocno uderzył w symbol co wywołało wybuch na tyle mocny, że pół urwiska na którym stał w tym momencie Metalicana ułamało się i zaczęło spadać w dół. Czuł się bezsilnie i beznadziejnie. Zwykły człowiek go pokonał. I to bez najmniejszego problemu. Uderzając mocno o drzewo poczuł jak powoli traci świadomość. Wpadł do jakiegoś jeziora, niestety nie miał już siły by nawet próbować wypłynąć. Kamień, na którym kilka chwil temu jeszcze siedział ściągał go coraz bardziej na dno. W wodzie słyszał cichy szept i łkanie. Ahh, mówił jej przecież by przestała się nad nim litować. Zamknął oczy. Czuł jak wszystko powoli znika. Całe życie, wszystko miało się skończyć w jakimś jeziorze? Chciał tylko pokazać temu dzieciakowi jak bardzo słaby był ale nie wziął jednego pod uwagę. Czy on sam był silny? Kiedyś, kilkanaście albo kilkaset lat temu zjadłby go na obiad. Teraz jedynie mógł przyjąć swoją karę za wywyższanie się. Już czuł jak jego ciało uderza w dno jeziora wraz z leżącym na nim kamieniem coś pociągnęło go za rękę do góry. Wyrwał się. Na początku pomyślał, że to znowu ziemia próbuje swoich sztuczek i z dobroci chce pomóc głupiemu, staremu smokowi. Jednak to coś nie dawało za wygraną i trzymało się niesamowicie mocno. Zmęczony Metalicana poddał się i po chwili poczuł jak wraca do góry. Poczuł spokojny wiatr otulający jego twarz i rany. Słyszał z boku ciche sapanie zmęczonego chłopaka, który wypluwał właśnie wodę z ust. Widząc, że mężczyzna powoli otwiera oczy złapał go za ramiona i mocno nimi potrząsnął.
- ŻYJESZ?! Powiedź, że tak! Jak mam na imię? Ile widzisz palców?! – Pokazał jedną dłonią na siebie, w drugiej pokazał dwa palce. Czarnowłosy podniósł się i spojrzał na twarz przerażonego chłopaka. Czy ta osoba i ta poważna z przed chwili, to była ta sama?
- Sting. Dwa. – Odrzekł i zobaczył tym samym wyraz ulgi malującej się na twarzy chłopaka. – Nie rozumiem po co mnie ratowałeś, przecież wygrałeś. Czy nie chodziło o to by mnie pokonać? – Westchnął. – Wszyscy się litują nad starym smokiem. – Dodał cicho. Sting usłyszał wszyscy wyraźnie. Zrobił zdziwioną minę.
 - Przegranymi mogą nazywać się nie ci, którzy zostali pokonani, ale ci, którzy przestali walczyć. Nie przestałeś walczyć mimo ran i ruszałeś się nawet kiedy ci to uniemożliwiłem. Znając życie, gdyby to urwisko się nie zawaliło dalej byśmy tam skakali, aż byśmy padli. – Zaśmiał się. – Po za tym, to było niesprawiedliwe. – Powiedział nagle wstając. – Nie użyłeś całej swojej mocy! – Metalicana zmarszczył brwi.
- Bo nie mogę gówniarzu! Gdybym mógł już dawno zmieniłbym się w smoka i cię zdeptał. – Warknął pokazując kły. Sting kiwnął głową, tak jakby się spodziewał takiej odpowiedzi i podszedł do wody by obmyć twarz. Metalicana zamyślił się. – Skąd wiesz? – Powiedział z nieukrywanym niezadowoleniem. Blondyn spojrzał na swoje odbicie i zanurzył zakrwawioną od małych ran rękę.
- Mimo wszystko nie jestem, aż takim wielkim idiotą. Wiem, że dzieli nas wielka przepaść w umiejętnościach. – Westchnął widząc, że ranki zaczynają piec. – I wiem, jak to bolało kiedy  Weisslogia walnął. – Odpowiedział nostalgicznym tonem. W głowie Metalicany zawirowało znane mu dobrze imię irytującego, młodszego o kilkaset lat smoka. Wszystko zaczęło się układać. Powód, dla którego on i wiele smoków zostawiło swoich wychowanków stał przed nim. Złapał się za głowę, tak wiele nienazwanych emocji. To przez tą dwójkę smoki odeszły, wojna się skończyła, poznał Charlotte, stracił moc. Nie chciał walczyć, nie miał siły i chęci. Po za tym gdy tylko myślał o skopaniu im tyłka ziemia znowu zaczęła się wtrącać.
- Dlaczego. – Powiedział. – Dlaczego je zabiliście… - Powiedział załamanym głosem. Nie wiedział już co robić, brak magii skracał jego życie, ale dzięki nim mógł odmienić życie Charl, która najprawdopodobniej by umarła. Sting zamilkł. Cisza trwała długo, za długo. W końcu blondyn nabrał powietrza w płuca.
- O czym ty mówisz? – Metalicana natychmiast spojrzał na niego i zobaczył w jego oczach szczerą niewiedzę i zaskoczenie.
- Jak to o czym… Weisslogia i Skiadrum! Zabiliście ich…
- Słucham?! – Sting zacisnął pięści. – Nigdy bym nie zabił kogoś kto był dla mnie jak rodzic! Oboje zginęli broniąc nas przed jakimiś smokami, bo my byliśmy za słabi i kazali nam uciekać. – Samo wspomnienie wywoływało w chłopaku niechciany ból. Chociaż nawet gdyby mógł, nie pozbyłby się go, ponieważ to było jedno z niewielu pamiątek pozostawionych przez Weisslogie. Mężczyzna uspokoił się i postanowił to wszystko poukładać. Jeśli wierzyć Stingowi, smoki nie zostały zabite przez ludzi, a przez inne smoki, prawdopodobnie oponenci. Więc dlaczego powiedziano, że to przez ludzi? Kto by na tym właściwie zyskał?
- Ahh… Już nic nie rozumiem. – Warknął i roztrzepał czarne włosy. Chciał zapalić, ale przypomniało mu się, że zapalniczka nie działa i dodatkowo jeszcze chwile temu przecież tonął w jeziorze. Spojrzał na powoli wschodzące słońce. Ptaki po raz kolejny rozpoczynały swój śpiew. Wiatr już nieco spokojniej tańczył z liśćmi. Metalicana przeciągnął się i po rozmasowaniu zmęczonych oczu wstał.
- Zbierajmy się. – Rzucił próbując rozmasować ramię. Sting szedł obok niego w podejrzanej ciszy.
- A wracając do tematu. – Zaczął z nieukrywaną dumą. – Dalej jestem „słabym dzieciakiem”? – Metalicana wywrócił oczami.
- Teraz pasowałoby mi „średnio słaby”. – Zażartował i poklepał go parę razy po głowie. Po tym wszystkim Sting zyskał w jego oczach. Zobaczył, że potrafi być poważny i nie jest typowym, głupim oraz rządnym władzy ignorantem. Zirytowany chłopak strącił jego dłoń. – Co nie zmienia faktu, że masz się nie zbliżać do Charl. – Dodał poważnym tonem. – Wolałbym, żeby nie spotykała się z takimi irytującymi stworzeniami. – Powiedział o nim jak o jakimś grzybie. Sting zaczął wymachiwać rękami we wszystkie strony, kopnął w drzewo, z którego spadła jakaś wiewiórka i po chwili uspokoił się i stanął w miejscu.
- Oczywiście. – Powiedział przeczesując blond włosy i ustawił się jak jakiś model.
- Cóż ty wyczyniasz głupi człowieku. – Powiedział beznamiętnym tonem Metalicana trzymając z przyzwyczajenia w ustach jakiś mały patyczek, zamiast przemoczonego papierosa.
- Czyli to tylko ojcowska zazdrość o córkę. – Odpowiedział z udawanym przejęciem.- Nie dziwię się, każdy ojciec byłby zaniepokojony kiedy jego „skarb” zaczyna się interesować innym facetem. – Złapał się za serce jak w jakimś teatrze. - I to do tego takim wspaniałym jak ja. – Dodał ściszonym głosem.
- Zmieniam zdanie. Nienawidzę cię. – Odpowiedział łamiąc gałązkę na pół i uderzając go w głowę.
- Spoko staruszku, to chyba normalne. – Zachichotał ignorując uderzenie patyków.
- Zobaczymy jak będziesz gadał gdy będziesz miał swoją córkę. – Warknął odwracając się.
- Cóżżż… – Przeciągnął -… wątpię, że to kiedyś będzie miało miejsce. Byłby ze mnie beznadziejny ojciec. – Wzruszył ramionami.
- Każdy tak sądzi na początku.
- Mówisz to z autopsji? – Zapytał żartobliwym tonem.
- Zejdź mi z oczu dzieciaku! – Powiedział machając dłonią jak przy odganianiu jakiegoś kota. Sting jęknął ze zrezygnowania.
- Pierwszy raz wcześniej nazywałeś mnie po imieniu, myślałem, że już przy tym zostaniemy.
- Jest o kilkaset lat za wcześnie, bym nazywał takiego kurdupla po imieniu. – Oboje zmierzyli się wzrokiem, różnica wzrostu wynosiła dziesięć centymetrów. Na twarzy Metalicany pojawił się triumfalny uśmiech.
- Cholera, przecież jestem człowiekiem. Nie będę żył kilkaset lat.
- Dlatego ludzie są tacy słabi. Wy umieracie po kilkudziesięciu latach, a niektórzy z nas żyją dopóki nie zginą w jakiejś bitwie czy z własnej prośby. – Westchnął czując ogarniającą go melancholię.
- Niektórzy? – Zapytał podejrzliwie blondyn. Mężczyzna spojrzał na niego morderczym wzrokiem.
- Nie interesuj się! – Krzyknął uderzając chłopaka w tył głowy.

♦-♦-♦-♦-♦-♦

*Wielka depresja z powodu czytania mangi z kategorii "tragedia". Mina zaczyna pisać.*
 Kto jest kim, co ja chciałam napisać...o co w tym chodzi. Co za idiota to pisał?
Michael: Może idź spać... Jest 2 w nocy.
Zabije ich wszystkich i będzie po problemie.
Michael: Jak miło. Już widzę jak beczysz kiedy twoja Charl albo Lucy będą umierać.
Nie, nie, nie, nie. Zmieniam zdanie, nie dam Ci tej satysfakcji.
Michael: Jesteś dość prosta w obsłudze. 

1 komentarz:

  1. Czyli jest coraz bliżej połowy!!!
    Hura!!
    Nie mniej, jedna rzecz mi się nie podobała w tych ostatnich rozdziałach. Otóż troszkę naiwne było znalezienia miejsca, gdzie żyją smoki. Tyle lat ich Natsu szukał itd., pewnie wiele osób mu pomagało, a tu nagle tak szybko... no nie do końca odnajdują, ale mają tak wyraziste poszlaki.
    Poza tym naprawdę fajnie i przyjemnie się czyta, choć czasami niektóre fragmenty pomijam, bo są troszkę nużące :(
    Weny, czasu i sprawnego kompa
    Ola Ri

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)