- Rozwiążmy tą sprawę pokojowo. – Powiedział powoli Sting.
Oczywiście, nie oczekiwał, że Fairy Tail będzie zachwycone i wdzięczne za
przyprowadzenie Charlotte, tuż po wcześniejszym uprowadzeniu. Nie przewidział jednak,
że zechcą walczyć. Na początek to on nie spodziewał się ich w połowie drogi. Na
całkowitym pustkowiu wyskoczyła nagle grupka wściekłych jak nie wiadomo, co
magów. Sting znieruchomiał, nie wiedział, co robić. Zostawić dziewczynę i
odejść? Walczyć, bo będą chcieli go zabić? Albo może iść z nimi? Cholera, gdy
pomyślał o tym, co by się stało jakby wrócił nie wykonawszy zadania poczuł
przeraźliwy chłód. Spojrzał kątem oka na Charl, która stała i niezręcznie
machała do swoich przyjaciół. Dziewczyna czuła coś dziwnego, niby przez cały czas
tęskniła za Fairy Tail i chciała wrócić, tak teraz, gdy to pragnienie było na
wyciągnięcie ręki nie miała ochoty. Poczuła się jakby spotkała starych
znajomych podczas spaceru. I co teraz? Miała wrócić do gildii? Zostawić Stinga
i swojego brata? Co z Lectorem i Froshem? Czy wszyscy w Sabertooth kiedyś się
postawia albo dogadają bez niej? Miała już nie mówić o wielkich ustach i tyłku
Minervy? To wszystko jej się nie podobało. W jakiś sposób przywiązała się do
tych ludzi.
- Charl! – Krzyknęła Lucy ignorując wszystkich i wybiegła do przyjaciółki. Zignorowała nawet stojącego blisko Stinga, który został uznany za zagrożenie przez grupę. Czarnowłosa nie wiedziała, co zrobić z rękami, po prostu je opuściła.
- Cześć Lucy! Miło cię widzieć! – Odpowiedziała karcąc się w myślach. Miło cię widzieć, wiem, że szukałaś mnie dość długo, ale teraz nie chce już wracać. – Fajne oczy, jakaś zmiana. – Uśmiechnęła się, kiedy blondynka odsunęła się od niej. Nie wiedziała, czemu ale atmosfera zrobiła się dość smutna, czy powiedziała coś nie tak? – Znaczy…stare były lepsze, ale te też są piękne! – Krzyknęła próbując jakoś naprawić sytuację. Lucy wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Charl uderzyła się w twarz, co z nią było nie tak? Spojrzała na wpatrującego się w twarz Lucy Stinga i poczuła dziwne ukłucie.
- Wnerwia mnie to. – Warknął Natsu podchodząc do blondyna i łapiąc go za kamizelkę. – Nie masz nam nic do powiedzenia? – Twarz i zachowanie chłopaka drastycznie się zmieniły, wyrwał się i stanął jakiś krok od wszystkich.
- Nie była nam już potrzebna to ją oddaliśmy. Mamy coś jeszcze mówić? – Powiedział ze swoim uśmieszkiem wyższości i przyjrzał się zdenerwowanym minom magów. Świetnie się bawił. Jednak bycie miłym i pomocnym nie było dla niego, dlatego należał do Sabertooth.
- Chcesz powiedzieć, że zmartwiliście cała gildię porywając Charl dla zabawy? – Warknęła Erza.
- Tak. Sprawiała same kłopoty. – Odpowiedział prawie natychmiast i ugryzł się pod koniec w język. Czuł się pewnie, dopóki nie zobaczył twarzy Charl. Stała niewzruszona, znowu ukrywała uczucia, a to wszystko przez niego. Słowa potrafiły ranić. Kiedy dziewczyna zaczynała polegać na innych wystarczyło jedno zdanie by wszystko zepsuć.
- Co za… - Zaczął Gray zaciskając pięści, Charl zatrzymała go, kiedy zrobił krok.
- Przestań Gray. – Powiedziała i odwróciła się w stronę Stinga z pełnym nienawiści spojrzeniem. – Nie warto marnować czasu na takie bezwartościowe i kłamliwe psy z Sabertooth. – Warknęła i ruszyła przed siebie. Nikt z magów nie ukrywał, że wolałby jeszcze obić denerwującego ich chłopaka, ale tak jak powiedziała Charl, szkoda czasu. Więc wszystkie te słowa o tym, że nie jest sama i takie tam były kłamstwem? Sting patrzył jeszcze przez chwilę jak odchodzą, ostatecznie nie odezwał się, nie pobiegł, nie przeprosił, po prostu odwrócił się i ruszył swoją drogą. Szli w ciszy. Przerwać chciał ją Gray, który podszedł do zdenerwowanej dziewczyny.
- Charl, musimy pogadać…- Urwał, kiedy chcąc położyć rękę na jej ramieniu pojawiły się tam ostre jak igły kolce. Była bardzo zła i nawet nie panowała nad swoją mocą, teraz prawdopodobnie stała się uspokoić i odgonić wszystkich od siebie. Sposób dość drastyczny, ale działał, nikt do pojawienia się stacji nie zamienił z nią ani słowa. Charl usiadła przy oddalonej o kilka metrów ławce by poczekać tam w samotności na pociąg. Natsu chciał ruszyć za nią, ale wyprzedziła go Lucy. Mógł wyczytać z miny Erzy, że blondynka to jednak lepsza pomoc w tym momencie. Nie wiedziała, co się stało w Sabertooth, ale słowa Stinga musiały w jakiś sposób zranić Charl. Lucy poczuła niewyjaśniony ból, było jej przykro z powodu tej sytuacji, bo w głębi serca obwiniała się za porwanie, nie dopilnowała jej. Jej oczy powoli zaczynały szwankować, efekt trwał dłużej niż kilka godzin, dzięki czemu mogła zapomnieć o tym i zająć się szukaniem Charl. Dostrzegła zarys drewnianej ławki, kontry wpatrującej się w podłogę przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, kolce, które wyskoczyły zauważyła dopiero wtedy, kiedy jeden z nich wbił się delikatnie w jej dłoń, krew popłynęła szybko na ramię dziewczyny. Charl szybko otrząsnęła się z dziwnego stanu i schowała kolce. Nie dość, że była zła to teraz doszedł smutek i zmartwienie.
- Przepraszam Lucy! Nie wiedziałam, że to ty! – Powiedziała nie wiedząc, co robić, nie miała przy sobie nic by zatamować krwawienie, jej ubrania nie nadawały się do darcia. Gdyby urwała, choć trochę z bluzki lub spodni nie byłoby już, co zbierać. Blondynka uniosła brew i przyjrzała się swojej dłoni, zmartwiła się, kiedy oprócz ciemnej plamy nie zauważyła kompletnie nic. Ze sztucznym uśmiechem wzruszyła ramionami.
- Nie przejmuj się. – Odparła siadając obok i schowała dłoń za siebie. Czarnowłosa zauważyła, że ta nie patrzy jej w oczy, myślała, że ma do niej jakiś uraz. Ale tak naprawdę Lucy jej po prostu nie widziała. Charl podkuliła nogi i oparła podbródek na kolanach.
- Sting miał racje, sprawiam tylko problemy. – Westchnęła patrząc na niepewną grupę magów. Nie dość, że ledwo po dołączeniu do Fairy Tail musieli jej szukać po całym kraju i jeszcze dalej to teraz zraniła Lucy, jej przyjaciółkę. Czy w ogóle była godna tak ją nazywać? Przecież na początku chciała ją zabić. Trzymały się razem ze względu na umowę i list. Ale tak naprawdę każdy potrzebował jej cienia, jej mocy, czy nie lepiej byłoby gdyby pozwoliła mu przejąć ciało? W końcu i tka oboje ranią innych.
- Co za brednie. – Odpowiedziała nagle Lucy. – Gdyby nie ty pewnie siedziałabym w nudnym pałacu i dawała sobą manipulować. – Przeciągnęła się próbując zauważyć coś więcej poza ciemnymi plamami. – Dam ci dobrą radę. – Uśmiechnęła się próbując spojrzeć jej w oczy. – Nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś nikim.
- To pocieszające Lucy, ale to boli.
- Tak naprawdę ból kształtuje naszą osobowość. Myślę, że przez tą sytuację dowiedziałaś się czegoś nowego. Wiesz to. – Odparła wstając z drewnianej ławki, bo usłyszała przyjazd jakiegoś pociągu. Wyciągnęła rękę do siedzącej Charl. – Chodź do reszty, nie każ im się martwić. – Czarnowłosa spojrzała na nią i jej dłoń, krew przestała lecieć, ale rana była dalej. To samo w pewnym sensie uczyniła Lucy, zakleiła jej krwawiące serce, ale nie wymazała tego z pamięci, świeża rana wciąż istniała mogła się otworzyć w każdym momencie. Charl skorzystała z pomocy i złapała się dziewczyny. Magowie stojący niedaleko odetchnęli z ulgą na ten widok, teraz już wszystko miało być dobrze.
♦-♦-♦
- Charl! – Krzyknęła Lucy ignorując wszystkich i wybiegła do przyjaciółki. Zignorowała nawet stojącego blisko Stinga, który został uznany za zagrożenie przez grupę. Czarnowłosa nie wiedziała, co zrobić z rękami, po prostu je opuściła.
- Cześć Lucy! Miło cię widzieć! – Odpowiedziała karcąc się w myślach. Miło cię widzieć, wiem, że szukałaś mnie dość długo, ale teraz nie chce już wracać. – Fajne oczy, jakaś zmiana. – Uśmiechnęła się, kiedy blondynka odsunęła się od niej. Nie wiedziała, czemu ale atmosfera zrobiła się dość smutna, czy powiedziała coś nie tak? – Znaczy…stare były lepsze, ale te też są piękne! – Krzyknęła próbując jakoś naprawić sytuację. Lucy wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać. Charl uderzyła się w twarz, co z nią było nie tak? Spojrzała na wpatrującego się w twarz Lucy Stinga i poczuła dziwne ukłucie.
- Wnerwia mnie to. – Warknął Natsu podchodząc do blondyna i łapiąc go za kamizelkę. – Nie masz nam nic do powiedzenia? – Twarz i zachowanie chłopaka drastycznie się zmieniły, wyrwał się i stanął jakiś krok od wszystkich.
- Nie była nam już potrzebna to ją oddaliśmy. Mamy coś jeszcze mówić? – Powiedział ze swoim uśmieszkiem wyższości i przyjrzał się zdenerwowanym minom magów. Świetnie się bawił. Jednak bycie miłym i pomocnym nie było dla niego, dlatego należał do Sabertooth.
- Chcesz powiedzieć, że zmartwiliście cała gildię porywając Charl dla zabawy? – Warknęła Erza.
- Tak. Sprawiała same kłopoty. – Odpowiedział prawie natychmiast i ugryzł się pod koniec w język. Czuł się pewnie, dopóki nie zobaczył twarzy Charl. Stała niewzruszona, znowu ukrywała uczucia, a to wszystko przez niego. Słowa potrafiły ranić. Kiedy dziewczyna zaczynała polegać na innych wystarczyło jedno zdanie by wszystko zepsuć.
- Co za… - Zaczął Gray zaciskając pięści, Charl zatrzymała go, kiedy zrobił krok.
- Przestań Gray. – Powiedziała i odwróciła się w stronę Stinga z pełnym nienawiści spojrzeniem. – Nie warto marnować czasu na takie bezwartościowe i kłamliwe psy z Sabertooth. – Warknęła i ruszyła przed siebie. Nikt z magów nie ukrywał, że wolałby jeszcze obić denerwującego ich chłopaka, ale tak jak powiedziała Charl, szkoda czasu. Więc wszystkie te słowa o tym, że nie jest sama i takie tam były kłamstwem? Sting patrzył jeszcze przez chwilę jak odchodzą, ostatecznie nie odezwał się, nie pobiegł, nie przeprosił, po prostu odwrócił się i ruszył swoją drogą. Szli w ciszy. Przerwać chciał ją Gray, który podszedł do zdenerwowanej dziewczyny.
- Charl, musimy pogadać…- Urwał, kiedy chcąc położyć rękę na jej ramieniu pojawiły się tam ostre jak igły kolce. Była bardzo zła i nawet nie panowała nad swoją mocą, teraz prawdopodobnie stała się uspokoić i odgonić wszystkich od siebie. Sposób dość drastyczny, ale działał, nikt do pojawienia się stacji nie zamienił z nią ani słowa. Charl usiadła przy oddalonej o kilka metrów ławce by poczekać tam w samotności na pociąg. Natsu chciał ruszyć za nią, ale wyprzedziła go Lucy. Mógł wyczytać z miny Erzy, że blondynka to jednak lepsza pomoc w tym momencie. Nie wiedziała, co się stało w Sabertooth, ale słowa Stinga musiały w jakiś sposób zranić Charl. Lucy poczuła niewyjaśniony ból, było jej przykro z powodu tej sytuacji, bo w głębi serca obwiniała się za porwanie, nie dopilnowała jej. Jej oczy powoli zaczynały szwankować, efekt trwał dłużej niż kilka godzin, dzięki czemu mogła zapomnieć o tym i zająć się szukaniem Charl. Dostrzegła zarys drewnianej ławki, kontry wpatrującej się w podłogę przyjaciółki. Wyciągnęła rękę, kolce, które wyskoczyły zauważyła dopiero wtedy, kiedy jeden z nich wbił się delikatnie w jej dłoń, krew popłynęła szybko na ramię dziewczyny. Charl szybko otrząsnęła się z dziwnego stanu i schowała kolce. Nie dość, że była zła to teraz doszedł smutek i zmartwienie.
- Przepraszam Lucy! Nie wiedziałam, że to ty! – Powiedziała nie wiedząc, co robić, nie miała przy sobie nic by zatamować krwawienie, jej ubrania nie nadawały się do darcia. Gdyby urwała, choć trochę z bluzki lub spodni nie byłoby już, co zbierać. Blondynka uniosła brew i przyjrzała się swojej dłoni, zmartwiła się, kiedy oprócz ciemnej plamy nie zauważyła kompletnie nic. Ze sztucznym uśmiechem wzruszyła ramionami.
- Nie przejmuj się. – Odparła siadając obok i schowała dłoń za siebie. Czarnowłosa zauważyła, że ta nie patrzy jej w oczy, myślała, że ma do niej jakiś uraz. Ale tak naprawdę Lucy jej po prostu nie widziała. Charl podkuliła nogi i oparła podbródek na kolanach.
- Sting miał racje, sprawiam tylko problemy. – Westchnęła patrząc na niepewną grupę magów. Nie dość, że ledwo po dołączeniu do Fairy Tail musieli jej szukać po całym kraju i jeszcze dalej to teraz zraniła Lucy, jej przyjaciółkę. Czy w ogóle była godna tak ją nazywać? Przecież na początku chciała ją zabić. Trzymały się razem ze względu na umowę i list. Ale tak naprawdę każdy potrzebował jej cienia, jej mocy, czy nie lepiej byłoby gdyby pozwoliła mu przejąć ciało? W końcu i tka oboje ranią innych.
- Co za brednie. – Odpowiedziała nagle Lucy. – Gdyby nie ty pewnie siedziałabym w nudnym pałacu i dawała sobą manipulować. – Przeciągnęła się próbując zauważyć coś więcej poza ciemnymi plamami. – Dam ci dobrą radę. – Uśmiechnęła się próbując spojrzeć jej w oczy. – Nigdy nie daj sobie wmówić, że jesteś nikim.
- To pocieszające Lucy, ale to boli.
- Tak naprawdę ból kształtuje naszą osobowość. Myślę, że przez tą sytuację dowiedziałaś się czegoś nowego. Wiesz to. – Odparła wstając z drewnianej ławki, bo usłyszała przyjazd jakiegoś pociągu. Wyciągnęła rękę do siedzącej Charl. – Chodź do reszty, nie każ im się martwić. – Czarnowłosa spojrzała na nią i jej dłoń, krew przestała lecieć, ale rana była dalej. To samo w pewnym sensie uczyniła Lucy, zakleiła jej krwawiące serce, ale nie wymazała tego z pamięci, świeża rana wciąż istniała mogła się otworzyć w każdym momencie. Charl skorzystała z pomocy i złapała się dziewczyny. Magowie stojący niedaleko odetchnęli z ulgą na ten widok, teraz już wszystko miało być dobrze.
♦-♦-♦
- Nie pomogę. – Warknęła Porlyusica odchodząc od Lucy i oparła się rękami o swój
stół z rozłożonymi księgami i ziołami. Wschodni las to było dość zarośnięte
miejsce, było wilgotno i ciepło, w żaden sposób blondynce się to nie podobało.
Oczywiście, mieszkanie lekarki gildii w wielkim drzewie robiło wrażenie, ale za
żadne skarby nie zdecydowałaby się na mieszkanie tutaj.
- Jak to mi nie pomożesz?! – Prawie krzyknęła wpatrując się w sufit. Wcześniej widziała
jeszcze jakieś kontury. Po samotnym przejściu z gildii do wejścia lasu musiała przyzwać
Virgo by jej pomogła się nie zabić po drodze. Udawanie, że widzi coś oprócz
zwykłej ciemności było bezsensu. Porlyusica wzruszyła ramionami, czego Lucy nie
była w stanie zauważyć.- Ponieważ nie dam rady, smarku. – Rzuciła zamykając kilka ksiąg i na ich miejsca pojawiły się inne. Lucy usiadła na łóżku wykonanym większości z grubej rośliny. – Przynajmniej nie teraz. – Dodała mieszając jakieś zioła ze sobą i rysując na kartkach jakieś znaki.
- Czyli co? Mam być ślepa? - Blondynkę ścisnęło w żołądku. Dopiero teraz do niej docierało, że jeśli Porlyusica jej nie pomoże to nikt inny też nie da rady. Czy to była jakaś kara? Prawdopodobnie zasłużyła. Tak jak ona odebrała Lissanie rodzinę i przyjaciół tak życie odebrało jej wzrok by nie mogła ich ujrzeć. Zaczęła drżeć. W całym mieszkaniu zawiało chłodem. I to nie było żadne wyobrażenie, nawet uzdrowicielka otuliła się mocniej swoim swetrem. Po chwili Lucy na ramionach poczuła duże, silne dłonie. Słysząc tłuczące się szkło mogła się domyślić, o kogo chodzi.
- Widzę, że bawisz się z demonami. Głupi człowiek. – Westchnęła zbierając szkło z ziemi i wyrzucając je do stojącego niedaleko śmietnika. – Jestem ciekawa, co było na tyle wartego by oddać duszę. – Powiedziała pod nosem. Metus odpowiedział jej uśmiechem.
- Nie rozumiem, czemu moja pani miałaby oddawać mi duszę, ale mógłbym zapytać o to samo. – Porlyusica złapała za stojącą obok miotłę. W jej oczach widniała pustka, którą tylko Metus i inne demony mogły odczytać. Jej dusza została spisana po śmierci na stratę. Dziwne, że sama potępiała innych, którzy korzystali z tego typu usług. – Ludzie to jednak mało solidarne istoty. Nie przestajecie mnie zadziwiać. Lucy siedziała przez cały czas w milczeniu, próbowała sobie wyobrazić, co się dzieje w pokoju, ale nawet nie była w stanie. – Więc jak? Dowiesz się jak jej pomóc czy mam zabrać tą czarną duszę do otchłani? – Kobieta otworzyła usta i na chwilę zawahała się czy nie opuścić swojej miotły, która w razie ataku i tak by jej nie uratowała. Uniosła ją znowu, kiedy dokładnie wszystko przemyślała.
- Nie możesz jeszcze jej zabrać. Mam podpisany kontr—śmiech Metusa przerwał jej wypowiedź.
- Nie wiem, co to był za podrzędny demon, ale uwierz mi, jestem w stanie naginać zasady kontraktów. – Powiedział jakby od niechcenia i zaczął się bawić jednym ze swoich szponów. Spojrzał na przerażoną Porlyusice. – Udowodnić?- Dobrze się bawił, Lucy czuła duchową więzią jak żywił się strachem kobiety wzmacniając go coraz bardziej.
- Metus przestań. – Warknęła dźgając go w bok. Był strasznie wysoki, dlatego musiała machnąć swoim łokciem prawie przy głowie. Demon zrozumiał. Kobieta poczuła jakby spadł z niej wielki kamień. Była dodatkowo pod wrażeniem, że tak silny demon słucha rozkazów młodej dziewczyny. Uzdrowicielka odkaszlnęła poprawiając ubranie.
- Daj mi swoją krew. – Rozkazała podając szklane naczynie. Wydawało się, że Metus warknął w odpowiedzi. Kobieta czuła się jakby rozmawiała z jakimś dzikim zwierzęciem.
- Metus nie lubi jak inni wydają mu rozkazy. – Odpowiedziała za niego blondynka. Demon bez słowa przebił swoja skórę i kilka kropel wyglądających jak ludzka krwi wpadło do środka. Porlyusica kazała leżeć dziewczynie i oddała się lekturze swoich wszystkich ksiąg i zbiorów. Demon nie znikał, nie miał ochoty, ciągle wpatrywał się w to, co robi różowowłosa. Raz siedział na beczce, raz czytał jakieś książki o magii, często rozmawiał z Lucy albo ją pocieszał, a czasami wychodził na zewnątrz, za każdym razem wracał cały w liściach. Kobieta nie pytała, po prostu starała się nie zepsuć sprawy. Wszystko ciągnęło się koszmarnie długo, ostatecznie zrobiło się ciemno a Porlyusica nie była nawet w połowie drogi. Metus spojrzał na śpiącą właścicielkę i ciężko westchnął.
- Nie rozumiem tego. – Zaczął. Różowowłosa nie zareagowała, po prostu wrzuciła jakieś zioła do gotującej się wody. – W jaki sposób człowiek oswoił demona. – Zacytował jej myśl. Przepisała kolejną runę i odwróciła się do niego w czasie oczekiwania na podgrzanie się innych naczyń.
- Teraz już wiem. To gwiezdny mag, musiała cię zmienić w ducha. – Metus wydał z siebie dźwięk przypominający trafienie w dzwonek. – Jakież to głupie. – Westchnęła.
- Głupie jest to jak ludzie potrafią krytykować coś, czego sami nie dali rady osiągnąć. – Porlyusica nie dała rady kłamać, że nie wie, o co chodzi. Prawie nie upuściła jednej z grubych książek. – Przyzwałaś demona by odesłał cię z powrotem do Edolas i dlatego oddałaś duszę. Jednak nie ustaliłaś czy chcesz wrócić na stałe czy na chwilę i ledwo nacieszyłaś się widokiem domu. Później próbowałaś schwytać tego demona i uczynić go swoim by w razie śmierci nie odbierał ci duszy. – Jej oczy otworzyły się, nogi zrobiły się jak z waty. Z jej piersi wyrwał się cichy szept.
- Czytasz w myślach, widzisz przeszłość, możesz zmienić kontrakt z innym demonem. Czym ty jesteś? – Zapytała czując kolejny raz jak wielki kamień miażdży ją. W pokoju zapanował wielki chłód. Gorące naczynia zamarzły, jej ciało zrobiło się jak z lodu, nie czuła palców ani twarzy. Jej serce biło coraz szybciej. Upadając na drżące kolana złapała się swojego stołu zwalając kartki z runami. Nagle wszystko zniknęło. Kobieta rozejrzała się po domu, demon zniknął a blondynka siedziała na łóżku i zakrywała twarz dłońmi.
- Co za cholerny demon. – Rzuciła rozmasowując okolice oczu. Porlyusica wstała i zauważyła, że wszystkie naczynia wróciły do normalności. Wrzuciła kolejne dodatki i zajęła się zbieraniem run.- Metus siedział tu tak długo na własnej mocy i chciał się wzmocnić twoim strachem. - Naprawdę nie chciała słuchać gadania jakiegoś człowieka, ale ciekawość nie przeszkodziła w gadaniu Lucy. – Cholera, nie cierpię tego. – Dodała i zaczęła wyczuwać dziwny zapach unoszący się w powietrzu. Kobieta dodała do każdego naczynia kroplę krwi demona i rozłożyła pod każdym runę. Słychać było jakieś dziwne szepty i ze szkła zaczęła wylatywać ciemna materia. Trwało to kilka sekund, ale w powietrzu dało się zauważyć dziwny znak. Kobieta szybko złapała za kartkę i go przerysowała. Znak rozpadł się na znak złamania powiązania z demonem. Porlyusica kazała dziewczynie usiąść i złapała za jedno naczynie. Nie była pewna czy to się uda, nigdy czegoś takiego nie robiła. Otworzyła szerzej oko dziewczyny i zawahała się. Praktycznie czuła na sobie wzrok wściekłego Metusa, który groził jej śmiercią, jeśli coś by się nie udało. Wzięła głębszy oddech i kropla różowej cieczy wpadła do oka dziewczyny. Lucy zamrugała, obraz powoli się wyostrzał. Widziała twarz Porlyusicy, jej oczy, nos, usta i zmarszczki. Na to ostatnie nie zareagowała dość entuzjastycznie.
- Dobra. Nie wiem ile jedna dawka będzie działać. – Powiedziała wręcz wciskając jej opakowania z kilkoma buteleczkami kropel. – A teraz wynoś się i nie wracaj. – Warknęła wyrzucając ją kopniakiem z mieszkania i zatrzaskując drzwi. Blondynka po dojściu do siebie zaczęła piszczeć jak szalona.
- KOCHAM PANIĄ! DZIEKUJE! – Wykrzyczała na cały las, budząc przy tym większość zwierząt.
- Mówiłam ci, że masz się wynosić? – Rzuciła w nią jakąś książką. Radosna jak jeszcze nigdy dziewczyna skacząc wesoło w stronę Magnolii. Porlyusica jeszcze raz spojrzała na znak i nie chcąc się tym zadręczać włożyła go tam gdzie runy i stwierdziła, że pójdzie się położyć. To był naprawdę ciężki przypadek.
♦-♦-♦
- Czy to prawda? – Zapytał Jellal zielonowłosej informatorki gildii Silent Crown,
w której właśnie przebywał.- Wątpisz w największą gildię informacyjną we Fiore? Skoro mówię, że tak jest to tak jest. – Uśmiechnęła się wyciągając rękę po pieniądze. Niebieskowłosy położył na stole wymaganą ilość klejnotów i zabrał mapę ze stołu. Ukrywał się pod swoim płaszczem nie tylko z powodu przyzwyczajenia. Wszyscy znali go i wystarczył kawałek włosów by słyszeć o tym, że znów coś knuje. Po co więc komplikować sobie życie. Po wyjściu z nowoczesnej i świetnie urządzonej jak na te czasy gildii otworzył mapę zakupioną chwile temu.
- Świat smoków… - Mruknął. – To będzie interesujące.
Zakończyć w takim momencie...Zabije :D
OdpowiedzUsuńRobi się coraz ciekawiej! Chcę już następny rozdział...:c
Pozdrawiam cieplutko ^*^ ♥
Sting ma jednak dobre serducho. Powiedział to wszystko by bronić Charl. Kawai.
OdpowiedzUsuńLucy straciła wzrok. To smutne, ale na szczęście dostała krople do oczu xp.
Metus taki słodziak. Jak go tu nie lubić no? Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)