czwartek, 10 lipca 2014

14. Atak

- Lucy, zdejmij to.. – Mruknęła Charlotte łamiąc kolejną wykałaczkę przy próbie otwarcia bransoletki. – Mam ochotę rozpierdzielić to miasto. Najpierw zostałam złapana przez stukniętą ciebie, następnie obrażona przez straże, potem zamknięta w śmierdzącym i mokrym więzieniu. A i żeby nie było nie zapomnę tego jak ten pierdziel chciał mnie zabić. Najgorsze jest to, że nic się nie dowiedziałam o Metalicanie, no oprócz historii Juvii. – Warknęła dopijając alkohol i uderzając głową w stół. – DOLAĆ! – Lucy podparła ręką głowę i oglądała kłótnie czarnowłosej z barmanem.
- Czy ty nie jesteś za młoda na alkohol? – Westchnęła do pijanej towarzyszki, a chłopak odetchnął z ulgą, kiedy Charl przerzuciła się na Lucy. To bardziej był monolog pijanej dziewczyny niż wielka dyskusja, po za tym blondynka i tak połowy jej mruczenia nie usłyszała, ponieważ muzyka była strasznie głośna. Lucy naprawdę chciała powiedzieć jej jak ściągnąć bransoletkę, ale obawiała się, że ta nie dotrzyma umowy i ucieknie, a w liście było ewidentnie powiedziane, że mają być blisko siebie. I w tym momencie Lucy przypomniała się wiadomość, którą miała czytać codziennie, wyjęła karteczkę, ale nie miała nawet okazji jej przeczytać, ponieważ znikąd pojawiło się obok nich dwóch pijanych mężczyzn.
- Witam panienki, co tak tu same siedzicie? – Zapytał z wielkim uśmiechem jeden z nich, po czym zarzucił rękę na ramie Lucy. Dziewczyna drgnęła i spojrzała na spoconą i obleśną rękę z odrazą. Nigdy nie wiedziała jak się zachować w takiej sytuacji. Miała mu delikatnie powiedzieć żeby spadał? Miała zrobić awanturę zwracając przy tym na siebie całą uwagę? A może miała, tak jak Charlotte, upić się i udawać, że każdy jest super i ekstra? Jedno było pewne, nie mogła teraz czytać karteczki, nie teraz, kiedy jeden z mężczyzn złapał czarnowłosą za rękę a ta z uśmiechem zaczęła iść. Lucy spojrzała w stronę pijanego mężczyzny, który zaczynał zasypiać na stojąco, wywracając oczami uderzyła go pustą szklanką, żeby przypadkiem nie pomyślał o pójściu za nią. Może to nie było zbyt mądre posunięcie, jasne, że upadł, ale za to z wielkim hukiem. Szklanka również nie chciała współpracować i przy takiej sile po prostu się rozpadła, potłuczone szkło spadało na ziemię. Całej sytuacji przyglądał się przerażony barman, ten sam, którego napastowała Charlotte. A i oczywiście większość zebranych ludzi. Bójki przy barach są przecież ciekawsze niż koncert na festynie. Blondynka szybko uciekła za przyjaciółką. Cały czas próbując ich dogonić słyszała za plecami różne śmiechy i dyskusje na jej temat.
- Wyrzucili ją z zamku to teraz chce zniszczyć festyn, co za niewdzięczna dziewucha. – Fuknęła jedna ze „szlachcianek”. Czyli kolejna nastolatka w pięknej sukni i z tytułem od rodziców. Lucy machnęła kilka razy głową na boki by przestać myśleć o bzdurach i w końcu dogoniła Charlotte. Złapała dziewczynę za włosy i pociągnęła do siebie.
- Auuuaaa.. Chora jezdeś? – Warknęła przez zęby czarnowłosa.
- Lepsze włosy niż spodnie, wybacz te mało humanitarne sposoby. – Westchnęła ciągle wpatrując się w wysokiego mężczyznę, który o dziwo nie wyglądał na pijanego. Spokojnie opierał się łokciem o drzewo i popijał piwo trzymane w drugiej ręce. Robił to samo, co Lucy, po prostu patrzył na nie. Cisza trwała dość długo, aż w końcu wyszedł z cienia rzucając butelkę gdzieś w bok.
- Proszę, proszę, a jednak to prawda. – Parsknął patrząc z góry na dziewczynę. – Gdy mu o tym powiem aż spadnie z krzesła. – Lucy nie mogła nic zrobić oprócz zadania jednego pytania.
- O czym ty kurde mówisz? – Zdziwiona podeszła kilka kroków bliżej, ale podejrzany osobnik zniknął, dosłownie. Rozpłynął się, podobnie jak Metus. Wtem zobaczyła przed sobą czarne włosy, a zaraz po nich fioletowe, wręcz hipnotyzujące oczy.
- Oh, pan już wie. Ja tam był na twoim miejscu uciekał. Albo nie, to i tak bezsensu. Lepiej zabij się sama. – Zachichotał i ponownie zniknął, zostawiając po sobie jedynie zakrwawiony nóż w jej rękach. Blondynka krzyknęła wyrzucając broń, na jej palcach pozostały jednak plamy szkarłatnej cieczy, które panicznie wytarła o trawę. Nie chciała widzieć krwi, żadnej ludzkiej krwi. Zadyszana leżała na ziemi i zaczęła się rozglądać, gdzie była do cholery Charl?
- Charlotte? – Zapytała z wymuszoną powagą i zaczęła jej szukać za każdym drzewem. Nie spodziewała się, że wybiegną z centrum do pobliskiego parku. Ta cisza ją przerażała, tym bardziej, że wiedziała jak wybuchowa jest czarnowłosa, powoli zaczynała się martwić. – Charl do cholery, gdzie jesteś?! – Krzyknęła przestając jednocześnie ukrywać strach, po prostu drżała. Gdy po kilku krokach odkryła, że znów wróciła do noża bezsilnie usiadła na drodze. Może zadziała zasada „wróć tam gdzie się ostatnio widziałyśmy”? Ta jasne, na pewno pierwszą rzeczą, o jakiej pomyśli pijana Charl to o powrocie do Lucy. Skulona dziewczyna oparła brodę na kolanach i wpatrywała się w zakrwawiony nóż, co kilka chwil zamykając oczy. Zastanawiała się, o co mu chodziło. Kim on był? Czemu kazał jej się zabić? I dlaczego te filetowe oczy sprawiły, że przez jej ciało przechodziły dreszcze. To wszystko było jakieś dziwnie pomieszane.
- Fioletowe oczy. – Mruknęła pod nosem przypominając sobie, że już takie u kogoś widziała. – Pan? Prawda? Radzi mi się ukryć albo lepiej zabić. A, walić to! – Krzyknęła uderzając tyłem głowy o drzewo i prostując nogi. Jej dłonie zanurzyły się w długiej i nieścinanej dość długo trawie. Nie miała już siły. Od samego początku wiedziała, że powrót do zamku będzie złym pomysłem. Nie, to jej ucieczka z domu była najgorszym pomysłem w jej życiu. Czy nie lepiej byłoby zostać żoną bogatego szlachcica? Jej cała nauka o pieniądzach, świecie i kulturze nie poszłaby na marne. Chodziłaby w pięknych sukniach i byłaby podziwiana przez te wszystkie szlachcianki. Westchnęła rozkoszując się świeżym powietrzem i zapachem drzew. Ale czy tego chciała? Czy jej marzeniem było spędzenie całego życia w czterech ścianach? Udawanie szczęśliwej na każdym bankiecie? Życie z kimś, kogo nawet nie kocha? A najważniejsze to to czy chciała porzucić swoje duchy? Nawet teraz myślała o Lokim, gdzie jest i czy wszystko z nim w porządku. – Matko, jak ja mogłam być taka głupia. – Zapytała po raz kolejny samej siebie. Nie mogła upilnować jednego klucza, zgubiła nawet Charl, czyli osobę, która musiała być przy niej. W sumie tu już nawet nie chodziło o ten list, Lucy po prostu ją polubiła. Jej głupie żarty, agresywne zachowanie, a najbardziej tą determinację do odnalezienia osoby, która się nią opiekowała tak krótki okres czasu. Delikatnie podniosła się z zimnej ziemi i jeszcze raz zaczęła wołać czarnowłosą. Może usłyszy, może nie.
- Kurde! – Krzyknęła po chwili blondynka potykając się o kamień i lądując na wielkiej plamie błota. Brudne ubrania były ostatnią rzeczą, której potrzebowała, chodź mogło być gorzej. Znów usiadła na trawie i zaczęła zdejmować z siebie kawałki mokrej ziemi, było jej dość sporo, ostatecznie na jej nogach zostały brązowe smugi wyschniętego błota, na ubraniach niestety to samo. Idealnie pomalowane paznokcie już nie były takie piękne, niektóre się nawet złamały przez to zwykłe potknięcie. Kolejny raz zawołała swoją towarzyszkę, ale nie usłyszała odzewy, kolejny, cisza. Zebrała jak najwięcej powietrza w płuca i krzyknęła najgłośniej jak umiała, nic. Nic oprócz dziwnego dźwięku, poszła, więc w jego kierunku. Zauważyła czarne włosy, a w jej sercu zrobiło się cieplej na widok przyjaciółki. Cóż, chwila byłaby piękniejsza gdyby Charlotte z powodu spożytego alkoholu nie wymiotowała, ale to zawsze coś.
- Kurde dziewczyno, słyszę jak się drzesz od tych dwudziestu minut mogłabyś już skończyć, łeb mnie nawala. – Warknęła czarnowłosa patrząc na nią swoimi czerwonymi oczami i oparła się ręką o drzewo. – Po za tym, czemu twoje ciuchy są w takim stanie? – Zapytała a blondynka wywróciła oczami.
- Szukanie się jest trudne. Teraz musimy iść, ten świr, który nas tu przyprowadził nie wyglądał na miłego. – Pociągnęła lekko zataczającą się Charl za rękę, jednak widząc, że bez pomocy się nie obejdzie zarzuciła ją na swoje ramie. Zatrzymując się, co chwile próbowały znaleźć wyjście. Parki w Crocus były piękne i małe, ale po skręceniu z dróżki było ciężko się wydostać, zmieniał się w czysty las, tyle dobrze, że nie występowały w nim leśne zwierzęta. W końcu blondynka nie wytrzymała i położyła czarnowłosą na miękkim mchu, aby wejść na drzewo i się rozejrzeć. Bo przecież znane od wieków sposoby są najlepsze.
- Gdzie ty leziesz? – Warknęła dziewczyna, kiedy została uderzona spadającą szyszką. – Nie możesz poprosić jednego z tych swoich duszków by nam pomógł?! – Lucy spojrzała w dół, wyglądała dość groźnie.
- Po co je wykorzystywać skoro mogę to zrobić sama? – Odparła łapiąc się za kolejną gałąź, która o mało się nie urwała. Charl ciągle myśląc, że wspinaczka dziewczyny się nie uda, wstała z pod drzewa by nie oberwać paroma kilogramami, albo tonami.
- Tsa, po drodze zabijając się od upadku. – Parsknęła pod nosem a Lucy złapała za kolejną gałąź.
- Nie mów mi, co jest dobre, piętnastoletnia pijaczko. Kto w ogóle upija się trzeba drinkami?! – Odparła ignorując zdenerwowane odzywki przyjaciółki i próbowała ustać na coraz cieńszych gałązkach. Jednak już wyżej nie musiała wchodzić, bo widziała cały teren idealnie.
- Już? Wiesz gdzie iść? To złaź! – Krzyknęła Charlotte i po chwili znów poczuła irytujący ból głowy. Lucy miała racje, nie powinna pić. W sumie nigdy tego nie robiła, chciała po prostu nie wypaść w oczach blondynki, jako gówniara mocna w gębie. Widocznie to nie był zbyt genialny pomysł. Kiedy czarnowłosa próbowała ustać na nogach blondynka spokojnie zeszła, nie obeszło się bez drobnych zadrapań, ale i tak była z siebie dumna.
- Zeszłam, idziemy prosto. – Odpowiedziała patrząc z lekkim zażenowaniem na upadającą towarzyszkę. Podczas jej przesadzonych cierpień Lucy nie mogła nic zdziałać, więc po prostu usiadła obok i przyglądała się jej ze znudzeniem. W parku było dużo drzew liściastych, więcej niż iglastych, więc wszędzie leżały liście. Podczas zabawy jednym z nich blondynka przypomniała sobie o schowanej wiadomości. Sięgając do kieszeni ciągle powtarzała sobie w myślach, że nie daruje, jeśli ta cała akcja była opisana. Wielkim szokiem było to, że kieszeń miała dziurę.
- Nie. – Powiedziała na głos przekładając dłoń przez pękniętą kieszeń. – Nie! – Wrzasnęła dając ujście całej swojej frustracji. Zgubiła ją? Zrozumiałaby zniszczenie, zostawienie przy barze czy oddanie jej komuś innemu. Ale to, że wiadomość wypadła z dziurawej kieszeni było szczytem głupoty. Dała sobie obciąć rękę, że ta cała sytuacja była tam opisana, teraz już była pewna tego w 100%.
- Ah, więc przegrywam zakład. – Odezwał się cicho jakiś głos. Cały park stał się ciemny a drzewa natychmiast obumarły. Trawa, kiedyś jak miękka poduszeczka teraz sztywna i ostra jak igły. Lucy obejrzała się i zobaczyła bladą dłoń o długich palcach, która złapała ją zanim ta zdążyła zareagować i przycisnęła mocno do drzewa. Ręka należała do młodego mężczyzny, trudno było nazwać go chłopakiem, o gęstych czarnych włosach i fioletowych oczach. Nie przyglądała się mu bardziej, bo próbowała łapać powietrze. Puściła dłoń napastnika i zaczęła sięgać po klucze. Nie przemyślała tego, jeden zwinny ruch mężczyzny a jej skarby leżały kilka metrów dalej. Kiedy w końcu spojrzała mu głębiej w oczy zrozumiała.
- Chyba mam trochę przesrane.
- Trochę bardzo. – Uśmiechnął się przebijając jej skórę paznokciem i zlizując kroplę krwi z jej szyi, tym samym pokazując śnieżnobiałe kły. Poczuła, że gorący prąd przebiega przez całe jej ciało i zadrżała. Uśmiechnął się szerzej i po prostu ją puścił a ta upadła na ziemię próbując złapać oddech. Fioletooki bez większej obawy kucnął przed nią i złapał pasmo jej blond włosów. Był ubrany w jakiś śmieszny, czarny płaszcz w ogóle niepasujący do tych czasów. Pod spodem miał ubrania prawie królewskie.
- Nie wiem.. Jakich sztuczek.. Nauczyłeś się tym razem.. Ale.. Wiedz, że nie oddam.. Metusa. – Zacinała się jak idiotka i nie miała pojęcia, co się z nią dzieje. Z obrzydzeniem dotknęła szyi i zaczęła pocierać ręką w miejscu, w którym dotknął jej mężczyzna. – Jak nie jakiś pieprzony wampiryzm to wrodzona u demonów iluzja otoczenia. Mefisto, daj sobie spokój. Metus stał się moich duchem z własnej woli. – Warknęła z oczy mężczyzny zaświeciły mocniejszym światłem, pociągnął ją za włosy i postawił do pionu.
- Bądźmy dla siebie mili koleżanko. Przecież nie chcesz by stało się coś twoim ukochanym kluczom prawda? – Wyszczerzył się w jeszcze większym uśmiechu. Kiedy spojrzał na odrzucone dalej skarby blondynki trawa wokół nich zaczęła się powoli dymić.
- Nie. – Powiedziała cicho obserwując powoli tworzący się ogień. – Nie. Proszę! – Powiedziała głośniej widząc, że Mefisto nie odwraca wzroku. – Błagam cię przestań! – Wrzasnęła o mało nie płacząc, jej głos drżał, jej całe ciało drżało. Te klucze to nie była tylko broń, to byli jej przyjaciele.
- Czemu mam przestać? – Zapytał poważnie mężczyzna. – Czy to nie wspaniałe? Raz poczułem twoją krew w moich ustach a mogę cały czas wysysać z siebie twoją moc. Nie możesz niż zrobić tylko patrzeć jak twoi przyjaciele odchodzą. Czy nie zrobiłaś tego samego mi? Czy nie walczyłaś ze mną i nie zostawiłaś mnie przy życiu, kiedy obierałaś mi przyjaciela? – Spojrzał na nią ostatecznie ignorując płonącą wokół kluczy trawę i złapał jej podbródek. Jego oczy stały się jeszcze bardziej przerażające niż wcześniej, szaleństwo wręcz z nich wyciekało. 
- Przestań chrzanić. – Warknęła Charlotte wyjmując z rozpalonego koła klucze i wrzucając je do swojej torby, jednocześnie wyjmując ostrza, którymi zaatakowała strażników w pałacu. – Czy ta frajerka wygląda na taką? – Zapytała rzucając pierwszym, mężczyzna ominął broń z łatwością. Jednak zainteresowała go odważna towarzyszka i rzucił trzymaną dziewczynę na bok. – Przecież ta idiotka wije się w bólu nie widząc nawet, czemu. – Kolejne ostrze. - Klnie tylko wtedy, kiedy się boi i nigdy nie pije jak ma doła. – Trzecie, tym razem trafiło w jego czarny płacz. - Ryczy za każdym razem jak wspomni o swoim zgubionym kluczyku. Nie wiem, jakim cudem jest jednym ze świętych magów, kiedy leci na strzała, od… czym ty w ogóle jesteś? – Zatrzymała się na chwile i zaczęła go ignorować. – Wampir, czy jakiś demon? Nie no skoro znasz tą podróbę ducha to pewnie jesteś tym demonem. – Kiedy spojrzała w jego stronę zobaczyła przed sobą fioletową kulę, szybko upadła na ziemie. Pocisk przeleciał na wylot przed kilka drzew. Charlotte przełknęła ślinę na myśl, co by się z nią stało.
- Nie wiem, o czym mówisz i czemu atakujesz mnie tymi śmiesznymi zabawkami, ale wiem jedno. – Stwierdził podchodząc do powoli wstającej blondynki i powalił ją po raz kolejny. – Chce ją zabić nie tylko za kradzież, ale i za bycie największym potworem, jakiego widziałem. – W jego ręce pojawiła się ta sama materia, jaka o mało nie zabiła Charl, po prostu lewitowała, ciągle rosnąc. Wystarczyła sekunda, ciemność, która cały czas panowała w parku zasłoniła wszystko. Było słychać tylko krzyk czerwonookiej dziewczyny, śmiech mężczyzny, uderzenie czymś o ziemię.
- Zabiłem ją.. – Powtórzył jeszcze raz czarnowłosy, kiedy ciemność zmalała. Widział jak towarzyszka jego ofiary klęczała i wpatrywała się w miejsce gdzie chwile temu leżała blondynka, po chwili oparła się drżącymi dłońmi o ziemię a jej czarne włosy zakryły twarz. – Nareszcie już jej nie..
- Zamknąłbyś się kretynie. – Odpowiedziała poddenerwowana Lucy uderzając go z całej siły w plecy nogą. Szok nie pozwolił mu odpowiednio zareagować i upadł by ze zdziwieniem wpatrywać się w spokojnie stojącą blondynkę.
- Ale.. Jak.. Przecież.. Twoja moc i..
- Jesteś idiotą? – Zapytała podchodząc do równie zaskoczonej Charl i wyjmując z jej torby klucze. Spojrzała na niego. – Pierwsze, co robisz w walce z gwiezdnym magiem to zabierasz mu klucze. Nie musze używać kluczy. – Zza drzewa wyszedł Horologium, którego Lucy odwołała zwykłym gestem. – Potem jednak zrobiłeś coś bezsensownego, powiedziałeś mi, że kradniesz mi moc. Szczerze to nawet o tym nie wiedziałam, więc dziękuje. Mój mistrz nauczył mnie kontroli źródła magii, dzięki temu mogłam oddzielić moc, którą mi zabierałeś od reszty. – Uśmiechnęła się pomagając przyjaciółce wstać. Mefisto, który otrząsnął się z szoku i rozumiejąc jak Lucy uniknęła jego ataku wstał, teraz jednak zaczął postrzegać dziewczynę, jako trudniejszego przeciwnika.
- Ciekawe, wyglądałaś jakbyś miała zaraz umrzeć. – Odrzekł z nutką podejrzliwości, przecież nigdy nie mógł być pewny, że to prawda czy szczęście.
- Zajęcia aktorskie też miałam. – Odpowiedziała dotykając czoła Charl, po sekundzie dziewczyna zemdlała. – Ale wiesz, co? Mogę ci darować mordercze myśli i to twoje głupie lizanie, ale pod jednym warunkiem, że dasz mi i Metusowi święty spokój. -  Mężczyzna zignorował jej propozycje i zrobił kilka kroków w bok, w ułamek sekundy popchnął dziewczynę jak dzikie zwierzę i położył swoją bladą dłoń na jej szyi. Nie dość mocno, żeby ją zabić, ale na tyle, żeby bolało i jeszcze bardziej utrudniało chwytanie powietrza, z którym dziewczyna od początku sobie nie radziła. Gdyby chciał mógłby to duszenie ciągnąć godzinami, ale on nie chciał, zrobił to by się upewnić, co do jego przekonań. Lucy miała szczęście, jej całe gadanie o tym, co zrobił źle i jakim jest kretynem było wręcz śmieszne. W tym momencie to on rządził i to on mógł teraz ustalać warunki.
- Nie wiem, czemu uśpiłaś koleżankę i czemu ustalasz jakieś dziwne propozycje, ale lepiej zrozum, z kim rozmawiasz. – Po tych słowach Lucy przestała łapać powietrze. Dumny Mefisto już chciał zacząć kolejną przemowę, kiedy blondynka kolejny raz zniknęła. Szybko odwrócił się i zobaczył ją z zamkniętymi oczami, stała spokojnie i prosto.
- Wybacz, nie lubię walczyć, no, ale prosiłam. – Westchnęła otwierając oczy, lewe świeciło żółtym światłem.



Nie długo trwało by całe jej ciało oślepiało blaskiem. Poruszała się niemożliwie szybko i zadawała mocne uderzenia w każdym miejscu. Na chwile przestała obserwując jak dumny Mefisto opada z bólu. Jednak blondynce to nie wystarczyło, chciała mieć pewność, że już więcej go nie zobaczy i nie będzie chciał krzywdzić jej bliskich. Dziewczyna straciła świadomość i nie wiedziała, co robi, wokół niej zaczęły wirować tysiące świateł, większość z nich uformowały się w średniej wielkości kule, które przypominały planety. Ciemność, która była iluzją wywołaną przez mężczyznę zniknęła, wszystko zniknęło, było same światło. Mefisto mrużąc oczy spojrzał na Lucy, wiedział, że coś jest nie tak, kiedy jej nie tak dawno brązowe oczy zostały zakryte żółtą siatką. Wiatr wywołany przez kręcące się kule był tak silny, że liście z niewidocznych drzew zaczęły spadać, jego włosy latały we wszystkie strony. Mężczyzna zrozumiał, że nie ominie tego w żaden sposób. Odpuścił czekając na to, co się stanie.
- Lucy, nie! – Krzyknął Natsu a całe światło natychmiast zniknęło. Mefisto nie chciał znać szczegółów, po prostu uciekł. Zostawiając różowowłosego chłopaka z dwójką nieprzytomnych teraz dziewcząt.
♦-♦-♦
- Czyli… Przywaliłeś jej? – Usłyszał pytanie od idącej obok Charl, po długiej drodze, w ciszy, z blondynką na rękach Natsu. Uderzenie z całej siły Lucy nie było szczytem jego marzeń, ale tak kazał mu list. Było w nim, że Lucy znając siebie samą nie przeczyta listu i kazała komukolwiek, kto go znajdzie go przeczytać. Logiczne, gorzej było dalej. Cała sytuacja z Mefisto była faktycznie opisana, ale nie tylko. Lucy zabiła go tym atakiem. Po tym zdarzeniu działo się całe pasmo innych nieszczęść, ale tylko to było powiedziane. Jakich konkretnie? Tego nikt nie wie. Jedynym sposobem na przerwanie ataku było zwykłe uderzenie w tył głowy, ponieważ ciało zmniejsza swoją odporność. A Natsu i tak nie wiedział, czemu ale zrozumiał, że trzeba walnąć Lucy z całej siły. Po zaskoczeniu, że to jednak działa pozwolił na ucieczkę mężczyzny i obudził Charlotte. Teraz musieli tylko wrócić do Fairy Tail, bo gdzie indziej? 
- Musiałem. – Odpowiedział jednym słowem, po czym spojrzał na lecącego Happiego. – Widzisz ich? – Krzyknął a kot machnął potwierdzająco głową i wylądował na ramieniu czarnowłosej.
- Aye, za kilka minut stacja. – Mruknął Exceed. Dalsza droga, tak jak wcześniej mijała w nudzie i ciszy, co nie podobało się Charlotte, dziewczyna złapała się za ramię.
- Wiem, że to pewnie głupie i powinnam pytać o to Lucy, ale wiesz może, kim był ten facet? – Zapytała niepewnie spoglądając na Natsu.
- Podobno jest demonem i przyjacielem tego ducha Lucy, Metusa.  Więcej nie napisała. – Westchnął, a blondynka zaczęła coś mruczeć pod nosem, co oznaczało, że niedługo zacznie się budzić.
- To dziwne, wygląda na taką, co leci na strzała. Wiesz, że z niej niezła cwaniara? Oszukała tego demona i mnie uśpiła żebym nie widziała, co robi. Ciekawe, czemu ona coś ukrywa. – Pomyślała na głos Charl i cała trójka spojrzała na spokojnie śpiącą Lucy. – Hej, a tak po za tym, to czy przypadkiem nie ma jakiegoś święta? Pociągi nie powinny jeździć. – Dopowiedziała a różowowłosy z przyjacielem uśmiechnęli się podstępnie.
- Czy my mówiliśmy coś o pociągu? 

2 komentarze:

  1. Super rozdział :D Nie mam niestety czasu to później skomentuje na "dłuższą metę" A tak poza tym blog został nominowany do Versatile Blogger Award ----> więcej na nalubezmagii.blogspot.com
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę cudowne rozdziały. Nawet się nie spodziewałam, że aż tak bardzo ten blog mi się spodoba. Bardzo dobrze piszesz (choć trochę błędów da się wyłapać), lekko i przyjemnie. Sam pomysł też uważam za jak najbardziej udany!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)