niedziela, 25 maja 2014

12. Historia potrafi być bardzo ciekawa.

"- Proszę, nie! – Krzyknął jakiś mężczyzna błagając o życie, co mnie to obchodziło? Moje ostrze delikatnie przejechało po jego gardle. Moje ręce zawsze były zakrwawione, nawet, jeśli udało mi się je umyć to i tak widziałem szkarłatną ciecz, to było przerażające. Nie zabijałem niewinnych, jeśli ktoś chce kogoś zabić to musi mieć mocny powód, przynajmniej tak sądziłem. Zabójstwa na zlecenie, tym się zajmowałem i nawet po wielu wykonanych prac nie mogłem pozbyć się widoku moich „ofiar” z przed oczu. Tak jakby ich duchy nękały mnie we snach.
„Potwór!”
Tak, jestem nim. Czym może być ktoś potrafiący zabić matkę na oczach własnego dziecka? Na pewno nie aniołem stróżem. Gdybym mógł zrobiłbym to cicho, dziecko by nawet nie zauważyło, ale klientowi chodziło o załamanie psychiczne dziewczynki, wpadł na zabicie swojej byłej żony na oczach córki. Nie mogłem uwierzyć, że ten psychol był jej ojcem, a po tym wszystkim spanikowany przyjechał i wtulił się do roztrzęsionego dzieciaka. Ludzie są chorzy, wszyscy.
„Nie mów, że zżera cię sumienie, przecież nie mordujesz swoich”
Nie tylko ja tak pracowałem, było pełno takich osób, ale tylko jedną szczególnie zapamiętałem. Byliśmy po prostu znajomymi, ale on i tak wiedział, że nie jestem człowiekiem. Jego inteligencja i niesamowity instynkt to coś, za co podziwiałem ludzi. Niestety stał się głupcem, zakochał się a nasz kontakt się urwał, niedługo później ze smutkiem odrzuciłem propozycje jego zabójstwa. Kiedy przestajesz wykonywać zlecenia ludzie szukający zemsty zawsze cię odnajdą i każą zabić, tak to działa. Ale teraz pojawia się pytanie, czym jestem? Jestem smokiem i do dość mądrym. Kiedy nagle wybuchła wojna między nami przystąpiłem do „zdrajców swojej rasy”, ponieważ mieli większe szanse na zwycięstwo oraz po prostu musiałem, miałem pewien dług u króla ognistych smoków. Wszystko było dobrze, dopóki nie wymyślono zabójców smoków, od razu wiedziałem, że to zły pomysł. Ludzie byli głupi i nawet wiedząc, że im pomagamy bali się podejść. Za każdym razem miałem wrażenie, że spiskują za naszymi plecami, cóż w pewnym stopniu obawiałem się buntu z ich strony.
- Dziękuje, na tym kończymy dzisiejszą obradę. – Stwierdził przywódca ludzi składając swoje nudne papiery i ukłonił się odchodząc. Nigdy nie interesowały mnie te nudne posiedzenia, ale musiałem tu siedzieć, smoki dzieliły się na rasy i z mojej tylko ja byłem zdrajcą. To smutne, ale tylko moja rasa ma taką reputacje, głupi i myślący jedynie o mordowaniu. Obudziłem się dopiero po tym jak król ognistych trzepnął mnie ogonem.
- Wstawaj, już się skończyły twoje męki. – Powiedział z uśmiechem, kiedy ja próbowałem ustać na moich jeszcze śpiących łapach. Mimo wszystko koleś miał dziwne poczucie humoru, albo to ja nie miałem żadnego. Spokojnie szliśmy przez wielkie korytarze mijając po drodze trzęsące się jak owsiki przekąski. W sumie to, że dołączyłem do ludzi nie oznaczało, że nie chciałbym ich zjeść, wyglądali smacznie, ale przez przebywanie z nimi stwierdzam, że mogliby się myć częściej, niektórzy cały czas. Po chwili zdałem sobie sprawę, że siedzę jak pies i spoglądam na jakiegoś grubasa, który przestał się ruszać, żałosne. Rozejrzałem się za czerwonym i znalazłem go obok Grandeeney, widać było, że wciągnęła ich jakaś pasjonująca rozmowa, bo świeciły jej się oczy.
- Czy to nie wspaniałe? Każdy z przedstawicieli będzie wychowywał i uczył człowieka! – Mniej więcej w tym momencie smoki zauważyły mnie a ja zdezorientowany machnąłem kilka razy głową na boki.
- Co?! – Grandeeney na moje pytanie głośno westchnęła.
- Zapomniałam o śpiącej księżniczce. Na obradzie stwierdzono, że dzieci, które urodzą się w tym roku będą oddawane smokom, aby te nauczyły ich swojej magii, każdy przedstawiciel ma jednego człowieka, ty również. – W tym momencie przez moją głowę przeleciało pełno myśli na temat ucieczki. Oczywiście, dołączyłem, bo musiałem i uważałem, że maja większe szanse na zwycięstwo bez mojego wczesnego zgonu, ale nie miałem zamiaru wychowywać jakiegoś śmierdzącego ludzkiego bachora! Igneel chyba zauważył moje zdenerwowanie, bo uderzył łapą o podłogę na tyle mocno, że powstało kilka wgnieceń.
- Nie masz nic do powiedzenia, twoja moc jest naprawdę silna a jesteś jedynym ze swojej rasy po naszej stronie. Potrzebujemy cię. – Opuściłem głowę i wkurzony odszedłem. Naprawdę go nie rozumiałem, te słowa na początku brzmiały jak rozkaz a potem jak prośba, bezsensu! Odleciałem z tej pseudo bazy na górę smoków, wszystkie rasy biorące udział w wojnie przeciwko „zjadaczom” tutaj przebywały. To nie było przyjemne, ponieważ każdy patrzył na mnie z pogardą, tak jak przed moim powrotem było słychać śmiechy i rozmowy smoków tak po przylocie zapadała cisza. Nie odczuwałem z tego powodu jakiś wielkich emocji, po co przejmować się tymi, których zobaczę raz a po wojnie już nigdy. Powoli zamykałem zmęczone powieki i zapadałem w głęboki sen. To samo działo się w każdym kolejnym dniu, czasami wysyłano mnie i innych na pole bitwy i zawsze wracałem z najmniejszymi ranami. Takie życie stało się już rutyną, nawet nie myślałem o tym, że za miesiąc lub dwa będę musiał wylecieć nie wiadomo gdzie i wychowywać jakiegoś człowieka na zabójcę smoków. Jednak pewnej nocy, gdy kładłem pysk na twardym kamieniu obudziło mnie mocne uderzanie ogonami.
- Witaj staruszku – Odpowiedziały dwa smoki z szerokimi uśmiechami, od razu rozpoznałem te gęby. Weisslogia i Skiadrum zawsze łazili razem, to było dziwne, ponieważ ich rasy od zawsze się nienawidziły. Weisslogia był białym smokiem, a Skiadrum cienistym, teoretycznie powinni się ze sobą gryź, ale ja tam nigdy tego nie widziałem.
- Tylko nie staruszku, swoje lata mam, ale spokojnie dam radę wam dwóm, jeśli jeszcze raz mnie obudzicie w środku nocy. – Warknąłem pokazując ostre kły, jednak dwa dowcipnisie nic sobie z tego nie zrobili, spokojnie usiedli przed moim kamieniem jak psy i zaczęli mówić z pełną radością.
- Będziemy wychowywać ludzi! Nasi przedstawiciele stwierdzili, że jesteśmy młodzi i lepiej wykonamy tę robotę, co o tym sądzisz? – Zapytali mając gwiazdki w oczach. Westchnąłem kładąc łeb na skrzyżowanych łapach, byli tacy naiwni.
- Sądzie, że też bym zwalił tą robotę na kogoś innego z mojej rasy, szkoda, że jako jedyny tu jestem. – Odpowiedziałem zamykając oczy, jednak ta dwójka nie dała mi zasnąć.
- A co jest w tym złego? Ludzie są strasznie zabawni i ciekawi, nie chcesz widzieć jak się uczą czy dorastają?
- Nie i precz mi stąd! – Ryknąłem delikatnie odrzucając ich do tyłu i ustawiając się w pozycji bojowej, nie chcieli ryzykować i uciekli. W nocy stwierdziłem, że mogę wychować dzieciaka, ale nigdy nie zaakceptuje go, jako mojego wychowanka.
Dni i miesiące mijały dość szybko, nawet nie zauważyłem, kiedy miałem się stawić by odebrać młodego. Razem z Igneelem staliśmy przed bramą oczekując na otwarcie. Smutna Grandeeney przyszła zobaczyć, jakie osoby dostaliśmy, ponieważ ustalono pewną kolejkę, ona ostatnia miała dostać wychowanka.
- Wiesz, chętnie bym się zamienił. – Stwierdziłem powoli podchodząc, myślałem, że ta zamieni się i na dłuższy czas będę mógł odpocząć. Igneel jednak zmienił moje nadzieje w popiół.
- Nie kombinuj, wychowankowie są wybierani specjalnie do potrzeb smoka. Jeśli twoja magia służy do walki a jej do leczenia to raczej nie ma mowy o żadnej zamianie.
- Nie możemy tego odłożyć na inny termin? – Zapytałem lekko się uśmiechając.
- A to, co? Wizyta u dentysty? Tego się nie da odłożyć. – W tym samym momencie wrota otworzyły się a w nasze pyski uderzyły krzyki i płacze ludzi. Ale to nie było zwykłe szlochanie, to był histeryczny płacz. Powoli wkroczyliśmy do środka, po drodze spotkaliśmy dwie pary. Różnił ich oczywiście wygląd, ale najbardziej wyróżniały się kolory włosów, jedni mieli różowe albo czerwone, wcześniejsi czarne jak węgiel. Drugie, co dało się zauważyć to zachowanie, pierwsza para czarnowłosych w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie, szli przed siebie jak zaczarowani. Z kolejną tak dobrze nie było, różowowłosa kobieta upadła na ziemię a z jej oczu ciągle płynęły łzy. Na początku nie rozumiałem, kim byli ci ludzie, ani co robili i czemu płakali, ale po wejściu do sali już wiedziałem. Bez zbędnych rozmów i wyjaśnień przekazali nam dzieciaki i kazali odlecieć jak najdalej się da, mój miał czarne włosy a Igneela różowe. Lecąc nad pobliską wioską widziałem mnichów przekazujących jakąś kartkę przestraszonym rodzinom, później wybuch płaczu. Zrozumiałem to, odbierali te dzieci, które os narodzin miały za zadanie zabijać smoki, które je wychowały. Wiedziałem, że ten plan był do dupy! Czułem to! Skąd mieliśmy pewność, że ci wychowankowie się nie zbuntują i nie zaczną nas zabijać? Ale było już za późno na takie pytania, większość smoków dostała już swoje bachorki i zaczęli bawić się w tatusiów czy mamusie. Zawsze, kiedy chciałem zostawić chłopaka i odlecieć, aby ukryć się w jakiejś jaskini by nie brać udziału w żadnej wojnie widziałem ten smutek rodzin, ci ludzie mieli plany i układali sobie przyszłość a nagle zostało im to zabrane, miałem to jeszcze bardziej zniszczyć i zostawić go na śmierć? Starałem się go nauczyć magii, ale nie wychodziło, zdałem sobie sprawę, że trzeba nauczyć go mówić, co też zrobiłem. Nauka szła zdecydowanie lepiej, bo przynajmniej się rozumieliśmy. Oczywiście, że nie było idealnie, często na niego krzyczałem, ale przynajmniej nie zmienił się w strachliwego kurdupla. Najśmieszniejsze było to, że miał charakterek podobny do mojego, co było interesujące. Pewnego dnia obudził mnie opierając się o moją łapę.
- Zabije cię, mówiłem żebyś..
- Żebyś mnie nie budził z samego rana, jasne staruszku. – Zachichotał a ja machnąłem łapą by go podrapać, jednak chłopak błyskawicznie odskoczył z wielkim uśmiechem na ustach. Parsknąłem niemiło pod nosem i przewróciłem się na drugi bok.
- Tak po za tym to nigdy nie powiedziałeś mi jak mas zna imię, uczysz mnie, dałeś mi imię, ale.. To trochę dziwne. – Westchnął wciskając mi łokieć w grzbiet, przez co odskoczyłem z wielkim bólem. To prawda, nazwałem go oraz nauczyłem wielu rzeczy, byliśmy razem kilka lat, ale nigdy nie ustaliłem jak ma do mnie mówić. Najczęściej nazywał mnie „staruszkiem” a ta nazwa mnie denerwuje. Sądziłem, że imię w jakiś sposób przywiązuje, nie interesował mnie taki układ.
- I będzie dziwne, możesz mnie nazywać nauczycielem. – Zażartowałem machając ogonem na tyle szybko by go trafić, szkoda, że mi się nie udało. Przez chwile sobie powalczyliśmy, po jakimś czasie poczułem dziwnie znajomy zapach, to była moja rasa, a to nie zapowiadało się zbyt dobrze.
- Gajeel, wypad do domu. – Ryknąłem przerywając atak z pięści czarnowłosego odbiciem od ziemi i wzbiłem się w powietrze uważnie spoglądając na boki.
- A co, boisz się, że przegrasz? – Krzyknął rozbawiony, jego mina trochę się zmieniła widząc moją, chyba nigdy nie widział mnie aż tak zdenerwowanego. Bez zbędnego gadania ruszył w stronę jednej z jaskiń, w której przebywaliśmy. Kiedy już myślałem, że to fałszywy alarm uderzył we mnie wir metalu, przez co poleciałem na ziemię. Nie byłem najpotężniejszym metalowym smokiem, byłem średni, więc smok potrafiący mnie zdmuchnąć na ziemię samym rykiem mógł mnie z łatwością zabić. Trochę podrapany wstałem i nerwowo zacząłem spoglądać we wszystkie strony.
- Proszę, proszę, kogo my znaleźliśmy? – Powiedział jeden z trzech smoków, jego silną magię czuć było z daleka, obok niego stały dwa słabsze smoki, pewnie w razie ucieczek robiące za ofiary do spowalniania. – Ile to już lat minęło? 7?- Zapytał z lekką pogardą, po czym bez żadnej zapowiedzi rzucił się na mnie wbijając ostre szpony w metalową skórę. – Przez ciebie nasza rasa jest wyśmiewana, od kiedy taki samolub jak ty jest chętny do pomagania ludziom? – Poczułem jak kilka kropel krwi ścieka po moim grzbiecie i po chwili wgryzłem się w łapę smoka, odskoczył na miejsce a ja znów wstałem wypluwając jego obrzydliwą krew.
- Od ponad 7 lat pomagam ludziom a wy dalej robicie z tego aferę stulecia, nie rozumiecie, że te głupie istoty też chcą żyć? – To było do mnie trochę niepodobne, bronienie ludzi i w ogóle, ale byłem pewny, co do tego.
- Przejmujesz się jedzeniem? Jesteś śmieszny. – Tym razem przygotowałem się na atak z jego strony i w dobrym momencie uderzyłem ogonem. Koleś był mocny tylko w gębie i mimo mocy nie miał doświadczenia w walce, popełniał wiele błędów. Dałbym sobie radę gdyby nie dwójka jego towarzyszy, jeden rzucił się na moją szyję a drugi uderzył wirem metali w grzbiet, mój czuły punkt. Bolało jak cholera, ale nie pokazywałem tego tak bardzo, jednak, kiedy wszyscy zaczęli uderzać mnie szponami i wgryzać się w moje ciało ostrymi zębami traciłem siły, dawałem odpychać słabsze smoki rykiem, ale na najsilniejszym nie robiło to wrażenia. Poddałem się, to było szybkie. Jedyne, czego żałowałem w tej chwili to to, że nie powiedziałem Gajeelowi jak mam naprawdę na imię.
- Kurde ty nawet w takich sytuacjach masz mnie gdzieś? – Warknął znany mi głos a następnie mój kat został ode mnie odepchnięty. Żelazne kawałki latały wszędzie gdzie się dało a to za sprawą mojego ucznia, smoki nie wiedziały, co się dzieje, człowiek władający ich magią? Tak potężny a tak młody? Mimo pewnej wygranej odleciały, właśnie, dlatego moja rasa ma opinię głupich.
- Dzięki młody. – Powiedziałem niezręcznie próbując wstać. Ręce chłopaka ścisnęły się w pięści.
- Jesteś głupi!? – Krzyknął. – Przecież wiedziałeś, że nie dasz rady a i tak zostałeś i walczyłeś, czemu po prostu nie uciekłeś i mnie nie zostawiłeś?! – Jego słowa w jakiś sposób poruszyły moje ziemne serce, nie rozumiałem, czemu ale Gajeel traktował mnie jak członka rodziny i wolał zostać sam niż kazać mi umierać, wtedy zrozumiałem, że ucieczka przed przywiązaniem się nie uda, ponieważ było już za późno. Podświadomie stałem obok jaskini i próbowałem bronić młodego.
- Hej Gajeel. – Zawołałem a czarnowłosy odwrócił się w moją stronę z obojętną miną. – Jestem Metalicana, miło mi cię poznać. – Uśmiechnąłem się zlizując własną krew z łapy.
- No nareszcie, tatuśku. – Odpowiedział wystawiając język. Tak jak mówiłem ludzie są dziwni.
I to działo się 4 lata temu. Kiedy Gajeel skończył 11 lat nagle wezwano wszystkie smoki i rozkazano im opuścić swoich wychowanków, ponieważ dwóch z nich zabiło swoje smoki, Weisslogia i Skiadrum byli jednak naiwni. Wojna i tak skończyła się mniej więcej w tym samym czasie, tak jak przypuszczałem ludzie nas zdradzili a ja zamiast odejść razem z Igneelem i Grandeeney do innego świata, krainy smoków, zostałem na ziemi. Moja moc praktycznie zniknęła i w jakiś dziwny sposób zmieniło mnie to w człowieka, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało.
Robota zabójcy zaczynała mnie powoli męczyć. Wiele razy w ciągu mojego ludzkiego życia zastanawiałem się czy nie szukać Gajeela, ale myśl odchodziła tak szybko jak przychodziła. Przechodząc ciemnymi uliczkami miasta usłyszałem dziwny płacz. Czemu dziwny? Bo jakieś dziecko raz się śmiało a potem płakało, zajrzałem w to miejsce. Mała dziewczynka o czarnych jak węgiel włosach siedziała samotnie pod ścianą i coś trzymała, podszedłem bliżej.
- Proszę pana, wie pan, co to? – Zapytała odwracając się do mnie twarzą, spojrzałem na jej rękę i zbladłem. Jej ramie było podrapane do krwi, która sączyła się na zimną ziemię. Szybko ściągnąłem bandanę na moich włosach i zatamowałem krwawienie, odetchnąłem, kiedy młoda przestała płakać i uśmiechnęła się do mnie szeroko. – Dziękuje, trochę się bałam, bo to bolało. – Zaciekawiła mnie, więc usiadłem obok.
- A co robisz tu sama? – Zapytałem rozglądając się po ciemnym miejscu, było tu naprawdę obleśnie i wilgotno, aż się chciało wymiotować.
- Mama i tata powiedzieli, że mam tu na nich poczekać, ale trochę długo ich nie ma. – Odpowiedziała z dalej wielkim uśmiechem na twarzy, nigdy nie widziałem tak szczęśliwej osoby.
- A ile już ich nie ma? – Z obrzydzeniem zauważyłem zdechłego kota i latające obok niego muchy.
- Dwie noce, właśnie, ma pan może coś do jedzenia? – Jej czerwone oczy zmierzyły mnie od stóp do głowy i zauważyła podrapany plecak zawieszony na ramieniu, niechętnie wyciągnąłem z niej jabłko i dałem dziewczynce. W sumie sam miałem je zjeść, ale trudno. – Dziękuje! – Krzyknęła i wesoło wbiła swoje małe ząbki w owoc, poczułem się trochę dziwnie. Kilka godzin temu musiałem zamordować jakiegoś faceta, a teraz siebie obok porzuconej dziewczynki i daje jej jabłko? Najlepszy morderca na świecie, może rzeczywiście stałem się zbyt miękki? Najlepsze były te czasy wolności, kiedy patrząc na ludzi wybierałeś, kto zostanie obiadem a kto śniadaniem. Porozmawialiśmy jeszcze trochę, dowiedziałem się, że rodzice traktowali ją jak śmiecia i nawet nie dali jej imienia, zawsze zwracali się do niej „córko”. Mimo wszystko dziewczynka była energiczna, wesoła i dość rozmowna. Okłamałem ją mówiąc, że jestem turystą, bo wątpię, że dalej rozmawiałaby z kolesiem, który wymordował połowę tego miasta na zlecenie.
- Pasuje ci Charlotte. – Powiedziałem po dłuższym jej słuchaniu, spojrzała na mnie rozbawiona.
- Czemu tak? 
- A czemu nie? – Wystawiłem język. Przypomniały mi się te stare czasy spędzone z młodym, było podobnie, ale nasze rozmowy często kończyły się walkami. W ciągu kolejnych dni nie wykonywałem żadnych zleceń, po prostu przychodziłem i rozmawiałem z Charlotte. Nie wiem nawet, kiedy powiedziałem jej, że mam pewną moc i zacząłem ją uczyć. Często na nią krzyczałem, czasami mogłem olewać, ale ona zawsze była szczęśliwa, że byłem obok. Jej mina zmieniała się tylko wtedy, gdy prosiłem by opuściła ten zaułek, zaczynała płakać i krzyczeć, że nigdzie stąd nie pójdzie, bo jej rodzice mogą wrócić. Mijały miesiące a ja zaczynałem przyzwyczajać się do takiego życia. Spokojnie spoglądałem na moje ręce i bez problemów zasypiałem, to było coś pięknego. Jednak jak mówiłem ludzie szukali zemsty i kilka razy próbowano mnie zabić, bezskutecznie. Myślałem, że takie życie będzie trwać długo, ale tego dnia wszystko się zmieniło. Kiedy Charl spokojnie zasypiała oparta o moją nogę usłyszałem rozmowę jakiejś pary stojącej przed zaułkiem, wpatrywali się w naszą dwójkę z niemałym zaskoczeniem. Mężczyzna przytulił roztrzęsioną kobietę i samotnie do mnie podszedł.
- Możemy porozmawiać? We trójkę. – Zapytał wpatrując się w moje czerwone oczy, niechętnie wstałem delikatnie odkładając głowę Charl na mój pusty i miękki plecak. Podszedłem razem z kolesiem do kobiety i zaczęła się rozmowa, która zdenerwowała mnie do granic.
- Ta dziewczynka, czy ona tu siedzi cały czas od miesięcy? – Zapytała ze sztucznym smutkiem czarnowłosa kobieta, podejrzliwie pokiwałem głową. – Oh. – Odpowiedziała i spojrzała w jej stronę, ale mi wielkie okazanie współczucia.
- Czy możemy ją zabrać? Zgaduje, że pan się nią opiekował. – Zapytał mężczyzna wyciągając z kieszeni portfel, po chwili w mojej ręce znalazło się kilkaset tysięcy klejnotów. Zdałem sobie sprawę, że kobieta jest bardzo podobna do opisu matki Charl, natychmiast rzuciłem w niego pieniędzmi.
- Chyba w snach oddam wam Charlotte! – Krzyknąłem pokazując kły, pozostałość po poprzednim ciele. Zdziwiona para nie wiedziała, o co mi chodzi, bo to przecież ja dałem jej imię.  – Mieliście ją gdzieś, zostawiliście na pastwę losu by umarła i nawet nie daliście jej imienia! Teraz wracacie i chcecie grać szczęśliwą rodzinkę? Przez ten cały czas się nią zajmowałem, nie oddam jej! – W moim sercu pojawiło się to samo uczucie, co kiedyś, gdy musiałem zostawić Gajeela. Ta mała naprawdę zasługiwała na lepsze życie niż bycie jakimś sługusem swoich pseudo rodziców, bo pewnie po to wrócili.
- Jesteśmy jej rodzicami a ty zwykłym bezdomnym, po za tym mordercą. – Nie wiedziałem, skąd oni mnie znali? Mężczyzna z triumfalną twarzą zaczął podchodzić do dziewczynki, nie pozwoliłem mu na to stając przed nią i wypychając do z zaułka. – Czego ty jeszcze chcesz potworze?! Wystarczy, że przejdziemy się do rady i cię zgłosimy, porwanie i morderstwa. Ciekawe czy dostaniesz kare śmierci. – Zaśmiał się, był naprawdę szczęśliwy, że ma nade mną przewagę rangi. Nie wiem, kim oni byli, ale wiedziałem jedno, facet był niezrównoważony a kobieta widocznie się go bała. Opuściłem głowę pozwalając by moje czarne włosy zasłoniły tego samego koloru oczy.
- Proszę. – Zwróciłem się do matki. – Wiem, że pani nie chce Charlotte, wiem, że dla pani to niepotrzebny ciężar. Dlaczego chcecie ją kolejny raz skrzywdzić? – Czarnowłosa nie wiedziała, co powiedzieć, jej wzrok był wszędzie tylko nie na mnie, oczekiwała na odpowiedź męża.
- Jest naszą córką, ciebie nie powinno interesować, po co jest nam potrzebna! – I w tym momencie poczułem jak jego twarda pięść uderza w moją twarz. Nie wiem czy to był odruch czy przyzwyczajenie, ale moja ręka zmieniła się w miecz, który przebił ciało mężczyzny. Usłyszałem jedynie pisk jego żony, a po chwili już było cicho, z jej gardła zaczęła kapać krew, upadła. Naprawdę byłem potworem, bez jakichkolwiek emocji zabiłem rodziców Charl. Nie mogłem już z nią zostać, uciekłem zostawiając ją. Czy nie zachowałem się tak samo jak jej teraz martwi rodzice, na których do tej pory czekała?"

♦-♦-♦
- To właśnie powiedział pan Metalicana, kiedy go spotkałam, był po prostu smutny a byliśmy razem w gildii, więc chciałam z nim trochę porozmawiać. Następnego dnia odszedł, wybacz Lucy-san. – Niebieskooka westchnęła po długiej historii i przetarła oczy znów zasypiając. Blondynka szturchnęła siedzącą obok czarnowłosą, była zaszokowana historią osoby, którą podziwiała. Nigdy nie wiedziała, że magia, którą dysponuje służy do zabijania smoków, tak samo zaskoczył ją fakt, że Metalicana był kiedyś smokiem! I kim był Gajeel? Może on powiedziałby jej więcej?
- Charlotte. – Szepnęła Lucy ciągnąc ją w stronę wyjścia, ponieważ przeszkadzały Juvii spać. Szły w ciszy korytarzem, czarnowłosa cały czas analizowała historię a blondynka po prostu nie chciała jej przeszkadzać, dla niej to też był szok, że ten cały opiekun zabił rodziców towarzyszki. Przechodząc obok jednego z pokoi usłyszała śmiechy i po chwili drzwi otworzyły się a w nich stanął uśmiechnięty Natsu. Chłopak widząc Lucy z zamyśloną Charlotte zrobił obrażoną minę. Przeszli obok siebie bez słowa, piorunując się wzrokiem. Kiedy w końcu straciła różowowłosego z oczu kopnęła w ścianę.
- Co za kretyn! – Warknęła, niekontaktująca do tej pory magini wróciła do świata żywych.
- Czuje miłość w powietrzu. – Powiedziała wręcz śpiewająco, czerwona Lucy odwróciła się w jej stronę.
- Słucham?!
- No wiesz…, „Kto się czubi ten się lubi” - Lucy otworzyła szerzej oczy, widocznie nad czym się zastanawiała.

- Nie myl pojęć kochanie. – Powiedziała szybko kręcąc przecząco głową, otworzyła drzwi i wepchnęła dziewczynę do środka.


2 komentarze:

  1. Świetny rozdział. Fajna historia. Miło się ją czytało. Ciekawie wymyśliłaś to, że dzieci były odbieranie i dawane smokom do wychowania. Matalicana może i był oziębły, ale dbał o Gajeel'a . Szkoda, że musiała, go puścić. Poznanie Charlotte było ciekawe. Była bardzo wierna rodzicom mimo tego jacy dla niej byli. Szkoda, że ją opuścił. Pewnie by mu tego wszystkiego nie wybaczyła, ale warto było spróbować. Końcówka najlepsza. Nawet Char nie wie jak w sedno trafiła (przynajmniej dla mnie).
    No więc wysyła wenę. Niech Cię nie opuszcza i pomaga tworzyć kolejne cudne rozdziały, na które będę z niecierpliwością czekać. Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałeś/aś nominowany/a do Liebster Blog Award! Więcej na moim blogu: http://the-vampire-nalu.blogspot.com/p/liebster-blog-award.html :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)