Było
popołudnie, szare i deszczowe. Od pewnego czasu zachmurzone niebo i deszcz
wzmagały poczucie, że dzieje się coś złego, ponieważ w Magnolii prawie nigdy
nie padało, a jeśli już, to po małej ulewie gwałtownie się przejaśniało. Tym
razem padało już od jakiegoś czasu. I nie zapowiadało się na zmianę. Pogoda wręcz idealnie dostosowała się do pasującej w ich mieszkaniu atmosfery.
- Zamykanie
się w domu nic ci nie da – powiedziała Lucy rozsuwając zasłony.
Charlotte już kilka dni siedziała w łóżku, zakryta kocem aż po czubek głowy.
Blondynka złapała za materiał i mocno pociągnęła, lecz nic to nie dało oprócz
niezadowolonych pomruków przyjaciółki.
- Zostaw
mnie, tu jest ciemno i przytulnie – rzuciła niewyraźnie. Lucy zmarszczyła brwi.
- Ty i
ciemność to niezbyt dobre połączenie.
- No i co z
tego…
Przyzwana Virgo mocno
pociągnęła za koc.
- Oślepłam!
– wrzasnęła przerażona Charlotte, zasłaniając ramionami oczy. Próbowała się
skupić na podłodze, szafce, a nawet i stojącej obok przyjaciółce. Wszystko było
olśniewająco białe i rozmazane. – Musimy zmienić żarówki na słabsze!
Blondynka
przewróciła oczami.
- Charl…
Żadna lampa nie jest włączona. To światło z zewnątrz…
- Wyłącz je!
– odparła po czym znów się zakryła, chowając się w ciemności, która w tej
chwili wydawała jej się dziwnie ciepła i bezpieczna. Co nie było wcale dobrą
informacją. Nie w jej przypadku.
Virgo
przyjrzała się dokładnie zakrytej w kokon dziewczynie, a następnie spojrzała na
swoją właścicielkę dodając:
-Jeśli
księżniczka chce, mogę jeszcze bardziej pomóc – Heartfilia pokiwała głową na
boki, dając jej do zrozumienia, że jednak sama sobie da radę i odwołała ją
machnięciem ręki. Dziewczyna usiadła obok przyjaciółki, delikatnie głaszcząc ją
po ramieniu.
Siedziały w
swojej sypialni, która była łączona z salonem, gdzie podłoga była zarzucona ich
ubraniami, a na stole i szafkach porozstawiane były kubki z zasychającymi
resztkami kawy. Talerze były używane tylko przez Lucy, ponieważ Charl od
pewnego czasu prawie nic nie jadła. Wiedziała przez co, wszyscy wiedzieli.
Zginęła dziewczyna. I może nie znali jej jakoś bardzo dobrze, ani nie mieli z
nią wielu dobrych wspomnień, ale wciąż czuło się jakiś smutek, stratę. Charl
musiała to przeżywać bardziej niż reszta, znały się przecież dłużej.
Oczywiście, były rywalkami, ale czy tak naprawdę się nienawidziły?
- Ile
jeszcze masz zamiar tu siedzieć? – zapytała spokojnym głosem. Pod kocem dłonie Charl
zacisnęły się w pięści.
- Wszyscy
mnie zostawiają – wyszeptała. Lucy ześlizgnęła się z łóżka płynnym ruchem i
kucnęła tuż obok, odkrywając twarz dziewczyny. Widziana w tym momencie Charl
prezentowała się dziwnie. Miała zaczerwienione oczy i wyglądała na bardzo
smutną.
- Czy ty się
słyszysz? Kto cię niby zostawia?
- Hotaru
odeszła, chociaż zaczynałam ją nawet lubić… Nawet Sting…
- Charl… -
Lucy z wolna pokręciła głową. Widać było, że jest zmęczona tą całą sytuacją. –
Hotaru odeszła, ale zrobiła to by nas uratować.
-… Idiotka –
weszła jej w słowo.
- Oprócz
tego myślę, że dobrze zrobiła. Tutaj była samotna, a tam gdzie jest na pewno
jest ze swoją rodziną – powiedziała. – A jeśli chodzi o Stinga, naprawdę
wierzysz, że cię zostawił specjalnie? On ma teraz obowiązki.
- Wiem to! –
zerwała się nagle zrzucając z siebie koc. – Po prostu… jakoś żyłam, kiedy go nie
było i myślałam, że teraz też dam radę bez niego. – Odezwała się głosem drżącym
z emocji. Usiadła bokiem na łóżku i otarła sobie twarz szybkim gestem, ale
Lucy zdążyła dostrzec łzy. – Tęsknie za nim.
Blondynka
wzięła ją za ręce, przyciągnęła do siebie i przytuliła.
- Tak to już
jest. Jak już się zakochasz nie ma możliwości, że twoje życie będzie takie jak
poprzednio. Ale nie martw się, on wróci – zapewniła Lucy.
Charl
pokiwała głową i wciągając głęboko powietrze uśmiechnęła się.
- Widać
nawet po tobie, że zmieniłaś się od czasu poznania Natsu – zachichotała, a na
twarzy blondynki pojawił się wielki rumieniec.
- N-Nie wiem
o czym mówisz – wypaliła odsuwając się od przyjaciółki by spojrzeć w jej oczy.
Wciąż miała nadzieje, że nikt nie wie o ich związku. Charl jednak wywróciła
oczami.
- Daj
spokój, wszyscy już wiedzą – oznajmiła. – Po za tym każdy chyba widział jak się
tam mizialiście.
Lucy z
zażenowaniem odwróciła wzrok. Nigdy nie była w takiej sytuacji. Nigdy nie miała
chłopaka, ani najlepszej przyjaciółki, której mogłaby się zwierzyć. Oczywiście,
miała mamę której opowiadała o większości rzeczy, ale wciąż to nie było to
samo. Tak samo, nie miała tak wielu przyjaciół, którzy w sumie byli dla niej jak
wielka rodzina i stanęliby za nią murem, tego była pewna.
- Słodkie –
skomentowała jej minę Charlotte.
- Zamknij
się.
♦-♦-♦
Jej serce biło w szybkim tempie, tak jakby miało zaraz wyskoczyć.
Bała się postawić każdy kolejny krok, ale ciekawość i chęć wygarnięcia
klientowi co o nim myśli była zbyt wielka. Była zła, bardzo zła. Myśl o tym, że
musiała się włamać do czyjegoś domu specjalnie po głupią książkę, która została
im odebrana, nie dawała jej spokoju. Chociaż, może wszystko byłoby w porządku,
pogryzłoby ją tylko troszkę sumienie i tyle, ale nie kiedy zostali za to
zamknięci w jakimś więzieniu! Kto w ogóle ma więzienie we własnym domu?
- Długo
jeszcze? – wyrzuciła z siebie rozkładając ręce. Gajeel oderwał wzrok od zamka i
przeniósł go na nią.
-
Niecierpliwa coś jesteś, mała – odparł. Levy skrzyżowała ręce na piersiach i
nadymała policzki.
- No bo się
tak guzdrzesz… - po jej słowach chłopak wstał i otworzył drzwi lekkim
pchnięciem. Dziewczynie zrobiło się trochę głupio i opuściła głowę. –
Przepraszam.
Cała trójka
weszła do środka, a dłonie wszystkich instynktownie poderwały się, żeby zakryć
nos i usta ponieważ miejsce w którym się znaleźli cuchnęło. Wyglądało ładnie,
wielkie okna z pięknymi firanami, lśniące panele i wielki stół na samym środku
z białym obrusem i zestawem do herbaty. Ale panował tam straszliwy mrok i
obrzydliwy smród.
Gajeel w
przeciwieństwie do Levy nie wydawał się zaskoczony, musiał to czuć jeszcze
przed wejściem do pokoju.
Na końcu
wielkiego stołu samotnie siedział otyły klient, leniwie przesuwając palcem po
brzegu szklanki. Kiedy tylko zobaczył gości zerwał się z miejsca z zadowolonym
uśmieszkiem i zaklaskał w dłonie.
- Pobiliście
rekord! Już myślałem, że jak inni nie dotrzecie na przyjęcie! – uśmiechnął się
i zrobił obrót na krześle.
Za bardzo
zadowolony, pomyślała Levy. Gajeel musiał pomyśleć tak samo, bo podszedł do
mężczyzny zaciskając pięść na jego czarnej marynarce i przyciągnął do siebie.
- Jakie.
Kurwa. Przyjęcie. – wysyczał przez zęby. – Uśpiłeś nas, a potem zamknąłeś. A
teraz chcesz się bawić w jakieś przyjęcie?
- Owszem moi
drodzy przyjaciele – Mężczyzna pstryknął mu palami przed oczami i znów się
roześmiał. Gajeel zamachnął się pięścią.
- Czekaj,
czekaj, czekaj! – zawołała błagalnie Levy łapiąc go za przedramię wraz z pomocą
kota. Przez chwile prowadzili swoją małą wojnę, która miała pokazać, kto ma
silniejszą wolę walki.
I wygrał
Gajeel.
Mężczyzna
uderzony pięścią pokrytą żelaznymi łuskami odleciał dość daleko, uderzając z
głośnym hukiem o ziemię. Redfox usłyszał westchnięcia świadczące o
zrezygnowaniu towarzyszy. Odwrócił głowę w ich stronę i zobaczył ich niewyraźne
miny.
- No co? –
zapytał. – Sprowokował mnie. – Dodał z wielką pewnością w głosie.
- A jest
ktoś, kto ciebie nie prowokuje? – spostrzegł Lily. Po zamyślonej minie
przyjaciela wiedział już wszystko. Gajeel wrócił wzrokiem do nich i zatrzymał
się na dziewczynie. Machnął ręką i odwrócił się tyłem, aby móc obserwować
wstającego mężczyznę.
- Wspaniałe
uderzenie! Doprawdy! – zaklaskał i szybkim krokiem był już przy nich.
Zdezorientowana trójka nie wiedziała co powiedzieć albo jak zareagować, więc po
prostu stali obserwując dziwne zachowanie klienta. Chociaż Gajeel wciąż był
gotowy, aby go znowu walnąć. Tylko tym razem już bez żadnego większego powodu.
Tak z kaprysu.
- Wspaniale!
Czas na świętowanie... Ser dla każdego! Czekajcie, skreślcie to. Ser dla
nikogo. Sądzę, że to też może być uroczystość zwłaszcza, jeśli nie lubicie
sera, prawda? Sporo tu namieszaliście, jak jakieś małe szczury. Ale wciąż nie
dostaniecie sera. No, może troszeczkę. Czekajcie, macie kotka! To nie, sera nie
będzie. Za to herbatka…
- Ty coś
ćpałeś? – wtrącił się Gajeel, a Levy dźgnęła go łokciem w bok. Chłopak skrzywił
się, udając, że go to chociaż trochę zabolało, a następnie wywrócił oczami i oparł łokieć na głowie niższej towarzyszki. Wbiła w niego mordercze spojrzenie,
a następnie poddała się i nawet nie skomentowała na głos jego zachowania.
- To może
zaczniemy? Oh tak! Zapraszam! – zaklaskał w dłonie, a drzwi znowu się
otworzyły. Levy wzdrygnęła się widząc dwa szkielety, które wiedzieli w
podziemiach. Podeszły one do stołu i usiadły jak ludzie na krzesłach, łapiąc za
filiżanki z herbatą. Jeden ze szkieletów starał się napić, ale gorący napój
przeleciał przez szczeliny kości.
Mężczyzna
wywrócił oczami i rozłożył się na swoim krześle.
- Svari,
powtarzam ci już po raz pięćset osiemdziesiąty dziewiąty, nie uda ci się napić
tej herbaty! – oznajmił łapiąc za dzbanek i wylał trochę napoju na leżący przed
nim talerz, który następnie podał stojącej niedaleko dziewczynie. Widząc, że
Levy się skrzywiła palnął się w głowę. – Ależ ja głupi. – Rzucił talerzem do tyłu,
a odgłos uderzającego w ziemie metalu rozniósł się po całej sali. Szkielety
zaklaskały, jakby była to wspaniała rozrywka, ale mężczyzna uciszył je
morderczym spojrzeniem. Chociaż, to było dość niewłaściwe, skoro były już dawno martwe.
- I tak to z
wami tępakami jest! Lepiej jakbyście byli zrobieni z herbatników! Przynajmniej
miałbym czym poczęstować naszych gości! Ale nie, wy się uparliście i
musieliście zrobić się z kości! Zero ambicji! Jesteście… Szarzy. Bezbarwni.
Martwi. Nudni, nudni, nudni! – spojrzał na magów i wskazał na wolne krzesła,
jakby nigdy nic. – Usiądziecie?
- A mamy
jakiś wybór? – zapytał Lily.
-
Oczywiście! Możecie zostać moimi osobistymi sługusami. Wtedy miałbym
herbatnikowych towarzyszy… Mhmm… Herbaniki...
- Okej, to
chyba usiądziemy.
Gajeel
zacisnął ręce w pięści. Uniósł jedną na wysokość głowy.
- Wam też
się rzuciło na mózgi? Załatwmy to w łatwiejszy sposób! – chciał znowu uderzyć,
ale widząc, że mężczyzna z zadowoleniem na twarzy wręcz oczekuje na to,
zrezygnował. – Albo lepiej usiądźmy.
- Wspaniale!
– Mężczyzna nachylił się nalewając herbaty do dwóch wytwornych filiżanek z
wzorem kwiatowym. – Dziękuje za przybycie.
Klient podał
filiżankę na spodeczku Gajeelowi. Chłopak zamrugał i wziął ją, nie bardzo
wiedząc co z nią zrobić. Delikatna porcelana w jego poharatanych walką dłoniach
zdawała się wybitnie zagrożona. Redfox
zajrzał do środka i na wszelki wypadek powąchał dziwny napój, aby upewnić się,
czy to na pewno zwykła herbata. Mężczyzna wskazał na krzesła.
Dziewczyna
spokojnie usiadła, ledwo dosięgając nogami do podłogi. Gajeel za to po uczynieniu tego samego podskoczył, z
krzykiem rozlewając herbatę.
- Och,
przepraszam! – zawołał mężczyzna i spiorunował wzrokiem jednego z siedzących
obok szkieletów. Jeden z nich wstał i powolnym krokiem obszedł stół. Podniósł z
krzesła coś, co przypominało kości dłoni. – Zawsze robią takie żarty.
- Nie będę
nawet pytać… - rzucił Lily siadając bezpiecznie na stole.
- To takie
słodkie, że starają się myśleć, mimo że nie mają mózgu. Siadasz?
Ostatnie
było skierowane do Gajeela, który nadal dochodził do siebie po tym co się
stało. I właściwie przez cały czas próbował zrozumieć co oni właściwie robią.
Oszaleli, jak nic oszaleli. Koleś ich uśpił, zamknął, a teraz zaprosił ich na
herbatę i na pogaduszki. Kto normalny by się zgodził na coś takiego?
Ale mimo
wszystko ostrożnie usiadł na krześle, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z
rozbawionym sytuacją mężczyzną.
- Dobrze
więc… Co was sprowadza? – zapytał. Magowie słysząc to mieli ochotę się załamać.
Gajeel uderzył dłońmi o stół i lekko się wychylił.
- Przecież
sam nas wynająłeś. A najlepsze, że nas zamknąłeś kiedy przynieśliśmy ci tą
głupią książkę!
- Nie
przypominam sobie – wzruszył ramionami i popatrzył na szkielety, jakby samym
wzrokiem zadawał im pytanie, czy one coś o tym wiedzą. Te jedynie pokiwały
przecząco czaszkami.
- O takich
rzeczach się nie powinno zapominać – westchnęła Levy wywracając oczami.
Mężczyzna
przyjrzał się im wyraźnie, a następnie się skrzywił. Widocznie wciąż nie mógł
sobie niczego przypomnieć, mimo że chwile temu sam o tym mówił. Rozmasował
czoło, po czym… zniknął nagle. Nim trójka towarzyszy zdążyła zareagować, lub
zerwać się do szukania go, był już z powrotem. Jednak wszyscy otworzyli szeroko
zaskoczone oczy. Zamiast niskiego i otyłego grubaska w ledwo dopinającym się
garniturku, stał przed nimi przystojny facet, z wyglądu dwudziestoparolatek, o
ciemnych włosach i miłym uśmiechu.
Spojrzał na
nich swoimi czerwonymi oczami i zaczął machać, jak dziecko.
- Heeej! –
zawołał. – Już pamiętam!
- Kim ty
jesteś? – wyrwało się z ust wszystkich.
- Jakby wam
to… - zaczął stukać palcem w usta, a potem wyciągnął gwałtownie małą,
poniszczoną książeczkę, którą dla niego znaleźli i otworzył ją na jakieś
stronie. – Sitri, demon szaleństwa.
Ukłonił się
nisko, po czym widząc ich zdziwione miny, rzucił w nich trzymaną książką.
Gajeel złapał ją zanim uderzyła ona w twarz dziewczyny.
- Przerobie was w paluszki rybne! Jak możecie nie wiedzieć kim jestem, marne pokraki! –
warknął krzyżując ręce na piersi. Po chwili dodał z teatralnym smutkiem w
głosie: - Wykopali mnie z podziemia i wszyscy o mnie pozapominali.
-
Beznadzieja – skomentował Gajeel.
- Fakt.
Boicie się, prawda? – uśmiechnął się pokazując śnieżnobiałe kły. Cała trójka
odruchowo parsknęła pod nosem. – Och… Nie boicie się demonów, to błąd.
- Znamy już
jednego. Ciepłe kluchy i tyle – machnął na to czarnowłosy przypominając sobie
o duchu Lucy.
- Wszyscy
jesteście nudni – stwierdził Sitri rozkładając się na krześle. Podniósł nogi,
by je położyć na stole, który był zastawiony porcelaną, ale to nie było
problemem kiedy skopał ją na ziemię. Założył kostkę na kostkę, splótł palce i
popatrzył krzywo, by dosadniej wyrazić swe niezadowolenie. – Normalnie ludzie
uciekają z płaczem, kiedy się dowiadują. I to całe „Nie zabijaj nas, nie
zabijaj!”. Słodkie. Ale wy nie jesteście słodcy. No może po za kotkiem. Kotek
może być.
Lily
widocznie się wzdrygnął.
- Gdzie jest
nasz prawdziwy klient? – zapytała w końcu Levy.
- Umarł
kiedy cię jeszcze na świecie nie było, malutka – odpowiedział.
Dziewczyna
zagryzła dolną wargę. Kiedy Gajeel ją tak nazywał, to jakoś jej to nie bardzo
przeszkadzało, ale kiedy on ją tak nazwał, zachciało się jej kłócić, że wcale
nie jest taka mała.
- Czyli
chcesz nam powiedzieć, że udawałeś tego człowieka, by zabijać ludzi? –
wywnioskował Lily. Głośny śmiech rozbrzmiał w całej sali.
- Naprawdę
interesujący ten wasz kociak, mogę go zabrać? – zachichotał. Gajeel otoczył go
ramionami, prawie go przy tym dusząc.
- Wara od
mojego kota!
Levy
patrzyła na ich wymianę zdań. Przez chwilę zastanawiała się, czy może się
wtrącić, ale bała się widząc ich piorunujące spojrzenia. Szkielety siedzące
naprzeciwko powodowały u niej nieprzyjemne dreszcze, a fakt, że cieszyły się na
widok złego demona był dla niej tym bardziej złą informacją. Jej wzrok nagle
powędrował na leżącą na stole książkę. Wyciągnęła swoją dłoń i o mało nie
została trafiona widelcem, który przeleciał milimetr nad jej ręką i rozbił
szklankę, by następnie wbić się w stół.
- Chcesz się
dobrać do moich przepisów na paluszki rybne? – Sitri zmarszczył brwi. Levy z
przerażeniem wymalowanym na twarzy pokiwała głową na boki. – Oh, to w takim
razie możesz ją sobie wziąć.
- Słucham? –
zapytała załamującym się głosem. Wciąż nie mogła wyjść z szoku, że mogłaby
zostać bez ręki przez zwykły widelec i miłość do paluszków rybnych. Po chwili
wyrzuciła z siebie: - Chciałeś nas właściwie to zabić… przez to coś! Musiałam
się włamać! Rozumiesz? Nigdy czegoś takiego nie zrobiłam.
- … I
właściwie nie zrobiłaś, bo to ja… - Gajeel wszedł jej w słowo.
- Zamknij się!
– warknęła. – A potem nas zamknąłeś! Właściwie to czemu tu siedzimy i gadamy?
Gajeel, przywal mu!
- Wow, mała,
spokojnie – pokazał jej gestem dłoni by siedziała. Zaczynał się martwić, nie
mówiła jak spokojna Levy, którą znał. Ta była bardziej energiczna i w jakiś
sposób bardzo szczera. I nie ukrywając, taka zmiana trochę mu się nie podobała.
Wolał mądrą i rozsądną geniuszkę, niż kolejną krzykaczkę jak Charlotte, której
wszędzie było pełno.
Sitri
uśmiechnął się.
- Dlatego
możecie wziąć tą książkę… jako taki symbol mojej… - zamyślił się, próbując
widocznie dobrać jakieś pasujące słowo. W końcu machnął ręką. – Po prostu
zabierzcie to coś. No i nie zapomnijcie stąd iść, zanim zmienię zdanie.
Ewentualnie zdanie zmieni mnie.
Po tych
słowach zeskoczył z krzesła i zrobił obrót w miejscu.
- I nie
wracajcie. Nawet w niedziele i święta. Zdarza mi się zapominać o pewnych
rzeczach. Jeszcze o was zapomnę i was zabije – zachichotał, jakby mówił o
jakiejś wspaniałej zabawie i po chwili zniknął wraz ze szkieletami.
- Jakby już
nie próbował nas zabić. Serio jest stuknięty – rzucił Lily spoglądając kątem
oka na trzymaną przez Levy książkę. Dziewczyna otworzyła ją na pierwszej
stronie i starała się coś rozszyfrować, niestety dopiero zaczynała naukę tego
języka i niebyt dobrze jej to szło. – Ciekawe co tam pisze.
Kiedy
niebieskowłosa doszła do słowa, które na pewno znaczyło „zmiana” zamknęła ją i
odparła z pewnością w głosie:
- Nie wiem,
ale na pewno nic dobrego. Musimy wrócić do Fairy Tail i pokazać to Metusowi.
Gajeel w tym
czasie badał jej twarz intensywnym spojrzeniem. Nie wiedziała, czego w niej
szuka, ale jakoś podobało jej się, kiedy się w nią tak wpatrywał. Odwróciła
głowę w jego stronę.
- O co
chodzi? – spytała z lekkim rumieńcem na twarzy.
- Fajnie, że
znowu jesteś sobą – zaśmiał się i wstając zniszczył jej fryzurę swoją dużą
dłonią. Dziewczyna przez chwilę siedziała nieruchomo na miejscu analizując
słowa chłopaka i kiedy doszło do niej co właśnie powiedział, poczuła jak jej
twarz robi się cała czerwona, a serce zabiło szybciej. Cieszyła się jak
głupia, bo nigdy nie usłyszała takich słów. To chyba znaczyło, że ktoś ją
akceptuje i lubi, taką jaka jest. Uśmiechnęła się, zaciskając mocniej palce na
małej książce.
Ruszyła się
dopiero wtedy, kiedy usłyszała głos Gajeela:
- Chodź, bo
cię zostawimy! – zawołał otwierając drzwi. Natychmiast wstała i wybiegła przez
nie, wywołując taką falę powietrza, że latający Lily prawie nie odleciał na
kilka metrów. – O rany, ona chyba serio chce wiedzieć co jest w tej książce.
Exceed
spojrzał załamanym wzrokiem na przyjaciela, a następnie bezradnie westchnął.
- Biedna
Levy…
- Czemu? –
zainteresował się nagle Gajeel, ale tego Lily już mu nie odpowiedział. – Ej! Lily!
Nie zmieniaj się w babę i odpowiedz, a nie się fochasz!
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Dziecko się rozleniwiło. Mamy wakacje, zero szkoły i głupiej nauki. Czyli wracamy do zasady "Rozdział codziennie".
Michael: Yhym... Zobaczymy.
Uwierz we mnie ;_:
Michael: Wierze tylko w latającego potwora Spaghetti.
;_____: bul, rzal i smuteg.
To było super :D haha już lubię tego całego demona szaleństwa xD Jest mega pozytywny. Albo to ja jestem tak samo pokręcona jak on. Było gale <3 jeej. Tyle szczęścia. Ślę weny i czekam na kolejny rozdział ^_^
OdpowiedzUsuńNie pjerfsza! Smuteg...
OdpowiedzUsuńLaxus: Oj weź! Nie możesz mieć zawsze wszystkiego!
Wiem... Życie.. Dobera! To w takim razie powiem tylko BYŁO ZAJEBIŚCIE!! Hurraoptymiści! YeaH !! Czekam na kolejny rozdzialik c;
Ślę weny
Pozdrawiamy Laxus, Sebastian i ja :P
To było wspaniałe. Świetny pomysł z tym demonem, szkoda ze nie było Natsu ale i tak bardzo fajnie wyszło.
OdpowiedzUsuńSting i Charlotte nie są razem ? Nieee.
Czekam na kolejny rozdział .
pozdro Scarlett