sobota, 9 maja 2015

42. Stracona Kontrola.

- No to masz konkurencje. – Zachichotał znany mi przyjaciel mojego starszego brata widząc, że w wieku ledwie pięciu lat potrafię podnosić zabawki siłą woli. Lubiłem go, ale wydawał się dziwny przez swoje skrzydła i ciągły uśmiech. Był zdecydowanie inny niż brat. Dopiero z biegiem lat dowiedziałem się czemu tak bardzo się różnił od wszystkich. Był upadłym aniołem, skazanym na piekło za zło wyrządzane ludziom. Jego wielkie skrzydła, którymi się tak chwalił były zwykłą iluzją stworzoną z jego wspomnień. Tak naprawdę tylko jedno było prawdziwe, drugie zostało spalone kiedy tu trafił. Mimo to czuł się lepszy od wszystkich podrzędnych demonów i szybko zyskał sympatie tutejszej szlachty.  Słowa Lucyfera odciągnęły mojego brata od kłaniającego się posłańca. Dostojnym krokiem podszedł do niego i spojrzał na moje dłonie. Samael parsknął pod nosem i wyciągnął dłoń przed siebie, drewniane klocki stanęły w płomieniach.
- To nie jest żadna konkurencja. – Otworzyłem szerzej małe oczy. Nagle, wszystkie moje cenne w tamtym czasie rzeczy, stały się jedynie kupą popiołu. Było mi przykro, ale nie płakałem. Ten ogień nienawiści do mnie odzwierciedlał to miejsce. Pustka, podziemie, piekło. Każdy zwał jak chciał. Dla mnie istniało jeszcze jedno określenie. Dom, to był mój dom.
Ciągle żyłem w cieniu mojego brata, ale to mi nie przeszkadzało. Od zawsze wpajał mi, że jestem tylko słabym robakiem, którego może zgnieść w każdej chwili. Chodziłem za nim by nie zrobić niczego, co wywołałoby u niego napad gniewu. W jego otoczeniu zawsze było dziwnie wesoło. Dzięki temu w wieku dziesięciu lat poznałem pierwsze pozytywne emocje. Brat zebrał w krótkim czasie grupę zaufanych i silnych demonów, które kroczyły za nim i poza chronieniem zwykle zajmowały jego czas. Wydawali się niezwyciężeni, ale szybko zrozumiałem, że każdy ma swoje słabości. Ataki Abbadona słabo sprawdzały się przeciwko innym demonom, które potrafiły znikać. Lucyfer musiał chować swoje prawdziwe skrzydło, delikatne i podatne na ataki. Beliar, tak jak Isis nie byli typami wojowników. Demon przekazywał informacje, zwykłym dotknięciem i wywoływał iluzje, straszące jedynie ludzi. Demonica natomiast widziała przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. Kiedy do nich dołączyła miała jeszcze przepiękne, wyglądające na szklane oczy. Czerwone ze złotymi, poziomymi źrenicami. Ona miała właśnie najwięcej słabości. Pierwszą był umysł, który nie był przygotowany na tyle wizji i musiała wydłubać sobie przepiękne gałki oczne. Drugą były emocje. Skrywała je podczas walk z demonami i w życiu codziennym. Jednak gdy przybywali do świata ludzi, wystarczyło że spojrzy w czyjąś przeszłość lub przyszłość i od razu drżała ze smutku. Dzięki niej właśnie zrozumiałem, że demony też mają uczucia i potrafią być wrażliwe, nie tylko na cierpienie.
- Ludzie to idioci. – Rzucił rozbawiony Abbadon pokazując mi dumnie kolejny podpisany kontrakt. Tym razem już starszy, bo szesnastoletni, przeniosłem wzrok z archiwów na jego świstek.
- Nie powinieneś tak o nich mówić. – Powiedziałem poważnym tonem zamykając informacje o jedym człowieku. – Uważam, że na swój sposób są bardzo inteligentni. Jednak są zbyt podatni na pokusy i… - Przerwał mi śmiech siadającego na stole Abbadona. Machnięciem dłoni przewróciłem ławę do góry nogami przez co demon musiał zejść. Odwróciłem się ciągnąc za sobą papiery i wyszyłem w kierunku regałów. To miejsce, nie miało swojej nazwy, ale można było to uważać jako archiwum podziemi. Znajdowały się tu informacje o ludziach, który podpisali kontrakt lub byli świetnymi kandydatami do oszukania. Osobiście, nie potrzebowałem takich rzeczy, bo nie musiałem zawierać układów z ludźmi aby utrzymać swoją pozycje. Nazywali mnie księciem, bo byłem bratem Samaela. Byłem drugim w kolejności następcą tronu, ale jakoś mnie do niego nie ciągnęło. Tak samo nie chciałem oszukiwać ludzi dla własnej przyjemności.  Przychodziłem tutaj tylko dla jednego, dla wiedzy. Chciałem znać powód, dlaczego ludzie z taką desperacją chcą spełniać swoje marzenia, nawet kosztem własnej duszy. Chciałem wiedzieć o wszystkich istniejących emocjach, których sam nie posiadałem, jak wiele demonów. Odkładając papiery na ich miejsce stanął obok mnie już mniej rozbawiony Abbadon, oparł się o regał i skrzyżował ręce na piersi.
- Metus, daj już spokój. – Rzucił kiedy złapałem za kolejną kartotekę. – Mózg już ci się wypala. Kiedy Samael dowie się, że gadasz takie rzeczy o ludziach to skończysz jak te płotki. – Otwarcie wskazał kiwnięciem głowy na kulące się przed nimi demony niższej klasy. Przymrużyłem znudzone oczy. Tyle razy już słyszałem te słowa, że już nie chciało mi się liczyć po dwustu. Bez wahania ruszyłem z powrotem do stołu. Abbadon widząc, że go ignoruje wywrócił oczami i podążył za mną. Usiadł naprzeciwko mnie, nie pozwalając się skupić na czytaniu o jakiejś dziewczynie z dobrego domu z działu kandydatów.
- Piekło do Metusa. – Zażartował. Uniosłem zdziwioną brew. – Wziąłbyś się za jakąś naukę mocy, zamiast siedzenie przy tych papierach. – Kładąc łokieć na stole oparłem brodę na otwartej dłoni. To również słyszałem już z tysiąc razy, a chyba nawet i więcej. Rzeczywiście, oprócz poruszania obiektami na odległość nie potrafiłem nic więcej. Osobiście, wcale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, to było nawet pomocne. Abbadon westchnął widząc, że nawet nie biorę pod uwagę jego słów. Moje oczy znów powędrowały do akt.
Ciężki przypadek z ciebie. – Skomentował moje zachowanie i splótł dłonie z tyłu karku. Kiwnąłem głową potwierdzając jego słowa. W środku mnie wciąż krążyła jedna myśl. Niech on już skończy gadać i da mi się skupić. – Mówię ci, Samael w końcu się dowie i…
- Jak już jesteś w temacie Pana, to zaprasza cię on do siebie, Abbbadonie. – Powiedziała głośno Isis otwierając drzwi na oścież. Demon ciężko westchnął i leniwie wstał posyłając mi jeszcze ostrzegawcze spojrzenie. Kiedy wyszedł demonica zamknęła drzwi i położyła dłonie na biodrach.
- Czy mój brat przypadkiem nie jest u ludzi? – Rzuciłem, przypominając sobie, że szedł w stronę portalu. Isis kiwnęła głową.
- Owszem, ale on o tym nie wie. Po za tym w drodze powrotnej zaczepi go Lucyfer i jak zwykle zaczną walczyć. – Zachichotała. Spojrzała na mnie z przymkniętymi oczami i uśmiechem na twarzy. Isis rzadko kiedy pokazywała się z tej strony, ale ten widok zawsze zapierał dech w piersiach i wywoływał dziwne drżenie. Była w niej jakaś tajemnica, jakby uśmiechała się tylko do mnie, i ten uśmiech wydawał się taki… idealny. Podeszła spokojnym krokiem i usiadła naprzeciwko mnie, tam gdzie jeszcze chwile temu widziałem Abbadona.
- Masz u mnie dług. – Powiedziała, kolejny raz ratując mnie przed towarzyszem mojego brata. Zawsze to robiła i dzięki swojej mocy zawsze wiedziała co robić. No i przede wszystkim zawsze mówiła, że mam wobec niej dług. Kiwnąłem głową i spojrzałem na jej twarz. Zawiesiłem wzrok na nosie, ustach, brwiach, nie skupiając się właściciel na niczym. Patrzenie jej w oczy było ciężkie, kiedy ich nie miała. To było trochę niezręczne. Dziewczyna rozchyliła lekko wargi i przejechała dłonią po bandażu. Wiedziałem, że to iluzja, ale cieszyłem się po raz kolejny widząc jej piękne, czerwono złote oczy. Była ode mnie starsza, chociaż nie było tego widać. Zatrzymała się, tak jak większość demonów na dwudziestu latach. Mimo to dobrze wiedziałem, że z tym wiekiem mogłaby być moją matką, której w sumie sam nie znałem i nigdy nie widziałem.
- Nie przeszkadzaj sobie. – Odparła widząc, że zamiast się zajmować papierami wpatruje się w nią jak głupi. Zamknąłem powieki i rozmasowałem je. Nie chciało już mi się.
- Jak stąd wyjdziesz znajdziesz się pomiędzy Lucyferem, a Abbadonem. – Powiedziała beznamiętnie widząc wizje. Zmęczony zarzuciłem głowę do tyłu. Ile ja już tu właściwie siedziałem? Każdego dnia to samo, ciągła monotonia doprowadzała do szaleństwa.
- Więc zabierz mnie do świata ludzi. – Poleciłem. Słyszałem jak wstaje i po chwili poczułem jak łapie mnie za nos. Otworzyłem gwałtownie oczy. Miała zmarszczone brwi.
- Są trzy rzeczy, które dobrze wiesz. Pierwsza. Z powodu bezpieczeństwa, kiedy jeden władca jest w świecie ludzi, drugi ma zostać. – Westchnąłem uderzając głową w stół. – Druga. Demony bez mocy nie mogą opuszczać podziemia. – Położyłem dłoń na czarnych włosach. – Trzecia. Jesteś za młody. – Odparła, wbijając gwóźdź do trumny. Nagle gwałtownie wstałem. Coś przyszło mi do głowy. Isis natychmiast położyła mi dłoń na torsie. Wyglądała przy mnie na bardzo malutką.
- Siadaj, nie będziesz z nim walczył. – Odpowiedziała, poczułem się jakby czytała mi w myślach, ale ona po prostu widziała przyszłość. Nachyliłem się delikatnie by spojrzeć w jej oczy, które były czystą iluzją.
- Ale wtedy może się czegoś nauczę, prawda? – Zacisnęła usta w cienką linię. Nie mogła zaprzeczyć. – Wyminąłem ją i pewnym krokiem wyszedłem z pomieszczenia. Było dokładnie tak jak mówiła. Abbadon wpadł na Lucyfera, kiedy wracał z powrotem do archiwum i nawiązała się między nimi słowna walka. Zapewne przerodziłoby się to jak zwykle w krwawą wymianę, gdybym nie podszedł do fioletowłosego .
- Abbadon, walcz ze mną! – Wyleciałem nagle, kiedy kosa Lucyfera zatrzymała się przy jego szyi. Oboje byli zdziwieni moimi słowami, wiedzieli, że zazwyczaj unikam walk bo uważałem je za bezsensowne. No i w końcu nie miałem mocy, więc wiedziałem z góry, że to będzie przegrana. Isis dobiegła do nas dopiero kiedy do demonów doszło co właściwie powiedziałem. Abbadon uśmiechnął się pod nosem.
- Bardzo dobrze. – Oznajmił i zaprowadzili mnie do jednego z pokoi w dworze. Zaskoczyło mnie to, kiedy po otworzeniu dostrzegłem fioletookiego chłopaka w moim wieku. Wyglądał tak jakby się rozpakowywał. Od kiedy on tu był? Na jak długo? No i najważniejsze. Kim on do cholery był? Demony zazwyczaj miały czerwone oczy lub podobne, ale nie on. Po za tym czułem od niego coś innego niż moc demona. Uniosłem brew w stronę trójki towarzyszy.
- To jest Mefistoteles. – Wskazał na negatywnie nastawionego chłopaka. – To z nim będziesz walczył. – Otworzyłem szerzej zdziwione oczy.
- Ale ja chciałem…
- Młody, ja cię palcem nie ruszę. – Odpowiedział pokazując na spalone dłonie. – Dosłownie i w przenośni. – Westchnął. – Gdyby się ktoś dowiedział, że urządziłem sobie walkę z młodym demonem bez mocy to po pierwsze dostałbym w dupę za tykanie księcia i moja reputacja by ucierpiała. – Przewróciłem oczami, to on miał jakąś reputacje? Westchnąłem. W sumie miał trochę racji, jego dotyk źle by się dla mnie skończył. Ruszyliśmy na plac. Cała trójka stanęła w bezpiecznej odległości i przyglądała się walce. Z początku radziłem sobie całkiem nieźle. To było tak, jakby walczyć z kimkolwiek, nic wielkiego, dopóki jego siła i szybkość nagle nie przyśpieszyły. Nie potrafiłem wyminąć jego ciosów. Zaciskając zęby spojrzałem w stronę rozbawionego Abbadona, który pomachał mi wesoło.
- Nie mówiłem ci? To pół wampir i pół demon. – Zachichotał widząc jak Mefisto bazując na swoich wrodzonych umiejętnościach uderza mnie w kolano. Nie spodziewałem się tego i zgiąłem się chwytając się za nie. Po chwili uderzył mnie pięścią w twarz, i następne ,co pamiętam to, że zbierałem się ze strasznym bólem w klatce piersiowej. Miałem fart. Mógł mi wgnieść żebra do środka i podziurawić serce, gdyby uderzył z całej siły. Chociaż, miałem wątpliwości czy to fart, a może bał się mnie mocno skrzywdzić tak jak wszyscy. Kiedy tylko nadarzyła się okazja zaatakowałem, całym sobą. Błyskawicznie. Jednak ten był szybszy i nie wiedzieć kiedy poczułem jak jego ostre pazury naruszyły moją nogę. Upadłem. Lucyfer zaklaskał w dłonie, przerywając walkę. Widziałem wywyższający się uśmiech na twarzy Mefisto. Narastała we mnie wściekłość. Ukryta i tak dawno nie wyciągana. I kiedy stałem tak z krwawym znakiem porażki chciałem znowu go zaatakować, jednak wiedziałem, że potrzebuje więcej mocy. Isis zasłoniła twarz otwartą dłonią w geście załamania.
I tak właśnie, ku uciesze Abbadona, rozpoczęły się moje codzienne ćwiczenia.
Sam postanowił pomóc mi odkryć moją ukrytą magiczną moc. Lucyfer zaciekawiony tym wszystkim zaczął mnie uczyć jak się posługiwać bronią. Isis mimo wszystko ciągle wydawała się niezadowolona, ale przychodziła obserwować mój każdy trening. Mój brat nie interesował ię tym, chyba, że moi nauczyciele byli mu do czegoś potrzebni. Wtedy właśnie sprawdzałem swoje umiejętności z Mefisto. Na początku, uznawałem go za wroga numer jeden, ale później to gdzieś zniknęło. Mijały lata, długie lata, nawet się zaprzyjaźniliśmy. Po za walkami spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Jednak wciąż czułem, że czegoś mi brakuje. W całej tej chęci posiadania mocy zapomniałem o tym, dlaczego to robie. Chciałem iść do świata ludzi, chciałem ich poznać i zobaczyć coś więcej po za tym co było zamieszczone w aktach.
Moje zdolności polepszały się, co z niezadowoleniem zauważył mój brat. Samael od zawsze miał chorą obsesje na punkcie władzy i widząc, że zaczynam sobie coraz lepiej radzić zauważył we mnie potencjalne zagrożenie. Dopóki jednak nie zyskałem żadnej mocy nic z tym nie miał zamiaru robić. Lata, setki lat mijały spokojnie, wciąż nie czułem się dobrze pośród walk z innymi demonami, ale przynajmniej nie obrzydzało mnie już to tak bardzo jak kiedyś. Abbadon wciąż denerwował się, że mówię o ludziach w dobrym świetle, Lucyfer nawet nie zwracał na to uwagi, a Isis się cieszyła, że mimo wszystko pozostałem starym sobą.
Pewnego dnia, wszystko się zmieniło.
Szedłem właśnie jakby nigdy nic korytarzami dworu, kiedy wpadła na mnie niska, zakapturzona postać. Spojrzałem na nią, jej oczy połyskiwały złotym światłem. Otworzyłem szeroko usta czując od niej zapach człowieka. Łapiąc ją za ramię zaciągnąłem do pierwszej lepszej komnaty. Po tym chciałem z nią porozmawiać, ale zostałem zaatakowany przez jedną z krążących w okół niej kul, przypominały planety. Schylając się i unikając każdego ataku uniosłem ręce do góry.
- Czekaj! Czekaj! Czekaj! – Krzyknąłem widząc jak zdyszana przerywa atak i ciągle stoi w pozycji bojowej.  – Nie chce walczyć do cholery! Odłóż to coś! – Pokazałem na wirujące kule. Blondynka zacisnęła palce w pieści i spojrzała mi prosto  oczy.
- Demon, który nie walczy z człowiekiem? Brzmi podejrzanie. – Westchnąłem. Dobrze o tym wiedziałem. Podrapałem się z tyłu czarnych włosów.
- Można nazwać mnie takim wadliwym demonem. Lubie ludzi, są niezwykli. – Powiedziałem ze szczerością w głosie, ale ta nie uwierzyła.
- I niby czemu mam ci ufać? Skąd mam wiedzieć, że to nie jeden z twoich tekstów na skurzenie mnie do podpisania kontraktu? – Ja cie pierdziele, ale ta dziewczyna mnie denerwowała.
- Przecież tak czy siak, żeby go podpisać musisz się zgodzić do cholery. – Przewróciłem oczami podnosząc ton głosu. Prawdopodobnie to zadziałało bo kule zniknęły, a dziewczyna rozluźniła mięśnie i zdjęła kaptur z głowy. Dopiero teraz mogłem dostrzec jej czekoladowe oczy.  – Dobra. – Zacząłem spokojnie. – Czemu i jak tu się znalazłaś? – Blondynka wyciągnęła i pokazała mi jakiś naszyjnik.
- To kamień dzięki któremu mogę się przenieść w dowolne miejsce i z powrotem, działa tylko dwa razy. – Odparła i schowała go. – A jestem tutaj, bo podobno znajdę tu klucz wagi. – Uniosłem brew.
- Jestem człowiekiem, Magiem Gwiezdnych Duchów. – Pokazała mi przyczepione do paska złote i srebrne klucze, gdzieś mignął mi nawet diamentowy. – A to moi przyjaciele. – Oznajmiła z uśmiechem i delikatnymi rumieńcami.

– I słyszałam, że w waszym świecie również znajdę nową przyjaciółkę. – Wzruszyłem ramionami, nigdzie nie widziałem takich rzeczy. A bardziej, nigdy się nimi nie interesowałem. Jednak ta dziewczyna wydawała się ciekawa. Sama przyszła do świata demonów, tylko dla jednego klucza. To jedynie 
utwierdziło mnie w przekonaniu, że ludzie są silni i wiele zrobią dla osiągnięcia swoich celów. Nagle usłyszałem krzyk. Drgnąłem, bo byłem przekonany, że to głos Isis. Blondynka zauważyła to i machnęła dłonią.
- Dam sobie radę panie demonie, idź. – Poleciła, a ja bez czekania wybiegłem z komnaty. Tak jak myślałem, rudowłosa siedziała na drewnianej ławce na placu z zakrwawioną twarzą. Mefisto stał nad nią i próbował opatrzyć rany. Coś się we mnie zagotowało. Podszedłem do niej, a ta otworzyła drżące usta i odwróciła głowę. Nie pozwalając tym samym czarnowłosemu jej pomóc.
- Kto to zrobił? – Zapytałem oschle zaciskając palce w pięści. Ostre paznokcie przebiły moją skórę. Isis milczała. Mefisto wywrócił oczami i już chciał coś powiedzieć, kiedy ta nadepnęła mu na palce.
- Samaeel – Przeciągnął dostając po raz kolejny w piszczel. – OGARNIJ SIĘ! – Wrzasnął w jej stronę. Spojrzałem w jego fioletowe oczy. – Podobno wstawiła się za tobą, kiedy gadał coś o rządzeniu. – Co za idiotka, po co to zrobiła? Przecież dobrze wiedziała, że to go zdenerwuje. Mimo to nie mogłem mu wybaczyć, jak on śmiał ją skrzywdzić? Czyż nie była jego ważną towarzyszką? Odwróciłem się i mocno uderzając o podłoże czarnymi jak smoła kopytami czułem narastającą nienawiść.
Wpadłem do jego sali. Po raz pierwszy od wielu lat miałem zaszczyt go spotkać. Chociaż, zaszczytem bym raczej tego nie nazwał.
- Dlaczego ją uderzyłeś?! – Wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Samael odwrócił się w moją stronę. Czułem się, jakbym patrzył w lustro, byliśmy prawie identyczni. Jednak moja twarz wyrażała wiele emocji, jego natomiast, ani jednej. No i pozostawały te wielkie rogi, których ja nie miałem.
- Nie mam zamiaru z tobą o tym dyskutować. – Odpowiedział z powagą. Do głowy przyszła mi tylko jedna myśl. Ruszyłem na niego i uderzyłem pięścią, którą zatrzymał bez problemu. Mimo to widziałem szok na jego twarzy, jego narastającą wściekłość. Wręcz czytałem z jego twarzy. Jak on mógł mi się sprzeciwić?
Rzucił mną o jakąś szafkę, poczułem ogromny ból. Spojrzałem na niego mrużąc oczy. Jego kopyta i rogi zapaliły się srebrnym ogniem. Sięgnął po moje czarne włosy i po raz kolejny zostałem mocno uderzony w twarz. Tym razem przebiłem się przez ścianę i wylądowałem w innym pokoju, nieco większym.
- Za bardzo się przywiązujesz. – Usłyszałem chwytając się za krwawiącą z tyłu głowę. – Dlatego nigdy nie zostaniesz władcą. – Warknął wyciągając kościste palce przed siebie. Srebrne płomienie, jakby z jego rozkazu uformowały się w wielkie szpony i zacisnęły się na mojej szyi. Czułem jak unoszę się go góry. Próbował mnie udusić. Próbowałem się wyrwać, ale za każdym razem jak dotykałem ognia moja dłoń była parzona. Wrzeszcząc z bólu i marnując tlen nie wiedziałem co robić.
- Skończ  pie…przyć! – Warknąłem z trudem. – Nie chce być żądnym władcą. – Ogniste szpony puściły mnie. Upadłem ciężko dysząc i łapiąc się za wypaloną na szyi skórę.
- Oczywiście, ktoś tak beznadziejny nigdy by nim nie został. – Oznajmił.
- Tak samo jak Isis. Nie potrafi się nawet podporządkować. – Dodał prawie wychodząc. Poczułem kolejny raz wściekłość. Tym razem jednak potrafiłem to odpowiednio wykorzystać. Wszystkie moje emocje, zmieniłem w moc. Wiedziałem jak we mnie narasta, aż w końcu zobaczyłem otaczające mnie czarne płomienie. Samael odwrócił się w moją stronę. Otworzył szerzej oczy widząc moje płonące ze wściekłości oczy. Podchodziłem powoli, żywiąc się strachem mojego brata, który pierwszy raz widział mnie w tej formie.
- Nie myśl, że taki robak jak ty…
- Zamilcz. – Warknąłem uderzając go, delikatnie, jednak dzięki tej mocy przeleciał przez kilka ścian. Podobało mi się to. Jego cierpienie. Słyszałem jak jego wolne serce przyśpieszyło. Jego oddech. Wszystko to wywoływało u mnie dziką rozkosz. Pierwszy raz nie byłem robakiem, tym razem wiedziałem, że mogę go z łatwością pokonać. Uśmiechnąłem się i błyskawicznie znalazłem się tuz przy nim. Samael nie dawał jednak za wygraną. Nasze płomienie atakowały się wzajemnie niszcząc cały dwór i strasząc wszystkich. Słyszałem wrzaski, śmiechy, wszystko. Głosy, które mówiły, że w końcu do tego dojdzie. Jednak ja nie walczyłem z nim dla władzy. Dzisiaj, pierwszy raz walczyłem w słusznej sprawie, za kogoś. Zamachnąłem się czarnymi pazurami rozrywając jego skórę na brzuchu. Krew polała się nawet i na mnie, ale to było wciąż za mało. Chciałem więcej. Uderzyłem go płonącym kopytem w głowę. Roztrzaskał on okno i wyleciał na plac, gdzie siedziała przerażona Isis oraz zaskoczony Mefisto.
- M-Metus… - Usłyszałem jej drżący głos, ale nie mogłem się opanować. Uderzyłem po raz kolejny w twarz brata, która wywoływała u mnie obrzydzenie.
- METUS! – Wrzasnął Mefisto i próbował mnie odciągnąć, ale w przypływie szału zaatakowałem i jego. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. W środku krzyczałem, żebym przestał, ale nie mogłem. Czułem się tak jakbym pożerał ich strach, który przemieniałem w swoją moc. Jednak nie potrafiłem nad sobą zapanować. To było okropne. Stworzyłem ruchem dłoni czarną falę ognia, która uderzyła w mojego przyjaciela. Na jego brzuchu pojawiła się krwawa rana, zakaszlał i upadła na kolana.
- Metus! – Krzyknęła nagle Isis podchodząc do mnie. Próbowała mnie uspokoić, ale widok jej twarzy tylko wywoływał u mnie kolejną walę wściekłości. Zacisnąłem oczy. Przestań! Uspokój się! Krzyczałem do siebie, kiedy podbiegałem z wielką szybkością do demonicy. Nie udało mi się zapanować nad sobą i mocno odrzuciłem rudowłosą do tyłu. Nagle poczułem dziwną moc, jakby coś przybiło mnie do podłoża. Nie mogąc wstać spojrzałem w stronę źródła dziwnej magii. Na dachu stała znana mi wcześniej blondynka z jakąś kobietą trzymającą wagę.
- Dziękuje Libra. – Uśmiechnęła się zeskakując i kucając tuż obok mojej wściekłej twarzy. Wyciągnęła dłoń w moją stronę. Nie bała się, czułem to. Delikatnie przeczesała moje długie, czarne włosy i zawiesiła wzrok na płonących czerwonych oczach.
- Piękne. – Zachichotała. – Powoli poczułem jak cała agresja opuszcza moje ciało. Przymrużyłem ze spokojem oczy. Ludzie byli naprawdę niesamowici. Blondynka wyciągnęła diamentowy klucz.
- Mam propozycje. Zostań moim przyjacielem. – Jej ton głosu brzmiał tak łagodnie. Czułem, że to właśnie ona była tym, czego zawsze szukałem. Westchnąłem czując, że duch dziewczyny przestał używać swojej magii. Byłem wykończony. Wyciągnąłem obolałą dłoń w jej kierunku, na znak zgody. Uśmiechnęła się po raz kolejny i uścisnęła ją. Wydawał się niesamowicie malutka.
- Jestem Lucy Heartfilia. – Przedstawiła się ze spokojem i dotknęła mnie diamentowym kluczem. – A ty Metusie, od dzisiaj zostajesz moim dobrym przyjacielem. – Zauważyłem, że moje ciało zaczyna świecić. Parsknąłem pod nosem. Pierwszy raz w historii, to człowiek złapał demona na swój kontrakt.


♦-♦-♦
Otworzyła czekoladowe oczy. Była w wielkim pokoju, przypominającym salę balową. Na zabytkowym stole zepchniętym pod ścianę dostrzegła znajome złoto. Jej klucze. Lucy bolała głowa, bolało ją gardło, czuła, że ma opuchnięte oczy i przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Próbowała się poruszyć, jednak zrobiła zaledwie krok kiedy łańcuchy, którymi była przypięta do ściany zabrzęczały. Zamknęła oczy, co się właściwie stało? Rozmawiała z matką… no i coś wybuchło w domu. Otworzyła je. Nie była w domu i nigdzie nie widziała Layli. Była dziwnie zmęczona i oszołomiona, tak jakby po ciężkim dniu położyła się tylko na kilka minut snu. Nabrała powietrza w płuca i spróbowała przyzwać Virgo. Łańcuchy zaświeciły fioletową poświatą, a ona gwałtownie wypuściła całe zgromadzone powietrze. Tak, wysysały z niej magię. To by tłumaczyło tą senność. Nagle drzwi zapiszczały, a do środka wszedł dobrze znany jej Fang. Utkwiła w nim swoje zdenerwowane spojrzenie.
- Księżniczka się obudziła? Jak słodko. – Powiedział sarkastycznie i wziął jedno z krzeseł stojących pod ścianą, by ustawić je blisko dziewczyny i usiąść.
- Gdzie moja matka? – Rzuciła nagle. Mężczyzna zaśmiał się cierpko i splótł ręce z tyłu krzesła.
- A jak myślisz? – Widząc złość malującą się na jej zmęczonej twarzy, aż płonął z radości.
- Nie chce się bawić w twoje gierki. – Westchnęła opuszczając głowę w dół. – Ze mną możesz zrobić co tylko chcesz, ale proszę… zostaw ją i moich przyjaciół w spokoju. – Brązowowłosy parsknął pod nosem. Pochylając się, położył łokcie na kolanach i splótł dłonie ze sobą by oprzeć na nich brodę.
- Nie muszę mieć twojego pozwolenia, by robić z tobą co mi się podoba. – Zmierzył ją przeciągłym, dziwnym spojrzeniem. – Jestem twoim narzeczonym, prawda? – Podkreślił ironizm całej sytuacji. – A co do twoich przyjaciół. – Wygiął usta w pustym uśmiechu. – Nie wiem czy którekolwiek jeszcze żyje.  – Lucy otworzyła szerzej oczy. Jej serce nagle się zatrzymało. – Pamiętasz może moich towarzyszy? – Zapytał. W głowie dziewczyny pojawiła się tajemnicza czwórka ludzi w jej domu. – To były demony, które teraz bawią się z twoimi przyjaciółmi.
- To ich nie pokona. – Powiedziała zaciskając palce w pięści. Mężczyzna uniósł brew, widząc jak jej nogi zaczynają drżeć. Lucy uniosła głowę, z jej oczu płynęły łzy. – Słyszysz?! – Krzyknęła. – Oni przeżyją! Bo to magowie z Fairy Tail! – Brązowowłosy przejechał palcem pod okiem.
- Wzruszające. – Powiedział sarkastycznie i wstał z krzesła. Lekko uniósł jej podbródek.- Ale pamiętaj, że wciąż to tylko ludzie. – Wyszeptał. Zacisnęła usta w cienką linię. Gdyby tylko mogła tu przyzwać jakiegoś swojego ducha, albo chociaż użyć Magii Boga Gwiazd.
 - Chcesz ich chronić? – Rzucił spoglądając na jej cierpiącą twarz. – Więc przyzwij Metusa. - Uśmiechnął się, a ta pokiwała przecząco głową. Mężczyzna wykonał mocny zapach dłonią i uderzył w jej twarz. Czerwony policzek zaczął ją piec.
- Te kajdany. – Uderzył w połyskujący fioletem metal. – Nie pozwalają na użycie niczego, co nie jest związane z tym światem. – Kucnął przed nią kiedy opuściła głowę. – Więc dobrze ci radzę, lepiej go przyzwij.
- Nie. – Odpowiedziała natychmiast i została uderzona z pięści w brzuch. Poczuła przeszywający ból, w jej płucach zabrało tchu i zaczęła krztusić się śliną wymieszaną z krwią.
- Więc? – Zapytał ponownie. Blondynka pokręciła głową, czuła jak jej nogi drżą. Czuła się bezsilnie przyjmując kolejny cios. – Przyzwij go! – Rozkazał krzykiem.
- Nigdy! – Wrzasnęła, w jej oczach połyskiwały łzy. Łzy i wściekłość. – Nie będę go używać jako tarczy! Wolę przyjąć na siebie te wszystkie tortury niż pozwolić ci go skrzywdzić! – Krzyknęła po raz kolejny. Głęboko wciągnęła powietrze widząc kolejną pięść nadciągającą w jej stronę. Tym razem oberwała w twarz, na jej drugim policzku pojawił się wielki siniak. W furii podsycanej adrenaliną kopnęła mężczyznę w krocze. Z zadowoleniem widziała jak na jego twarzy pojawia się wyraz bólu i zaskoczenia. Napluła śliną wymieszaną z krwią na jego buty, kiedy ten zwijał się na ziemi.
- Ty suko… - Wysyczał przez zęby i wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza nóż. Wstał i dla bezpieczeństwa podszedł tym razem z boku. Przejechał ostrzem po jej policzku. Zacisnęła oczy. Przez to, że się trzęsła naciął jej skórę. Poczuła jak po jej twarzy spływa szkarłatna ciecz.
- Szkoda ci mnie zabić, czy co? – Warknęła dysząc.
- Bardzo chciałbym to zrobić. – Odpowiedział przymrużając oczy i z zachwytem obserwował jej krew. – Jednak mam umowę. – Rozkładając ramiona wskazał na kąt sali. Zaskoczona rozejrzała się, żeby stwierdzić, że nie są sami. We wskazanym miejscu stał sobowtór jej ducha pokryty czarnym płaszczem. Rozróżniła ich nie tylko po wielkich rogach i innej budowie ciała, lecz również po zimnym i przeszywającym wzroku. Gwałtownie ogarnął ją strach. Już wiedziała czemu Metus nie chciał się pojawić. Przeniosła wzrok z powrotem na Fanga. Zacisnęła zęby.
- Zawarłeś umowę z demonem?! Oszalałeś?! – Wrzasnęła, a ten uśmiechnął się.
- Nie, ponieważ osiągnąłem to co chciałem. – Przejechał palcem po jej zakrwawionym policzku i zlizał z niego szkarłatną ciecz. Lucy poczuła jak robi jej się niedobrze. – Całe życie byłem zmuszany do myślenia ciągle o tobie. – Oznajmił zimno i pociągnął ją za włosy. Z jej piersi wyrwał się krzyk. – Nic tylko ciągłe przygotowania i nauki by ci dorównać. Codziennie dostawałem do nauczenia się listy z rzeczami, które uwielbiasz i nie cierpisz. Od małego nie miałem przyjaciół, ponieważ rodzice mówili, że jedyne o czym mam myśleć to małżeństwo z tobą.
- Przecież to nie moja wina! – Pisnęła czując jak ciągnie ją jeszcze mocniej. Zaparła się nogami, by się wyrwać.
- To, że uciekłaś to też nie twoja wina?! – Przełknęła łzy, bo nic by tu nie pomogły.
- Musiałam! – Wrzasnęła, a ten ją puścił. Wyprostowała się. Cała skóra głowy ją koszmarnie bolała.
- Teraz to nieistotne. – Obrócił ostrze w dłoni. – Przyzwij tu tego ducha i możemy się bawić. – Powtórzył po raz kolejny. Nie wiedziała czy chce znać tą „zabawę”. Jednak wiedziała jedno, nie ważne co się stanie, nie może nawet próbować wzywać przyjaciela. Zamknęła oczy, jakby przygotowując się na tortury.
- Duchy podobno wyczuwają kiedy ich właścicielka jest w niebezpieczeństwie. Może zobaczymy, czy na niego też to podziała? – Zamachnął się by zadać kolejny cios.
- RYK OGNISTEGO SMOKA! – Długi snop ognia powędrował w jego stronę odrzucając go i ogłuszając. Lucy odetchnęła z ulgą słysząc znajomy głos.
- Wybacz za spóźnienie, Luce. - Powiedział zapalając pięść i stanął przed nią, aby ją bronić.
       
  - Przyszedłeś. – Wyszeptała upadając na kolana ze zmęczenia.  
♦-♦-♦-♦-♦-♦
Michael: Jesteś okropna.
No wim.
Michael: DAJ IM W KOŃCU TO NALU! Od 2-3 rozdziałów Cię proszą!
Cii... Ja wiem, ja wiem.
Michael: ...Więc czemu...
BURZAAAA <333
Michael: Jesus...


3 komentarze:

  1. Więc tak Luce i Metus się poznali..
    Woow! Mega *.*
    Fang! Jak ja go nienawidzę xjshdhaksjdvsodhebrjdhch!!!
    Nalu *q* To znaczy prawie Nalu ale Nalu! XD
    Podobało mi się bardzo ♥
    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam Cię serdecznie ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeest słodki, nie spodziewałam się że zrobisz przeszłość Metusa. Fang okropny, jak mógł skrzywdzić Lucy, ale na szczęście Natsu ma talent do pojawiania się w odpowiednim momencie. Coź czuje że bedzie jakaś akcja pomiędzy Metusem, jego bratem i Isis. Mówiłam już że rozdzialik piękny? Jak nie to przepraszam, naprawdę śliczny i bardzo ciekawy. Oczywiście czekam na więcej.
    Pozdrawiam i ślę wenkę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne :3 Wreszcie dowiedziałam się czegoś więcej o jej demonie... A właśnie... Męczy mnie to już od jakiejś chwili... Bo Lokiego jej ukradnięto... To ona go odzyska? Czy cu?
    Rozdział jak zwykle świetny. Było parę błędów, ale nie są one jakieś poważne. Natsu <3 Taki chłopak to skarb (i przekleństwo, bo groziłoby bankructwo przez jego apetyt...)
    Do następnego!

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)