środa, 24 września 2014

21. Opowieść.

Piękne diamentowe łuski odbijały światło wpadające do jaskini. Uszy miał postrzępione, na nosi widniał wielki róg. Stwór był duży, jego łapa była większa niż cztery ludzkie głowy razem wzięte. Otwierając pysk pokazał swoje ostre, śnieżnobiałe kły. Krople śliny pociekły mu na kamienie rozrzucone pod nim. Jego ogon zakończony ostrymi rogami machał się niebezpiecznie w okolicach Juvii i Graya. Wszyscy stali nieruchomo, byli zafascynowani pięknem na pozór przerażającego zwierzęcia. Właśnie, zwierzęcia, co to właściwie było? Wyglądał na smoka, ale nikt z całej grupy nigdy nie widział smoka, oprócz Natsu. Lucy szybciej oddychając z przerażenia spojrzała na różowowłosego, który od razu rzucił się z dzikim krzykiem na stworzenie, które widząc atak chłopaka odpowiedziało tym samym. Jego ryk zgasił pięść Natsu. Ogon uderzyłby w Juvię gdyby nie Gray, który ją popchnął na ziemię. Erza podmieniła swoja zbroję i ruszyła na pomoc. Gray i Juvia też nie czekali i od razu po wstaniu pobiegli w stronę przyjaciół. Lucy złapała za klucz i przywołała Taurusa.
- Matko, twoje ciałko jak zawsze najlepsze Lucy! – Uśmiechnął się byk. Dziewczyna zrobiła zażenowana minę i wskazała na bestię.
- Taurus, pomóż nam! – Krzyknęła, duch natychmiast wykonał polecenie. Happy podleciał do dziewczyny w tym samym momencie, kiedy pseudo smok uderzył łapą w Natsu, chłopak poleciał tak daleko, że trafił na stojącą na końcu jaskini Lucy. Oboje o mało nie spadli. Natsu jedną ręką trzymał się krawędzi jaskini a Lucy niezręcznie trzymała się za spodnie chłopaka, które zaczynały powoli zjeżdżać na dół. Jednak nie to było największym problemem. Lucy spojrzała w dół i zobaczyła tą wysokość, jej świat się zakręcił.
- Nie ruszaj się! – Skarcił ją Natsu jedną ręką trzymając spadające spodnie. Lucy jednak nie odpowiedziała, zacisnęła mocniej pięści na białym materiale i próbowała nie spaść. Jej nogi bezwładnie zwisały w wielką przepaść, nie było żadnego wystającego kamienia. Cała nadzieja była w rękach. Zamknęła oczy.
- Łatwo ci mówić! Wyciągnij nas! – Odpowiedziała i nagle chłopak spróbował się podciągnąć, nie udało mu się, więc zrezygnował z tego pomysłu.
- To tobie łatwo mówić! Jesteś za ciężka. – Lucy uszczypnęła go w nogę. – Zrób tak jeszcze raz a spadniesz. – Warknął i spojrzał na Happiego, który przez cały czas starał się mu pomóc. Kot zrozumiał przesłanie tego wzroku i zaprzeczył kiwnięciem głowy.
- Nie wiem czy dam radę unieść Lucy… - Mruknął smutno.
- HAPPY! – Krzyknęli oboje, kiedy Natsu poczuł jak jego palce drętwieją i powoli zaczynali spadać. Kot natychmiast poleciał na dół i złapał Lucy za koszulkę. Pomoc szła wolno, ale trójka pozostałych przyjaciół nie próżnowała i starała się walczyć z bestią. Jednak wszystko nie było takie kolorowe jak się wydawało na początku. Erza nie mogła nawet podejść do stwora, ponieważ mocny podmuch gorącego powietrza cały czas jej utrudniał zadanie. Gray z lodem nie mógł tu wiele zdziałać, wszystkie ataki kończyły się lekkim chluśnięciem w stwora wodą. Jeśli już mowa o wodzie to Juvia, jako jedyna mogła podejść do stwora dzięki swojemu ciału, ale działo się to samo, co z atakami Graya, nic nie działało. Erza jednak zauważyła coś dziwnego. Bestia nie chciała im robić krzywdy, ona ich tylko odpychała i zniechęcała do dalszej walki. Scarlet lekko spojrzała za zwierzę. Stwór od razu to zauważył i przesunął się by zasłonić jej widok, ewidentnie czegoś strzegł. Natsu z Lucy i Happym podbiegli do przyjaciół. Natsu po raz kolejny chciał się rzucić na bestię, ale zatrzymała go ręka Erzy.
- Nie atakujcie. – Rozkazała. Chłopak parsknął pod nosem i spojrzał na bestię, która zaczęła warczeć im dłużej się jej przypatrywał. Lucy zauważyła reakcje smoka i odwróciła głowę chłopaka. Stwór wydawał się spokojniejszy.
- O co chodzi? – Zapytał Happy. – Czy nie mieliśmy się go pozbyć?
- Nasze atak nic nie dają, ale nie o to mi chodzi. – Zatrzymała się na chwile a wszyscy spojrzeli na przestrzeń za stworzeniem. – Ten smok--
- To nie smok. – Wtrącił się Natsu. – On w ogóle nie pachnie jak smok. – Erza kiwnęła głową.
- Dobrze, to coś musi czegoś pilnować. Powinniśmy się dowiedzieć, o co chodzi. Może to jest powód, dlaczego jest taki upał. – Plan był dobry, tylko od razu po jego wymyśleniu został skreślony.
- Tak, tylko… nie damy rady tam wejść. – Odpowiedział Gray. Rzeczywiście, miejsca było mało a stworzenie było dość spore i ciągle pokazywało ostre kły. – A jeśli tam nic nie ma?
- Musi tam coś być. – Stwierdziła Lucy. – Dwie rzeczy na to wskazują, to coś jest za duże i nastawione na walki, a on ledwo mieści się w tej jaskini. Kurcze, strzelam jakimiś stwierdzeniami a nawet nie znam tej rasy. Może Gray ma racje, może on po prostu już tak żyje. – Westchnęła Lucy. Natsu zrobił dwa kroki by pocieszająco położyć jej rękę na ramieniu, ale nie dał rady. Nie wiadomo skąd pojawił się demoniczny duch Lucy, Metus. Nawet jej nie dotykał, stał kilka centymetrów od niej, więc chłopak znów chciał wyciągnąć rękę. Coś go jednak zatrzymało. Spojrzał w czerwone oczy Metusa i sam się zdziwił, kiedy poczuł strach. Przed czym? Dotknięciem przyjaciółki? Opuszczając rękę zaczął się zastanawiać czy to nie przypadkiem sprawka ducha.
- Oh, Metus… - Uśmiechnęła się Lucy zauważając swojego przyjaciela. Gray nie podobał się ten duch i również odczuł tą aurę Metusa, kazała się ona trzymać od niego i blondynka z daleka. To wyglądała tak jakby demon chciał zatrzymać właścicielkę tylko dla siebie. Chłopak skrzyżował ręce i obserwował jak nieświadoma niczego Lucy spokojnie rozmawia z Metusem.
- Witaj. Widzę, że macie problem, może wam pomogę? – Zapytał. Mimo że pytanie było skierowane do całej grupy to Erza i tak zauważyła, że ten zwraca się tylko do Lucy.
- Oczywiście. – Zwróciła na siebie uwagę Metusa. – Potrafisz się zmienić w mgłę. Twoja pomoc byłaby w tej sytuacji bardzo dobra. – Duch pomyślał przez chwilę i spojrzał kątem oka na właścicielkę, dopiero to przesądziło o jego decyzji. Demon bez słowa zmienił się w dym i powoli przemieszczał się pod stworzeniem. Wszystko szło gładko dopóki mgła nie musnęła tylnej nogi bestii. Zdenerwowane zwierzę przygotowane na atak chciało zdeptać mgłę, lecz zostało uderzone lodem. Dziwna bariera gorącego powietrza chroniąca stworzenie zniknęła i magowie wykorzystali informacje. Lucy przyzwała Sagittariusa, który zaczął strzelać w przeciwnika. Erza zmieniła stój na zbroję lotu i zaczęła szybkimi ruchami obijać bestię. Gray z Juvią łączyli swoje ataki, dzięki czemu powstawały lodowe kule, ciężkie jak armatnie. Natsu ruszył pomóc Erzie swoimi pięściami i rykami. Bestia nie mogąc się zdecydować wybrała obronę przed magami i zostawiła Metusa, który zniknął w ciemności. Zdenerwowany stwór po raz kolejny raz okrył się gorącą barierą. Mocnym uderzeniem ogona odrzucił wszystkich do tyłu. Porozrzucani po całej jaskini przyjaciele zauważyli z paniką w oczach, że bestia chce ich wyrzucić. Pierwszą ofiarą miała być Juvia, w którą wycelował ogonem. Jej ciało jednak na to nie pozwoliło, uniknęła ataku zmieniając się w plamę wody. Ogon jednak poleciał dalej i trafił wstającą w tym czasie Lucy, która nie zauważyła niebezpieczeństwa. Mocne uderzenie w brzuch odrzuciło ją w bok. Lucy mocno uderzyła w ścianę. Natsu widząc leżącą nieruchomo Lucy zdrętwiał, jego umysł ogarnęło przerażenie.
- Lucyyy! – Krzyknął Happy podbiegając do blondynki ile sił w nogach i podniósł jej głowę. Erza ciągle obserwując wściekłego stwora cicho podeszła do kota i spojrzała na twarz Lucy. Wszystko było w porządku dopóki nie podciągnęła bluzki do góry. Cały brzuch dziewczyny zrobił się mocno fioletowy i rozcięty w kilku miejscach przez ostre łuski. To nie wyglądało za dobrze. Natsu zacisnął pięści. Zignorował to, że stwór może się rzucić na niego w każdej chwili, stał przed nim i obserwował jak Erza przegląda Lucy. Scarlet uderzyła delikatnie w policzek dziewczyny, była nieprzytomna.
- Czy ona nie żyje? – Zaszlochał Happy. Dziewczyna zaprzeczyła kiwnięciem głowy i wtedy usłyszała głośny ryk bestii z tyłu. Natsu z całej siły uderzył podpaloną pięścią w jego brzuch. Nie obchodziła go bariera, chciał go tylko skrzywdzić, tak jak on skrzywdził Lucy. Gray bez słowa widząc stan przyjaciółki wstał i również pomógł w ataku. Zostaliby jednak odepchnięci gdyby nie wodna ściana Juvii, która przejęła gorące powietrze. Erza ułożyła Lucy w wygodnej pozycji i widząc jak przyjaciele ledwo dają radę przeciwko bestii pobiegła do nich zostawiając dziewczynę z Happym. To było takie frustrujące, obiecała sobie, że zostanie magiem zdolnym bronić swoich towarzyszy, nie udało jej się ochronić Lucy. Uderzając jednym z mieczy pomyślała o swojej bezsilności. Zacisnęła usta w cienką linię i uniknęła łapy zwierzęcia. Z furią w oczach wbiła swój miecz w jego wielkie palce, stworzenie zaczęło ryczeć i krwawić. Natsu i Gray obserwowali zachowanie dziewczyny, nie czuli w tym nic złego, ogarniała ich identyczna złość, kiedy patrzyli na nieprzytomną blondynkę. Cała trójka przywiązała się do dziewczyny, ciężko to było wytłumaczyć, ale prawdopodobnie, dlatego że przypominała im o Lissanie. Juvii również nie podobało się to, co się stało, ale nie rozumiała zachowania towarzyszy, Lucy przecież żyła i nic poza siniakami jej się nie stało. Nie zostawała jednak w tyle i pomagała im jak tylko mogła. Happy w tym czasie pilnował by przyjaciółce nic się nie stało. Często jej dokuczał, ale nie chciał by cierpiała. Przecierając łapką pozostałość łez usłyszał krzyk magów. Mocno zdenerwowana bestia odrzuciła ich wszystkich do tyłu. Happy zauważył jak Juvia traci równowagę i spada w dół, przerażony poleciał za nią przepraszając w myślach Lucy. W tej chwili musiał myśleć o spadającej dziewczynie, którą zdążył złapać prawie przy ziemi. Oboje odetchnęli z ulgą.
Widziała mężczyznę w średnim wieku, rozpoznała go po znajomym garniturze. Mówił o tym, że jest niewyobrażalnie głupia, że gildia sprowadzi na nią same nieszczęścia i o tym, że powinna wrócić. Po czym jej ojciec zniknął, pozostawiając za sobą wiele pytań.
Lucy delikatnie otworzyła oczy, wszystko było rozmazane, dźwięki przytłumione. Spojrzała na swoją rękę i powoli usiadła opierając się o ścianę. Bolała ją głowa, jeszcze bardziej brzuch. Dotknęła go. Ból, który poczuła był niesamowicie silny, szybko ściągnęła rękę i ścisnęła ją w pięść. Szybko oddychała i co chwilę jęczała. Zauważyła jak wszyscy walczą, chciała coś zrobić, ale gdy tylko zaczęła się podnosić poczuła cierpienie i natychmiast usiadła z powrotem. Było jej słabo a obraz nie chciał się wyostrzyć, przetarła oczy, ale tylko pogorszyła swój stan, teraz je jeszcze zaczęły piec.
- Ja pieprze, może jeszcze złapanie nogi do tego? – Warknęła pod nosem a obok jej głowy uderzył odłamek jakiegoś kamienia. Przerażona odsunęła się w bok. Jednak wolała złamaną nogę niż rozwaloną głowę. Kończyna mogła się jeszcze zrosnąć, głowa jakoś nie bardzo. Wydawało się, że jest w miarę bezpieczna, kiedy została uderzona delikatnie w plecy. Odwróciła się trzymając się za przekrwawioną bluzkę i próbowała przyjrzeć się postaci, nie mogła rozpoznać sylwetki w żaden sposób. To był jednak Metus, który wrócił z tylnej części jaskini z ciekawymi informacjami. Jednak, gdy zobaczył stan swojej pani złapała go niesamowita ochota na zabicie wszystkich magów, którzy mieli się nią zajmować. Metus chciał dotknąć jej twarzy, bo zobaczył, że dziewczyna niesamowicie szybko przewraca oczami i wiele razy mruga. Lucy czując zbliżającą się dłoń odsunęła się z przerażeniem, była teraz bezradna i prawie niewidoma, więc musiała zachować ostrożność. Nie wiedziała jednak jak bardzo zraniło to Metusa, który nie wiedział, co jej dolega i pomyślał, że właścicielka się go brzydzi. Schował, więc dłoń.
- Wybacz. – Odpowiedział natychmiast i poczuł lekkie drgnięcie ziemi przez uderzenie w nie stopy stwora. – Musisz ze mną iść. – Spojrzał jeszcze raz na blondynkę, która kurczowo trzymała się swojej bluzki, nie po to by zatamować krwawienie a bardziej po to by przerzucić ból na zaciśniętą dłoń. Jego oczy zatrzymały się na jej twarzy gdzie zauważył uśmiech.
- Matko, to ty Metus. – Odetchnęła z ulgą łapiąc się za głowę wolną ręką. – Wybacz, nie wiedziałam, że to ty. Nie widziałam… - Spojrzała jeszcze raz na swoją dłoń, widziała jedynie ciemną, rozmazaną plamę nieprzypominającą niczego. – Ja nic nie widzę… - Powtórzyła nerwowo rozglądając się na boki. Zdała sobie sprawę, że to trwa za długo, ta ciemność robiła się coraz większa. Przetarła oczy dłońmi, na jednej części jej twarzy pozostały plamy krwi z ręki. Zaczęła przecierać mocniej i za każdym razem mrugała po kilka razy, zaczynała wręcz przesadzać.
- Lucy! – Skarcił ją Metus łapiąc za drobne nadgarstki dziewczyny. – Przestań, to cię pewnie boli!
- Boli mnie brzuch, boli mnie głowa, nic nie widzę! Nie widzę twojej twarzy, nie widzę niczego, co się dzieje! – Po jej policzkach popłynęły łzy. Duch nie mógł znieść cierpienia właścicielki, lecz nie mógł jej pomóc, to jeszcze bardziej bolało. Bez pytania wziął ją na ręce i zniknęli w ciemności. Lucy siedziała cicho z zasłoniętymi oczami, nie chciała o tym myśleć, miała teraz ważniejsze sprawy niż zamartwianie innych i bycie bezużyteczną. Jak miała w takim stanie szukać Charlotte? Po co w ogóle poszli na tą misje? Ah, musiała naprawić mieszkanie. Mocno nabrała powietrze w płuca i jeszcze raz rozejrzała się po bokach, nie była tam nic poza rozmazanym, pomarańczowym obrazem, pewnie oświetlona część jaskini. Teraz przypomniała sobie, że Metus chciał ją gdzieś zabrać, pewnie byli teraz w miejscu pilnowanym przez bestię. Usłyszała cichy pisk, zdziwiło ją to, bo to nie była ona, Metus też nie odezwał się ani słowem. Demon posadził ją delikatnie na ziemi, bo wiedział o jej siniakach i kucnął, aby sprawdzić oczy. Rzeczywiście, było coś z nimi nie tak.
- Co się stało? – Zapytał bezbarwnym tonem, mimo że w środku był niesamowicie przejęty stanem Lucy. Dziewczyna ciężko westchnęła próbując sobie przypomnieć o wypadku.
- Wstałam, stwór mnie uderzył i chyba uderzyłam o ścianę.
- Mam na myśli twoje oczy. – Poczuł jak lekko drgnęła na samo pytanie.
- Nic wielkiego… tylko wszystko jest rozmazane… to trochę trudne… - Ze sztucznym uśmiechem próbowała go w jakiś sposób oszukać jednak to się nie udało. Metus ciężko westchnął i ostrym paznokciem przebił skórę swojego palca. Lekko odchylił głowę Lucy w tył i otworzył szerzej oko.
- Metus, co ty robisz? – Zapytała nie wykonując gwałtownych ruchów. Duch bez odpowiedzi obserwował jak kropla krwi spada do oka dziewczyny i znika, to samo zrobił z drugim okiem, po czym zrobił krok w tył. Lucy zamrugała kilka razy i rozejrzała się po pomieszczeniu, obraz zaczął się wyostrzać aż w końcu wrócił do normalności. Dziewczyna spojrzała z pytającą miną na demona, nigdy nie wiedziała o takich zdolnościach.
- Nie wyleczyłem ich…
- Więc czemu widzę?
- Demony podpisują z ludźmi kontrakty, dzięki którym zabierają ich dusze. W umowie zawsze jest życzenie śmiertelnika, którą spełniamy naszą krwią. – Westchnął podając jej dłoń. – Ludzie to dość głupie stworzenia. – Lucy odkaszlnęła. – Zdarzają się wyjątki. – Dodał. – Za czasów mojej młodości słyszałem same prośby o pieniądze, wygląd, pozycje. Ludzie naprawdę za to wszystko są w stanie oddać duszę? – Zapytał prowadząc dziewczynę w głąb jaskini, teraz, gdy pomógł swojej pani czuł się lepiej.
- Niektórzy nie znają konsekwencji oddania duszy. Nikt nie myśli o niej za życia i myślą, że nic się nie stanie. Tacy ludzie całe życie kręcą i chodzą na łatwiznę.
- Nie wnikam w szczegóły. W każdym razie moja krew może zmienić człowieka, oddać wzrok, dać głos, zmienić wygląd, zapewnić popularność. Wszystko to jednak się kiedyś kończy i wszystko wraca do normy. Nie podpisywałem z tobą żadnego kontraktu, jesteś moją panią, więc to był mój obowiązek jednak nie mogę sprawić by działało to dłużej niż kilka godzin. – Nie podobało mu się to, widział jak nadzieja dziewczyny pryska i kolejny raz poczuł to niemiłe uczucie, którego jako demon nie rozumiał. Lucy jednak mocno objęła go, jej reakcja zdziwiła go tak bardzo, że nie wiedział, co zrobić i niezręcznie stał i z góry wpatrywał się w jej uśmiechniętą twarz.
- Pomogłeś. Za kilka godzin pójdę do lekarza i się dowiem, o co chodzi. Będzie dobrze, dziękuje ci. – Powiedziała i przerwała uścisk słysząc kolejny raz dziwny pisk. Lucy rozejrzała się na boki i wywnioskowała, że kilka metrów dalej, na końcu korytarza coś musi być. Ruszyła przed siebie pełna ciekawości. Metus otrząsnął się po przeżytym szoku i dogonił dziewczynę.
- Em, Lucy… lubisz pomarańczowy? – Zapytał nagle. Blondynka uniosła delikatnie brew i wzruszyła ramionami.
- Może być a co?
- Bo widzisz… Moja krew trochę barwi i brązowy z czerwonym… - Zaczął kręcić a Lucy stanęła w miejscu.
- Mam pomarańczowe oczy?
- To tylko chwilowe! – Zapewniał ją Metus. – A może nie? – Dodał pod nosem.
- Metus! – Krzyknęła i kolejny raz usłyszała dziwny pisk, coraz głośniejszy.
♦-♦-♦
- Nie mogę uwierzyć, że ojciec kazał mi iść z wami do tego błota. – Powiedziała Minerva uderzając w kolejną zbliżającą się do niej muchę. Charlotte spojrzała na nią rozbawionym wzrokiem.
- To las, kretynko. – Parsknęła odgarniając gałąź drzewa i specjalni uderzając w czarnowłosą. Wkurzona dziewczyna odskoczyła do tyłu i zrobiła wściekłą minę. Nie podobało jej się to wszystko, nagle ojciec zmienił plany i musiała iść razem z Charlotte i resztą bandy do jakiegoś lasu, w którym roiło się od nie wiadomo, czego. Wiedziała tylko, co musi zrobić, ale czemu nie dowiedziała się niczego więcej? Czemu reszta idzie razem z nimi?
- Słuchaj kretynko. – Powtórzyła naśladując jej ton. – Mam to gdzieś, po prostu rusz tą tłustą dupę i idź szybciej. – Warknęła krzyżując ręce na piersiach i z wrednym uśmieszkiem obserwując reakcje dziewczyny. Charlotte podwinęła niewidzialne rękawy.
- Ja ci dam zaraz tłustą dupę, pasztecie. – Minerva zacisnęła zęby i w jej dłoni pojawiła się strefa, którą chciała zaatakować zbliżającą się dziewczynę. Charlotte zatrzymał Rogue łapiąc ją za bluzkę, to wystarczyło, za silna w nogach to ona nie była. Pomiędzy nimi stanęli Orga i Sting. Rufus stał z boku i obserwował całe zajście pod pretekstem zapamiętania.
- Rozumiem za dużo powietrza? – Zapytał Cheney obserwując jak jego siostra próbuje się wyrwać i przesunąć stojącego przed nią Orgę. Sytuacja nie była dla nikogo komfortowa, wszyscy wiedzieli, że tak będzie prędzej czy później.
- No weź… - Odpowiedziała uspokajając się. – Jak się uda to będę mogła spadać do Fairy Tail! Nie chce by te wielkie usta wszystko popsuły. – Orga i Rufus stłumili śmiech po usłyszeniu nowego przezwiska dla Minervy. Dziewczyna jednak parsknęła pod nosem słysząc jak dla niej same bzdury. Wszyscy ją zignorowali i ruszyli przed siebie, jedynie Stingowi coś nie pasowało. Gdy pozostała czwórka była już kawałek od nich spojrzał groźnie na czarnowłosą.
- Co ty knujesz? – Zapytał poważnym tonem. Minerva zrobiła niezadowoloną minę.
- Oh, już nie ma „panienki”?
- Nie zmieniaj tematu. – Dziewczyna wywróciła oczami i machnęła ręką.
- Mój ojciec to idiota, ale pomysły na dobre, dowiesz się w swoim czasie. Teraz zejdź mi z drogi. – Pewnym siebie krokiem wyminęła blondyna i dołączyła do reszty. Sting spojrzał na nią podejrzliwie. Nie ufał jej i wiedział, że Charl może wybuchnąć w każdej chwili, co wywołałoby kolejną wojnę. Doszedł do grupy ciągle obserwując pewną siebie Minervę. W końcu nie wytrzymał i jego oczy skierowały się na idącą z przodu Charlotte. Dziewczyna wydawała się szczęśliwa, że może wrócić do domu przez przetrwanie jednej nocy w lesie. Sting sam był zdziwiony, gdy usłyszał o tym banalnym zadaniu. Nikt nie znał okolicy, może były tu jakieś potężne stwory? Jednak to było bezsensu, skoro porywał Charlotte nawet nie podając im jaśniejszego powodu niż „zmarnowałaby się w Fairy Tail” to, po co dawał taką łatwą misję? Zrozumiałe jeszcze gdyby była sama albo z jedną osobą do pilnowania, ale cała najsilniejsza piątka z Sabertooth? Nie rozumiał tego, ani Sting ani nikt inny.
- Hej, znacie tutejszą legendę?
- O czarnowłosych wiedźmach? – Wypaliła Charl a po chwili na jej policzek opadło pasmo kruczoczarnych włosów. – Oh… - Minerva rozmasowała czoło i ciężko westchnęła. – To bardziej nawiązanie do tych sznurów dzieciaku. – Wskazała na poobrywane liny powiązane na drzewach. Zainteresowana Charlotte zignorowała nawet obelgę dziewczyny i natychmiast stanęła obok niej. Minerva uśmiechnęła się widząc, że wszystko idzie po jej myśli.
- Naglę cię wzięło na opowiadanie legend? – Zapytał podejrzliwie Sting idący za nimi, Charlotte machnęła na niego ręką.
- Przymknij się Sting. – Warknęła i znów wróciła do czarnowłosej, która zaczęła jej jak i innym opowiadać pewną historie.

„We średniowiecznym kraju Laurentia zachodziło właśnie słońce. W małym mieście Rentora leżącym pod stolicą kończyło się właśnie codzienne życie. Kobiety wołały swoje dzieci do domów, mężowie wracali z ciężkich prac i służby. Jedno tylko dziewczę po ulicach biegało, widząc obdartą sukienkę nikt nie wpadłby na to, że młoda dziewczyna jest szlachcianką. Piękne, złote włosy i zielone oczy mówiły jednak wszystko. Wyglądała na siedemnaście lat i tyle też miała. Młoda panienka nie śpieszyła się do domu, wolała jeszcze pooddychać świeżym powietrzem. Po kolejnym okrążeniu głównej ulicy usłyszała krzyk przerażonego chłopca i starszego strażnika, pobiegła, więc w tamtą stronę. Chłopczyk trząsł się ze strachu przed przerażającym starcem, niby chroniącym miasta i mieszkańców. Nie tylko panienka stała i przyglądała się całej sytuacji, było dużo gapiów, ale dużo było też osób zajętych sobą i własnymi problemami, nawet nie spojrzeli. Strażnik złapał za miecz ze zdenerwowanym wyrazem twarzy, drugą dłonią pokazał na mokrą od wiadra z wodą szatę.
- Zapłacisz mi za to! – Wrzasnął z dziką furią w oczach wyciągając miecz i kierując go w stronę przerażonego i bezbronnego chłopczyka. Uwielbiał, kiedy miał przewagę nad przeciwnikiem, odczuwał wtedy wielką satysfakcję. Wielu ludzi odmówiło już modlitwy wysyłające dusze dziecka do nieba, niektórzy chcieli coś powiedzieć czy zareagować, ale brakowało im tego, co najważniejsze, odwagi. Młoda dziewczyna miała jej aż za dużo i wyskoczyła przed chłopaka ze swoim mieczem, chroniąc go oraz zwinnym ruchem odrzucając broń przeciwnika kilka metrów dalej. Cały tłum stał cicho i obserwował piękną dziewczynę o złotych, falowanych włosach i zielonych jak trawa oczach.
- Dobywać miecza przeciwko dziecku… jak żałosnym trzeba być by czerpać z tego przyjemność? – Westchnęła i szybkim ruchem wyprostowała rękę, końcówka miecza prawie dotykała szaty strażnika. – Jeśli nadal chcesz walczyć, ja będę twoim przeciwnikiem. Ja, Aina Karvniss. – Powiedziała dumnie i z taką pewnością, że mężczyzna przestraszył się jej zwykłego wzroku i natychmiast uciekł. Dziewczyna schowała miecz i z uśmiechem pogłaskała chłopca po głowie. Wszyscy zaczynali się rozchodzić, Aina również postanowiła wrócić do domu po dobrym uczynku. Nie wiedziała jednak, że wśród gapiów znajdowała się pewna osoba.”
- Jaka osoba? – Zapytała nagle zafascynowana Charlotte. Minerva spojrzała na nią groźnie. – Pewnie jakiś prześladowca. – Mruknęła pod nosem.      
- Dasz mi skończyć dziewucho? – Odparła. Nie lubiła opowiadać historyjek, nie pasowało to do niej. Kiedy w końcu przeszkadzająca czarnowłosa przestała mówić Minerva odkaszlnęła.
„Następnego dnia Aina z samego rana wyszła ćwiczyć w ogrodzie walkę mieczem. Precyzyjnie wbiła ostrą końcówkę w wypchaną lalkę z drewna i worka z sianem. Nie była taka jak inne księżniczki, które wesoło biegały na wszystkie bale i herbatki, wolała życie rycerza, w sumie to musiała takie mieć. Każda rodzina musiała posiadać chodź jednego rycerza, tą pozycje obejmował sam szlachcic lub jego syn. Rodzina Karvniss nie posiadała dziedzica, a pan był w ciężkim stanie i nie mógł nawet sam wstać z krzesła. Aina od małej uczyła się kodeksu, zasad i nigdy nie była traktowana jakoś szczególnie. Musiała to robić, bo była najstarsza, inne córki żyły jak najzwyklejsze szlachcianki. Budzone rano przez eleganckie pokojówki były ubierane i czesane, śniadanie podawano im świeże i takie, jakie sobie zażyczyły. Później zaczynały się nauki, herbatki i inne spotkania towarzyskie, wszystko wydawało się takie piękne. Kolejny raz zamachując się mieczem przecięła worek, siano zaczęło wypadać.
- Ups… - Syknęła chowając miecz i klękając na ziemi by przyjrzeć się swojej lalce, brzuszek był do wymiany. Cisze zagłuszaną jedynie przez konie w pobliskiej stajni i wesoło śpiewające ptaki przerwał krzyk szalonej pokojówki Seritty. Czemu szalonej? Nikt tego zbytnio nie wie, ale Aina domyślała się powodu. Żadna z pokojówek i sióstr nie traktowała jej jak księżniczki, wszystkie kobiety na dworze traktowały ją jak służbę, nawet gorzej. Ainie jednak to nie robiło zbytniej różnicy, nie spała w części dla szlachty, często zasypiała ze zmęczenia w budynku wojowników i pokojówek. Seritta jednak pracowała tu jeszcze za życia żony pana. Pamiętała ona wszystko, narodziny Ainy, ciężką chorobę jej matki i jej śmierć, przeżywała nawet to zmuszenie Ainy do bycia rycerzem.
- Panienko! – Krzyknęła z okna z wielkim uśmiechem na twarzy i prawie z niego wypadła. Za to właśnie była nazywana szaloną, za nazywanie dziewczyny panienką. Pokojówka szybkim krokiem, wręcz biegiem znalazła się obok niej wymachując jakimś listem. Aina złapała za kartkę i przez chwilę wpatrywała się na brązowe, roztrzepane włosy pokojówki, chciała jej coś o tym powiedzieć, ale zrezygnowała. Zrobiła wielkie oczy wyciągając wiadomość i powoli zapoznając się z każdym słowem, na końcu zareagowała tak samo jak Seritta, wielkim krzykiem. Osobą, która obserwowała dziewczynę był młody książę, zaprosił on Ainę do pałacu, aby ją zatrudnić. Spakowanie się i wyjazd zajęły jej krócej niż parę chwil, przez okno powozu obserwowała niezadowolone miny sióstr i pokojówek, które dowiedziały się o podróży Ainy. Zawsze tak jest, tłumaczyła sobie zasłaniając okno. Jedynie Seritta cieszyła się z jej istnienia, może jeszcze ojciec, ale nie widziała go od dłuższego czasu, nie chciała mu przeszkadzać w odpoczynku i sama była zajęta nauką. Zajęta myślami powoli zaczęła zamykać oczy i myśleć o swoim nowym życiu, jako strażniczka księcia.
Obudziło ją delikatnie otworzenie drzwi. Aina zamrugała i przetarła oczy, mimo że całą drogę przespała to była strasznie zmęczona. Prawdopodobnie zaczynała się noc, wyjechała dość późno a jej miasto nie było aż tak daleko. Postawiła kroki przed powozem a przed jej oczami pojawił się obraz wielkiego pałacu, wyglądał jak wyciągnięty z jakiejś baśni. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna w porządnym i schludnym stroju przyjrzał się zafascynowanej rycerce i złapał się za głowę. 
- Farbowanie. – Mruknął pod nosem zapisując coś na swoim notesie. Aina usłyszała, co powiedział i natychmiast odwróciła głowę w jego stronę.
- Co? Jakie farbowanie? – Zapytała szybko. Jak się okazało potem, był to prywatny doradca księcia, Ronald. Czarnowłosy odgarnął ołówkiem kilka jej blond loków i uderzył w swój notes.
- Zasady, panno Karvniss, zasady. Tylko rodzina królewska może mieć jasne włosy na tym dworze. – Odparł mówiąc służbie gdzie mają zanieść jej bagaże. Aina oburzyła się i skrzyżowała ręce.
- Co to za zasady, przecież to bezsensu. – Ronald rozejrzał się po bokach i ruszył przed siebie, piękną kamienną drogą prowadzącą do wejścia pałacu. Gestem dłoni poprosił by dziewczyna szła za nim. Gdy już był pewny, że nikt ich nie obserwuje ściszył głos.
- Nie zwracaj na to uwagi. – Poprosił. – Od kiedy król ożenił się z panną Lydią wszystko stanęło na głowie, wszystkie zasady i polecenia zostały zmienione. Król pozwala jej na wszystko. – Aina wyczuła w jego głosie brak szacunku do królowej, sam fakt, że mówił o niej „panna” to udowadniał.
- To wszystko wyjaśnia. – Odpowiedziała rozglądając się po budynku, do którego weszli, wszędzie widziały piękne obrazy i stały dość oryginalne rzeźby. W trakcie rozmowy Aina dowiedziała się o tym, że ktoś chce zabić księcia przed uroczystością, na której zostanie oficjalnym władcą Laurentii. Książe przebywając akurat w Rentorze zauważył jej odwagę i natychmiast chciał ja, jako swoją strażniczkę. Dziwiło to rycerkę rodu Karvniss, w całym kraju było wiele bardziej uzdolnionych rycerzy od niej. Jednak nie narzekała, nie była jedną z tych, co mówią w tej sposób i poddają się na każdym kroku. Chciała zostać w tym wielkim mieście i chronić księcia, była przecież rycerzem i to był jej obowiązek by rozsławić nazwisko rodziny. Ronald podszedł do wielkich drzwi i cicho zapukał, słysząc pozwolenie na wejście otworzył je szerzej i zaprosił dziewczynę do środka. Księże siedział na parapecie, raz czytając jakaś książkę a raz patrząc w gwiazdy, widząc Ainę jego twarz rozpromieniła się. Dziewczyna stała chwilę bezruchu i po chwili prawie upadła szybko przypominając sobie o kulturze, czyli klęknięciu. Książe nie wyglądał na tak dostojnego jak to wszyscy jej opisywali, był zwykłym mężczyzną, trochę starszym od niej, porównując strój pana Ronalda a szlachcica, Ronald wygrywał. Porozciągana we wszystkie strony biała koszula, marynarka założona tylko na jedno ramię, rozczochrane, blond włosy i piękne niebieskie oczy.”
- Wciągnęli tam Stinga czy coś? – Przerwała po raz kolejny Charlotte.
- Charl! – Krzyknęła cała grupa ciągle podróżująca przez wielki las. Każdy zdążył wczuć się w opowieść Minervy, kiedy czarnowłosa znów wszystko zepsuła.
- Mam ochotę cię udusić. – Warknęła. - Czyli nic nowego. - Charl chciała jej już coś odpowiedzieć, kiedy jej usta zostały zasłonięte przez Stinga stojącego z tyłu. Minerva poczekała jeszcze chwilę i po raz kolejny zaczęła.

„Książe widząc gest dziewczyny szybko podszedł do niej i pomógł wstać. Nie spodziewała się tego.
- Nie musisz klękać. – Uśmiechnął się. – Jestem Mathias, ale to już pewnie wiesz.
- Tak, książę--
- Nie lubię formalności. Książę, król, rycerka, kogo to obchodzi? Mów mi Math. – Był niesamowity, w niczym jej nie przypominał typowego, nudnego władcy albo rozpuszczonego księciunia, których było na świecie kilku. Aina kiwnęła głową. Math dotknął jej blond loków a dziewczynie zrobiło się ciepło na policzkach czując, że dłoń księcia jest tak blisko jej twarzy. – Powierzam się w twoje ręce, Aino Karvniss. – Pochylił się delikatnie i pocałował ją w podrapane od walk dłonie. Tego się nie spodziewała, jej mózg na chwilę przestał funkcjonować i stała jak osioł na środku sali. Ocknęła się dopiero wtedy, kiedy Ronald otworzył drzwi i delikatnie szturchnął ją w ramię. To wszystko wydawało się dla księcia zabawne, ona i jej reakcja. Kolejne dni mijały powoli. Było jednak tak jak powiedział Ronald, ktoś chciał zabić księcia i w ciągu całego dnia potrafiło go zaatakować kilku zabójców, nawet na terenie własnego ogrodu. Po tygodniu ciągłej obrony Aina nie poddawała się i nawet po nocach ćwiczyła walkę. Podczas przerwy usiadła na ławce i spokojnie zaczęła spoglądać na gwiazdy.
- Są piękne. – Powiedział dobrze znany jej głos, odwróciła się w jego stronę i zobaczyła Matha, który dosiadł się do dziewczyny.
- Nie śpisz? – Po wielu godzinach spędzonych razem świetnie się dogadywali a dziwny mur pomiędzy nimi zniknął. Aina zauważyła, że książę wszystkich traktował tak samo. Czasami chodzili po różnych miastach, zwykle rozmawiał w przebraniu ze zwykłymi mieszkańcami, dziećmi, dbał o poddanych i często pytał o to, czego im brakuje. Naprawdę go podziwiała.
- Mógłbym zadać to samo pytanie tobie. – Uśmiechnął się do niej tak jak lubiła.
- Jakbyś nie zauważył ja tu pracuje i muszę być zawsze w formie. – Odpowiedziała, Math złapał ją za nos.
- Bardziej przydasz się wyspana. – Miał racje, była zmęczona, ale chciała ćwiczyć. Co jeśli zaniedba swoje umiejętności i nie zdąży obronić księcia? Obwiniałaby się gdyby coś mu się stało, w końcu ten jej zaufał. – Po za tym. – Wstał ciężko wzdychając. – Jutro jest przyjęcie.
- Przyjęcie? Nic o tym nie wiedziałam. – Mruknęła ze zdziwieniem. Książe wzruszył ramionami.
- Ja też nie. Po to właśnie mam mojego najlepszego przyjaciela Ronalda. – Ostatnie słowa powiedział dość głośniej. Aina zrozumiała, dlaczego kiedy okno nad nimi otworzyło się a w Matha został wycelowany znany jej skądś notes. Oboje zaczęli się śmiać i po chwili oboje wrócili do swoich pokoi.
Następnego dnia Aina ubrała się w swój strój strażniczki podarowany przez Matha i ruszyła w kierunku jego biura. Cały dzień spędziła na poszukiwaniu księcia aż w końcu wpadła na Ronalda, jednak zanim zdążyła o cokolwiek zapytać kazano im wejść do wielkiej sali balowej. Tam właśnie stał Mathias, ubrany w porządny biały garnitur i z ułożonymi włosami. Wokół niego zbierały się piękne damy w ślicznych sukniach, wszystkie wyglądały jak boginie. Aina czuła się nieswojo, miała wrażenie, że wszystkie kobiety ją obserwują i oceniają. Po chwili w jej głowie pojawiło się pytanie jak ona wyglądałaby w sukience, w makijażu i w pięknej fryzurze. Nie, pomyślała. Była rycerzem, nie mogła myśleć o takich kobiecych sprawach, od dziecka musiała ich unikać. Nagle sala ucichła, na salę weszła królowa Lydia z piękną, prawie jak lalka dziewczyną. Math podszedł do młodej księżniczki i delikatnie pocałował ją w rękę. W sercu Ainy pojawiła się mała igiełka kłująca ją, co chwilę na ten widok.   
Spoglądając na przyszłego władcę w tej chwili czuła dzielącą ich pozycje społeczną, była tylko zwykłym sługą, który mógł jedynie stać pod ścianą i patrzeć. Teraz był prawdziwym księciem, nie Mathiasem, jakiego znała. Ciągle spoglądając na młodą szlachciankę została przez nią zauważona, księżniczka szepnęła coś do królowej a ta wypatrzyła Ainę i zrobiła oburzoną minę. Strażniczka nie zdążyła nawet zareagować, kiedy jej loki zostały pociągnięte przez wściekłą kobietę.
- Co to ma być Roger?! – Wrzasnęła na mężczyznę a ten otarł jedynie policzek z kropel śliny królowej.
- Ronald. – Poprawił. – I nie, co, tylko, kto. Aina Karvniss. – Odpowiedział z powagą. Aina, która przez cały miała zamknięte oczy z bólu otworzyła je tylko na sekundę i zobaczyła jak książę zamiast zainteresować się sytuacją zostawił ją i poszedł rozmawiać z księżniczką. Królowa w tym czasie mocniej pociągnęła jej włosy.
- Czemu ma blond włosy?! I to jeszcze tak długie i kręcone. – Warknęła. – Myślisz, że zdobędziesz mojego męża albo syna, dziewucho?! – Jej oburzenie było widoczne i słyszalne. Ronald próbował coś powiedzieć, wytłumaczyć, ale to i tak była tylko jej wina, nie podporządkowała się i nie chciała robić problemów. Aina złapała ze nóż leżący na stole obok i odcięła szarpane włosy, w ten sposób stały się krótkie. Szybko złapała jeszcze za butelkę wina i wylała ją na siebie, jej włosy stały się ciemne.
- Przepraszam za problem, pani. – Uśmiechnęła się delikatnie się kłaniając i opuściła salę. Nie musiała długo czekać by usłyszeć czyjeś szybkie kroki. Odwróciła się z pewną nadzieją na zobaczenie Mathiasa, zobaczyła jednak Ronalda.
- Nic ci nie jest? – Zapytał wyciągając chusteczkę i wycierając jej twarz z czerwonego wina. Poczuł jak jej ciało drży. – Jeśli chcesz płakać to płacz. – Rzucił nagle przeklinając pod nosem, ponieważ czerwone wino nie chciało tak łatwo zejść, więc szybko zaczął ją prowadzić do łazienki dla służby.
- Czemu mam płakać… -Zapytała ledwo przez przyśpieszony oddech. 
- Ponieważ wiem, że czekałaś na Matha. – Uśmiechnął się niezręcznie a po jej policzkach popłynęły łzy. Czekała na niego, myślała, że jej pomoże, chciała usłyszeć od niego słowa pocieszenia. Złapała się za głowę, myślała, że był inny. Pod prysznicem, przy ubieraniu się i siedząc samotnie w pokoju, cały czas płakała, wylała chyba wszystkie łzy, jakie trzymała w sobie do tej pory. Czuła się okropnie, została tak upokorzona. Dobijał ją jeszcze fakt, że jeśli wróci do domu przez ten głupi incydent to cała rodzina ją znienawidzi i wyśmieje. Zawiedzie ojca i Seritte. Do pokoju zapukał Ronald, spojrzał na dziewczynę i zrobił przerażoną minę.
- Co.. To miało znaczyć? – Oburzyła się wycierając oczy w poduszkę. Czarnowłosy podszedł bliżej i wzruszył ramionami.
- Wyglądasz okropnie.
- Dzięki za szczerość. – Odpowiedziała a widząc uśmieszek na jego twarzy rzuciła w niego poduszką. 
- Ktoś musi byś szczery na tym świecie. – Stwierdził siadając na krańcu łóżka. Aina usiadła i zaczęła myśleć.
- Math jest szczery. – Ronald na tą odpowiedź wybuchł śmiechem.
- Ten koleś to idiota kłamiący w żywe oczy. – Warknął. – Dobrze ci radzę, nie ufaj mu a tym bardziej się nie zakochuj. – Policzki dziewczyny zrobiły się całe czerwone. Czarnowłosy widząc t reakcje lekko się załamał.
- Oh, już zdążyłaś? Masz przechlapane dziewczyno. – Wstał i wolnym ruchem podszedł do drzwi. – Radzę ci uważać. – Dodał jeszcze przed wyjściem. Aina upadła wykończona na poduszkę.
Następnego dnia cały dzień musiała spędzić z księciem, który chyba nie przejął się wczorajszą sytuacją, bo ani razu o niej nie wspomniał. Jego opowieści o wczorajszym dniu ograniczał się do ilości zaproszeń na herbatki i przyjęcia od panien. Zmęczona dziewczyna cicho słuchała wszystkich jego monologów. Nagle do drzwi zapukała pokojówka, Aina odebrała list.
- Kto to? – Zapytał Math podpisując kolejny dokument.
- Koudu Rin.
- Ah, to ta narzeczona z wczoraj. – Igła wbiła się coraz mocniej. – Wyrzuć. – I wyszła delikatnie, bezproblemowo. Aina zrobiła wielkie oczy.
- Ale, czy to nie przypadkiem od narzeczonej? – Książe ciężko westchnął i włożył pióro do atramentu.
- Jest moją narzeczoną tylko ze względów politycznych. Mogę z nią porozmawiać i pospędzać czas, nawet powinienem, ale nie mam zamiaru z nią korespondować, szkoda mi czasu. – To wystarczyło dziewczynie, wiedziała, że Math musiał mieć jakiś powód by ją zostawić. Spoglądając na list wykonała polecenie swojego pana i przedarła go na pół. Z wielkim zadowoleniem na twarzy wróciła na swoje miejsce obok biurka władcy i obserwowała raz okna z tyłu a raz drzwi. Książe odłożył wszystkie rzeczy i zaczął wpatrywać się w jej piękne, zielone oczy. Policzki dziewczyny zrobiły się całe czerwone. Mathias kątem oka spojrzał na zegarek i po chwili złapał Ainę za rękę. Ich usta na krótką chwilę złączyły się w słodkim pocałunku. Dziewczyna czuła się na w niebie i wewnątrz piszczała jak małe dziecko, które właśnie dostało cukierka. Po chwili zachwytu uderzyła w nią smutna prawda. Drzwi otworzyły się a Math odepchnął Ainę tak mocno, że upadła. Zdezorientowana blondynka zobaczyła w oczach swojego ukochanego odrazę i wielkie rozbawienie.
- Co to ma znaczyć?! – Wrzasnął dobrze znany jej kobiecy głos, królowa Lydia. Kobieta spojrzała na swojego pasierba, u którego zobaczyła wypisaną na twarzy wściekłość. – Uwiodłaś go? Żałosne. – Warknęła łapiąc ją za znienawidzone włosy.
- Nie, zaraz! To nie tak! Ja.. Math! – Zaczęła się wyrywać, jej serce powoli rozpadało się na drobne kawałeczki. Nie mogła uwierzyć, że osoba, której tak zaufała i którą tak pokochała podstępnie ją wykorzystała by urozmaicić sobie szare życie. Mathias robił minę ofiary a gdy macocha przestała patrzyć uśmiechnął się i wysłał jej pocałunek. 
Nie trzeba było czekać długo by nazwisko Karvniss kojarzyło się z małą rycerką rzucającą się na mężczyzn. Aina została wyrzucona z pałacu, straciła wszystko. Bez pieniędzy, bez ubrań i jedzenia upadła na kolana i spojrzała w niegdyś piękne gwiazdy. Oglądała je z księciem, czy on już wtedy chciał ją tak ośmieszyć? Od kiedy ukrywał się pod tą maską przyjaciela? Czy zrobiła coś nie tak? Pełno pytań nie dawało jej żyć, próbowała dostać się do budynku i spróbować wytłumaczyć, niestety nawet Ronald zignorował jej błaganie. Kilka dni po całym incydencie nie mogąc wrócić do domu zaczęła pracować, jako sprzątaczka w barze. Aina kompletnie się załamała.  W końcu jej cały smutek przekształcił się we wściekłość słysząc informacje o zaplanowanej dacie ślubu, wszystko miało się odbyć już następnego dnia. Jednak następnego dnia pan młody nie pojawił się na ślubie. Rycerka nie przyszła do pracy. Oboje zaginęli. Wszyscy uznali to za zbieg okoliczności i wybrali na nowego władcę księcia pobliskiego kraju, tym samym łącząc ziemie. Kilka miesięcy później pewna grupa turystów zainteresowała się opuszczonym lasem, gdy do niego weszli na drzewach wisiało pełno poobrywanych lin. Idąc dalej znaleźli dwa szkielety powieszone na drzewie, pod nimi leżała torba a tam liścik „Tym razem naprawdę go uwiodłam i nie oddam nikomu.
Minerva skończyła opowiadać akurat wtedy, gdy zaczynało się ściemniać, zauważyła, że nikt do tej pory nie złączył faktów.
- Wiecie… Jesteśmy w tym lesie. – Zachichotała szturchając sparaliżowaną Charlotte. – Podobno jest tu tyle sznurów, bo Aina nie mogła się zdecydować na to gdzie będzie ich idealne miejsce, ciekawe gdzie się ostatecznie powiesiła. – Parsknęła powodując u znienawidzonej dziewczyny jeszcze większy strach. Charlotte bała się najbardziej dwóch rzeczy, ciemności i śmierci, w tym duchów, szkieletów i innych tego typu rzeczy. Minerva opowiedziała to wszystko tak jakby to wszystko widziała, przeżyła, przez co Charl w to wszystko uwierzyła. Cała drużyna widząc praktycznie kulącą się ze strachu dziewczynę zatrzymała się. Jedynie Orlando była szczęśliwa, że wszystko szło zgodnie z planem.

5 komentarzy:

  1. Wreeeszcie :D
    Czekałam i wreszcie upragniony rozdział <3
    Więc... To nie prawda że nie masz weny bo rozdział był : boski, długi i boski, więc jak zwykle trafił w moje gusta.
    Biedna Lucynka ;-; Chociaż fajny motyw z tym "smoko-czymś". Metus coś za bardzo się Lucy interesuje, poodejrzane, chociaż to było miłe że wyleczył przynajmniej jej oczy na kilka godzin. Opowiadanie o Ainie niesamowite, bardzo mnie wciągnęło czytanie go.
    Ale z tej Minervy, szmata >:( Ale uwielbiam jak ona i Charl dogryzają sobie xD
    Nie mogę się rozpisywać, chociaż napisałabym o wiele więcej. ;-;
    Więc jak zwykle ślę wenę i mam nadzieje że rozdział będzie szybko ^^.
    /WiFi
    Pozdrawiam C:

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj !
    Pierwszy raz komentuję Twojego bloga więc może zacznę od początku... Dziewczyno (a tak poza tym mogę wiedzieć jak masz na imię?? xD) jaki ty masz niesamowity styl pisania !! Rozdziały czyta się cudownie, wszystko jest przejrzyste i zrozumiałe. Bardzo fajnie wykreowałaś bohaterów,nie dało się nie polubić Charl czy nawet Lucy, która jednak różni się od Lucy z mangi/anime :D Codziennie wchodzę do ciebie spojrzeć czy może czegoś nie dodałaś xD Wiesz ile ja się naczekałam na ten rozdział ?! Ale rozumiem każdy ma swoje problemy czy zajęcia. Ostatecznie doczekałam się więc teraz przejdę do rozdziału xD Jak mogłaś pozbawić wzroku Lucy?! Biedna nic nie widzi :( Dobrze, że Metus jej pomógł ale i tak nie na stałe... Haha pomarańczowe oczy xD jakoś ich nie mogę sb wyobrazić u Lucy ! A przechodzą do legendy: tak mi szkoda Aini, jak ten Math mógł jej tak zrobić a zdążyłam go polubić :'( Kończąc nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Ślę wenę i liczę na to, że następny rozdział ukaże się szybciej niż ten ;D
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam na imię Milena ;)
      Ogólnie, podziwiam ludzi którzy czytają moją twórczość i uszli z tego z życiem. Sama czasami czytając to wszystko mam wrażenie, że jestem kretynką, piszę okropnie i akcja jest nudna jak flaki z olejem. Zaczynam się martwić, dość dużo osób mi mówi, że mam jakiś fajny styl pisania ;-; No nic, dziękuje za komentarz i postaram się napisać kolejny rozdział szybciej, dużo szybciej. :)

      Usuń
    2. Hahaha jaki zbieg okoliczności xD też mam na imię Milena :D Trzymam za słowo z tą szybkością :)

      Usuń
  3. I bliżej i bliżej! Niby jestem dopiero w połowie, ale przyjemnie się czyta i o dziwo podoba mi się główna bohaterka, a raczej druga główna bohaterka (PS. Dlaczego zawsze, jak jest jakaś nowa postać, to zakochuje się w Stingu???)
    Weny, czasu i sprawnego kompa!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz bardzo mnie cieszy, więc nie wahaj się pisać ;)