- Lucyyy! Lucyyyy! – Słyszała ich, dokładnie i głośno ich
słyszała. Oboje siedzieli na jej parapecie, przy otwartym oknie! Zmarznięta
dziewczyna jeszcze mocniej opatuliła się pierzyną i podkuliła nogi. Wiatr wiał,
śnieg wpadał przez okno na jej nowy dywanik, ale to nic, ważne że jej było już
ciepło i mięciutko.
- LUCY! – Znowu, kolejny raz wypowiedzieli jej imię. – Wstawaj… dzisiaj…
- Wypad! Chce spać! Nie mam czasu na wasze zabawy! – Krzyknęła wkurzona wyciągając rękę z pod kołdry i rzucając w nich pierwszą lepsza rzeczą ze stolika. Z tego co słyszała trafiła, ale w rękę przyjaciela. Była wściekła, ciągle pamiętała jak poszła z Natsu i Happym na „prościutką i szybką misję” skończyło się na skręconej kostce, podpalonych końcówkach blond włosów oraz dniowym maratonie „nie spania”. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać jak po czymś takim mają czelność przychodzić do niej i błagać o kolejną misję, miała dość i była wyczerpana.
- Ale Lucy…my naprawdę.. - Pisnął Happy swoim słodkim głosikiem, nieszczęśliwego koteczka, na blondynkę to jednak nie zadziałało.
- Mówiłam coś, dajcie mi spokój. Nie chce was znać! – Ostatnie zdanie powiedziała pod wpływem impulsu, dopiero po chwili zdała obie sprawę z tego że przesadziła. Szybko ściągnęła z siebie kołdrę i podniosła swoje ledwo żywe zwłoki do pozycji siedzącej. Po przyjaciołach nie było śladu, ich egzystencja zniknęła, ale okno zostało otwarte. Zimny powiew wiatru uderzył dość mocno w jej twarz, blond włosy poleciały w każdą stronę. Chcąc nie chcąc musiała zamknąć to przeklęte okno, które było strasznie daleko, bo aż pół metra od łóżka. Gdy spełniła obowiązek rozejrzała się przez szybę po mieście, wszędzie chodzili ludzie. Każdy był uśmiechnięty, wesoły, nikomu nie przeszkadzał śnieg i zimno. Lucy uśmiechnęła się widząc tą radość, nieczęsto zdarza się by każdy miał taki humor, częściej jest właśnie odwrotnie. Ludzie pełni nienawiści, zła oraz w większości pozbawieni zwykłej empatii.
- No weź Lucy, zrób coś ambitnego, wstań i ciesz się dniem. – Zachichotała pod nosem, pocierając o siebie obie ręce i chuchając w nie ciepłym oddechem. Nie lubiła zimy, niskich temperatur, ale za to uwielbiała bawić się w śniegu. Gdy była mała mogła tylko obserwować jak te piękne, białe płatki spadają z nieba i wszystko pokrywają. Zeszła z łóżka zakładając na stopy swoje ulubione kapcie i poczłapała do fotela na którym leżał jej sweter. Kiedy ona w ogóle pierwszy raz dotknęła śniegu? To było chyba wtedy jak pokłóciła się ze świętej pamięci ojcem, wybiegła z domu i wywróciła się na śliskiej drodze, wleciała prosto w śnieżną zaspę. Blondynka dokładnie to wszystko pamiętała, zimny puch dotykający jej delikatną skórę, który topił się pod wpływem temperatury ciała. Cała zaspa była większa od niej, cóż się dziwić? Miała wtedy osiem lat. Sama nie mogła się z niej uwolnić więc siedziała tam, aż przybiegły zdyszane i przerażone gniewem pana pokojówki. Zdenerwowana pani Spetto była wściekła widząc ją w takim stanie, ale i też szczęśliwa że takie pierwsze, drastyczne spotkanie ze śniegiem skończyło się jedynie na lekkim przeziębieniu, a nie na przykład na zapaleniu płuc. Po tym wydarzeniu często, w zimie wymykała się z domu i robiła ze śniegu bałwany, pomniki albo zwykłe kulki którymi rzucała o stary płot. Zwykłe zabawy w jej dzieciństwie były rzadkością, zawsze musiała się uczyć lub słuchać ojca co do nowych obowiązków. Jednak, nigdy nie miała mu za złe tego że kazał jej się uczyć, wręcz mu za to dziękowała bo teraz, gdy była już dorosła nie była przykładem „głupiej blondyneczki” chodź zdarzały się momenty własnej głupoty. Wracając na ziemię i puszczając wspomnienia dziewczyna ruszyła do kuchni, nie zdziwiła się zbytnio widząc pustki świecące w jej lodówce. Matko, jakie ona miała szczęście że Natsu z Happym zostawili jej chociaż herbatę, chleb, masło i ser, cóż za dobroduszność z ich strony, przynajmniej nie miała dylematu pt. „co zjeść dzisiaj na śniadanie” Z bogatym i pożywnym daniem jakim były kanapki z herbatą usiadła przy stole zastanawiając się co dziś porobić. Może poszłaby do gildii? Nie, przecież dopiero co chamsko wykopała chłopaków za to że ją obudzili, głupio by było jakby teraz przyszła. Może poszłaby na zakupy? Ciekawe skąd wziąć pieniądze, tamte z ostatniej „szybkiej i łatwej misji” poszły na naprawę zniszczeń, kolejnych. Pójść znowu spać? Nie była senna ale chętnie by poleżała w łóżku i poczytała nową książkę od Miry. I to mniej więcej zaplanowała zrobić, po jedzeniu i posprzątaniu ruszyła do półki z książkami w poszukiwaniu opowieści. Gdy ją znalazła i wyciągnęła na ziemię upadł liścik w którym coś było, gdy otworzyła nie mogła uwierzyć w cud. Odnalazła swoje pieniądze „na czarną godzinę” które schowała tak dobrze przed sobą i innymi że minęło kilka miesięcy po tym jak je znalazła. Szczęśliwa Lucy nie traciła czasu, nowe ciuchy, buty, kurtka, czapka, szalik i jazda na rynek. Po drodze zaczęła się ślinić na myśl o dzisiejszej uczcie jaką sobie przyrządzi, jednak po chwili uderzyła w nią rzeczywistość, przecież ona tyle nie zje! To przyjdzie Natsu z Happym. Po tym jak się z nimi pokłóciła? Chyba wpadła na niezbyt mądry pomysł. Trudno, resztki schowa do lodówki, komu po co takie pasożyty, które zawsze marnują twoją wypłatę na płacenie ich szkód. Przynajmniej tak usprawiedliwiała się blondynka, była zła za wszystko ale jakaś cześć jej dużego i ciepłego serduszka zżerała ją za to że ich tak źle potraktowała, mogła sobie już darować to „nie chce was znać”. Droga na rynek ciągnęła się w nieskończoność. Drogi były ozdobione światełkami i bombkami, ale Lucy niezbyt zwracała na to uwagę. Wiedziała że niedługo święta, ale przez ostatnie dni straciła poczucie czasu, a jej kalendarzyk został zniszczony kichnięciem pana zapałki. Jednak zgodnie z jej obliczeniami to święta wypadały za dwa tygodnie. Dobrze że sobie o tym przypomniała w drodze na rynek, mogła się przynajmniej rozejrzeć za prezentami dla wszystkich. Zatrzymała się. Zauważyła wielką i piękną choinkę Magnolii. Ten widok zaparł jej dech w piersiach, te wszystkie światełka, bombki, gwiazdki, a do tego biały puch na zielonym drzewku, wszystko idealnie do siebie pasowało! Po napatrzeniu się na choinkę odwróciła się na pięcie i wystartowała do przodu, nawet nie zauważyła osoby idącej wprost na nią. Oboje zderzyli się ze sobą a w powietrze podskoczyły kolorowe kartony obwiązane wstążkami. Lucy pomasowała głowę i zauważyła że jeden prezent zaraz uderzy o ziemię z dość dużą siłą, w tym samym momencie przed jej oczami śmignęły zielone włosy.
- Uratowany. – Odsapnął chłopak odkładając spokojnie żółtą paczkę, z tego co słyszała w środku było coś szklanego bo stuknęło. Zdezorientowana blondynka natychmiast spojrzała na właściciela paczek, ku jej zdziwieniu był to Freed.
- Ojej. Kupujesz prezenty? – Uśmiechnęła się, a zielonowłosy zrobił się cały czerwony ze wstydu. Pozbierał szybko swoje rzeczy po czym złożył ręce jak do modlitwy.
- Błagam cię Lucy! Nie mów nikomu! – Nie mówić nikomu o tym że Freed kupuje prezenty? Dziwne, ale dziewczyna pokiwała głową, szczęśliwy chłopak jeszcze raz podziękował i szybkim tempem ruszył do przodu, oczywiście razem z paczkami, które zasłaniały mu całą drogę. Może chciał to zachować w tajemnicy przez resztą gromowładnych? Pewnie gdyby się dowiedzieli że Freed już ma prezenty chcieliby zobaczyć co jest w środku. Z taką myślą ruszyła dalej. Śnieg zaczął padać coraz mocniej, jej nos zrobił się cały czerwony a palców już nie czuła, ani tych u rak, ani tych u nóg. Lucy pewnie szła przed siebie rozmyślając nad jedzeniem, robiła to tak długo że aż zgłodniała. Niestety, doznała załamania.
- Słucham… - Powtórzyła sobie jeszcze raz pod nosem czytając tabliczkę przy bramie rynku. – Dziś po 12 zamknięte. Chyba żartujecie! Czemu?! – Krzyknęła uderzając nogą o kamienną ściankę przez co ucierpiały jej zimne palce. Wkurzona pomaszerowała do domu, teraz droga wydawała się strasznie krótka, nic nie oglądała. Cała czerwona szła przed siebie nie patrząc już na piękną choinkę, na światełka, na cały wystrój Magnolii. I tuż pod domem poślizgnęła się na kamieniu w drodze i wpadła w śnieżną zaspę. Ten wypadek jeszcze bardziej ją zdenerwował ale zimno pomogło i ją ostudziło, a do tego wróciło śmieszne wspomnienie z dzieciństwa. I teraz właśnie sobie przypomniała, odkąd przybyła do miasta nie miała okazji do zrobienia bałwana. Wygrzebała się z zaspy i rozejrzała po mieście, nie obchodziło już ją to że ludzie chodzą po ulicach. Wzięła w swoje czerwone ręce śnieg i zrobiła z niego małą kulkę którą zaczęła turlać, robiła się coraz większa i większa, aż w końcu sięgała jej do pasa. Dumna i zmęczona usłyszała krzyki dzieci, spojrzała w ich stronę i zobaczyła dwóch chłopców i płaczącą dziewczynkę.
- No nie płacz już Emiko. Zrobimy nowego bałwana. – Pocieszał ją brązowowłosy a ta wytarła łzy w rękawiczki. Oboje spojrzeli w stronę czarnowłosego chłopaka który kucał przy prawdopodobnie zniszczonym bałwanie.
- Prawda Shun? – Zapytał chłopiec a przyjaciel odwrócił się z wielkim uśmiechem trzymając w rękach guziki, marchewkę i czarny kapelusz.
- Emiko przestań ryczeć, a ty Tachi pomóż robić kulę. – Rozkazał czarnowłosy oddając akcesoria fioletowłosej. Blondynka poturlała do nich swoją kulę a ci widząc jej rozmiar otworzyli szerzej oczy.
- Może być? – Zapytała, a cała trójka szczęśliwie pokiwała głowami.
- Idealna! – Stwierdził Shun pokazując uniesiony kciuk do góry. Tachi zaczął robić kolejną kulkę, głowę, niestety robiła się lekko krzywa. W tym samym czasie Lucy podeszła do Shuna, który przez cały czas męczył się z wturlaniem tułowia na górę. Gdy chciała mu pomóc ten głośno krzyknął.
- Nie możesz! Jestem mężczyzną i to ja powinienem robić takie rzeczy, nie można wykorzystywać kobiet. – Czerwona blondynka spokojnie się odsunęła i po chwili zaczęła chichotać, była szczęśliwa wiedząc że na świecie są jeszcze tacy chłopcy. I wtedy Shun chuchnął w ręce i mocno pchnął kulę, która wturlała się d połowy.. i o mało nie spadła na czarnowłosego. Uratował go Św. Mikołaj, czyli Loki ubrany w czerwony płaszcz i tego samego koloru czapkę z białym pomponikiem. Rudzielec bez najmniejszego problemu ustawił kulkę na właściwym miejscu po czym pomógł Tachiemu. Bałwan był już prawie skończony, teraz Lucy razem z Emiko doczepiały guziki i zakładały śniegowemu panu czapkę i szalik. Bałwan prawie skończony, została jeszcze marchewka, którą dziewczyna musiała już sama umieścić bo dzieci musiały szybko pobiec do domów. Czas szybko zleciał, powoli robiło się ciemno. Loki towarzyszył Lucy przez całą drogę powotną.
- Hej, masz zamiar dzisiaj cały dzień siedzieć sama w domu? – Zapytał ze zmartwionym wyrazem twarzy, który Lucy widziała po raz pierwszy.
- Nie wiem co kombinujesz Loki ale tak, mam zamiar dzisiaj poczytać książkę i poleżeć w łóżku. Sama. – Ostatni wyraz bardzo dobrze podkreśliła by przypadkiem jej duszek nie zaproponował jej niechcianego towarzystwa. Loki jednak jeszcze bardziej się zasmucił, Lucy bardzo się zdziwiła bo myślała że ten zaraz zacznie ją błagać o to by mógł z nią zostać. Zimny wiatr jeszcze raz ostudził jej czerwoną twarz. Nos i uszy bolały z zimna, palców już nie czuła, ani u stóp, ani u rąk.
- Lucy.. patrz. – Powiedział nagle pokazując na niebo. Było prawie czarne, idealnie widać było nim jedną, samotną gwiazdkę. Zdezorientowana dziewczyna nic nie mówiła i czekała na wyjaśnienia.
- Pierwsza gwiazdka. Dziś święta. – Cisza, Loki zniknął, na ulicy już nikogo nie było. Lampki świeciły, śnieg padał, w każdym oknie paliły się światła. Rzeczywiście, dziś były święta, pomyliła się. Lucy nie miała prezentów, nie była ubrana ani przygotowana, a najgorsze było to że powiedziała coś niemiłego przyjaciołom. To było straszne, przyjaciele pewnie na nią czekają a ona zamiast przyjść i cieszyć się świętami łazi bez celu po pustych ulicach. Czy w ogóle był sens tam iść? Dostawać prezenty i się z nich cieszyć ale nie móc wywołać uśmiechu na twarzach najbliższych.
- Nie. – Powiedziała pod nosem i stanęła w miejscu. Śnieg powoli pokrywał jej czapkę i włosy. – Mam dla nich prezent! – Uśmiechnęła się i pędem pobiegła do gildii. Po drodze złapała swoje klucze i zaczęła szukać potrzebnych.
- LUCY! – Znowu, kolejny raz wypowiedzieli jej imię. – Wstawaj… dzisiaj…
- Wypad! Chce spać! Nie mam czasu na wasze zabawy! – Krzyknęła wkurzona wyciągając rękę z pod kołdry i rzucając w nich pierwszą lepsza rzeczą ze stolika. Z tego co słyszała trafiła, ale w rękę przyjaciela. Była wściekła, ciągle pamiętała jak poszła z Natsu i Happym na „prościutką i szybką misję” skończyło się na skręconej kostce, podpalonych końcówkach blond włosów oraz dniowym maratonie „nie spania”. Dziewczyna zaczęła się zastanawiać jak po czymś takim mają czelność przychodzić do niej i błagać o kolejną misję, miała dość i była wyczerpana.
- Ale Lucy…my naprawdę.. - Pisnął Happy swoim słodkim głosikiem, nieszczęśliwego koteczka, na blondynkę to jednak nie zadziałało.
- Mówiłam coś, dajcie mi spokój. Nie chce was znać! – Ostatnie zdanie powiedziała pod wpływem impulsu, dopiero po chwili zdała obie sprawę z tego że przesadziła. Szybko ściągnęła z siebie kołdrę i podniosła swoje ledwo żywe zwłoki do pozycji siedzącej. Po przyjaciołach nie było śladu, ich egzystencja zniknęła, ale okno zostało otwarte. Zimny powiew wiatru uderzył dość mocno w jej twarz, blond włosy poleciały w każdą stronę. Chcąc nie chcąc musiała zamknąć to przeklęte okno, które było strasznie daleko, bo aż pół metra od łóżka. Gdy spełniła obowiązek rozejrzała się przez szybę po mieście, wszędzie chodzili ludzie. Każdy był uśmiechnięty, wesoły, nikomu nie przeszkadzał śnieg i zimno. Lucy uśmiechnęła się widząc tą radość, nieczęsto zdarza się by każdy miał taki humor, częściej jest właśnie odwrotnie. Ludzie pełni nienawiści, zła oraz w większości pozbawieni zwykłej empatii.
- No weź Lucy, zrób coś ambitnego, wstań i ciesz się dniem. – Zachichotała pod nosem, pocierając o siebie obie ręce i chuchając w nie ciepłym oddechem. Nie lubiła zimy, niskich temperatur, ale za to uwielbiała bawić się w śniegu. Gdy była mała mogła tylko obserwować jak te piękne, białe płatki spadają z nieba i wszystko pokrywają. Zeszła z łóżka zakładając na stopy swoje ulubione kapcie i poczłapała do fotela na którym leżał jej sweter. Kiedy ona w ogóle pierwszy raz dotknęła śniegu? To było chyba wtedy jak pokłóciła się ze świętej pamięci ojcem, wybiegła z domu i wywróciła się na śliskiej drodze, wleciała prosto w śnieżną zaspę. Blondynka dokładnie to wszystko pamiętała, zimny puch dotykający jej delikatną skórę, który topił się pod wpływem temperatury ciała. Cała zaspa była większa od niej, cóż się dziwić? Miała wtedy osiem lat. Sama nie mogła się z niej uwolnić więc siedziała tam, aż przybiegły zdyszane i przerażone gniewem pana pokojówki. Zdenerwowana pani Spetto była wściekła widząc ją w takim stanie, ale i też szczęśliwa że takie pierwsze, drastyczne spotkanie ze śniegiem skończyło się jedynie na lekkim przeziębieniu, a nie na przykład na zapaleniu płuc. Po tym wydarzeniu często, w zimie wymykała się z domu i robiła ze śniegu bałwany, pomniki albo zwykłe kulki którymi rzucała o stary płot. Zwykłe zabawy w jej dzieciństwie były rzadkością, zawsze musiała się uczyć lub słuchać ojca co do nowych obowiązków. Jednak, nigdy nie miała mu za złe tego że kazał jej się uczyć, wręcz mu za to dziękowała bo teraz, gdy była już dorosła nie była przykładem „głupiej blondyneczki” chodź zdarzały się momenty własnej głupoty. Wracając na ziemię i puszczając wspomnienia dziewczyna ruszyła do kuchni, nie zdziwiła się zbytnio widząc pustki świecące w jej lodówce. Matko, jakie ona miała szczęście że Natsu z Happym zostawili jej chociaż herbatę, chleb, masło i ser, cóż za dobroduszność z ich strony, przynajmniej nie miała dylematu pt. „co zjeść dzisiaj na śniadanie” Z bogatym i pożywnym daniem jakim były kanapki z herbatą usiadła przy stole zastanawiając się co dziś porobić. Może poszłaby do gildii? Nie, przecież dopiero co chamsko wykopała chłopaków za to że ją obudzili, głupio by było jakby teraz przyszła. Może poszłaby na zakupy? Ciekawe skąd wziąć pieniądze, tamte z ostatniej „szybkiej i łatwej misji” poszły na naprawę zniszczeń, kolejnych. Pójść znowu spać? Nie była senna ale chętnie by poleżała w łóżku i poczytała nową książkę od Miry. I to mniej więcej zaplanowała zrobić, po jedzeniu i posprzątaniu ruszyła do półki z książkami w poszukiwaniu opowieści. Gdy ją znalazła i wyciągnęła na ziemię upadł liścik w którym coś było, gdy otworzyła nie mogła uwierzyć w cud. Odnalazła swoje pieniądze „na czarną godzinę” które schowała tak dobrze przed sobą i innymi że minęło kilka miesięcy po tym jak je znalazła. Szczęśliwa Lucy nie traciła czasu, nowe ciuchy, buty, kurtka, czapka, szalik i jazda na rynek. Po drodze zaczęła się ślinić na myśl o dzisiejszej uczcie jaką sobie przyrządzi, jednak po chwili uderzyła w nią rzeczywistość, przecież ona tyle nie zje! To przyjdzie Natsu z Happym. Po tym jak się z nimi pokłóciła? Chyba wpadła na niezbyt mądry pomysł. Trudno, resztki schowa do lodówki, komu po co takie pasożyty, które zawsze marnują twoją wypłatę na płacenie ich szkód. Przynajmniej tak usprawiedliwiała się blondynka, była zła za wszystko ale jakaś cześć jej dużego i ciepłego serduszka zżerała ją za to że ich tak źle potraktowała, mogła sobie już darować to „nie chce was znać”. Droga na rynek ciągnęła się w nieskończoność. Drogi były ozdobione światełkami i bombkami, ale Lucy niezbyt zwracała na to uwagę. Wiedziała że niedługo święta, ale przez ostatnie dni straciła poczucie czasu, a jej kalendarzyk został zniszczony kichnięciem pana zapałki. Jednak zgodnie z jej obliczeniami to święta wypadały za dwa tygodnie. Dobrze że sobie o tym przypomniała w drodze na rynek, mogła się przynajmniej rozejrzeć za prezentami dla wszystkich. Zatrzymała się. Zauważyła wielką i piękną choinkę Magnolii. Ten widok zaparł jej dech w piersiach, te wszystkie światełka, bombki, gwiazdki, a do tego biały puch na zielonym drzewku, wszystko idealnie do siebie pasowało! Po napatrzeniu się na choinkę odwróciła się na pięcie i wystartowała do przodu, nawet nie zauważyła osoby idącej wprost na nią. Oboje zderzyli się ze sobą a w powietrze podskoczyły kolorowe kartony obwiązane wstążkami. Lucy pomasowała głowę i zauważyła że jeden prezent zaraz uderzy o ziemię z dość dużą siłą, w tym samym momencie przed jej oczami śmignęły zielone włosy.
- Uratowany. – Odsapnął chłopak odkładając spokojnie żółtą paczkę, z tego co słyszała w środku było coś szklanego bo stuknęło. Zdezorientowana blondynka natychmiast spojrzała na właściciela paczek, ku jej zdziwieniu był to Freed.
- Ojej. Kupujesz prezenty? – Uśmiechnęła się, a zielonowłosy zrobił się cały czerwony ze wstydu. Pozbierał szybko swoje rzeczy po czym złożył ręce jak do modlitwy.
- Błagam cię Lucy! Nie mów nikomu! – Nie mówić nikomu o tym że Freed kupuje prezenty? Dziwne, ale dziewczyna pokiwała głową, szczęśliwy chłopak jeszcze raz podziękował i szybkim tempem ruszył do przodu, oczywiście razem z paczkami, które zasłaniały mu całą drogę. Może chciał to zachować w tajemnicy przez resztą gromowładnych? Pewnie gdyby się dowiedzieli że Freed już ma prezenty chcieliby zobaczyć co jest w środku. Z taką myślą ruszyła dalej. Śnieg zaczął padać coraz mocniej, jej nos zrobił się cały czerwony a palców już nie czuła, ani tych u rak, ani tych u nóg. Lucy pewnie szła przed siebie rozmyślając nad jedzeniem, robiła to tak długo że aż zgłodniała. Niestety, doznała załamania.
- Słucham… - Powtórzyła sobie jeszcze raz pod nosem czytając tabliczkę przy bramie rynku. – Dziś po 12 zamknięte. Chyba żartujecie! Czemu?! – Krzyknęła uderzając nogą o kamienną ściankę przez co ucierpiały jej zimne palce. Wkurzona pomaszerowała do domu, teraz droga wydawała się strasznie krótka, nic nie oglądała. Cała czerwona szła przed siebie nie patrząc już na piękną choinkę, na światełka, na cały wystrój Magnolii. I tuż pod domem poślizgnęła się na kamieniu w drodze i wpadła w śnieżną zaspę. Ten wypadek jeszcze bardziej ją zdenerwował ale zimno pomogło i ją ostudziło, a do tego wróciło śmieszne wspomnienie z dzieciństwa. I teraz właśnie sobie przypomniała, odkąd przybyła do miasta nie miała okazji do zrobienia bałwana. Wygrzebała się z zaspy i rozejrzała po mieście, nie obchodziło już ją to że ludzie chodzą po ulicach. Wzięła w swoje czerwone ręce śnieg i zrobiła z niego małą kulkę którą zaczęła turlać, robiła się coraz większa i większa, aż w końcu sięgała jej do pasa. Dumna i zmęczona usłyszała krzyki dzieci, spojrzała w ich stronę i zobaczyła dwóch chłopców i płaczącą dziewczynkę.
- No nie płacz już Emiko. Zrobimy nowego bałwana. – Pocieszał ją brązowowłosy a ta wytarła łzy w rękawiczki. Oboje spojrzeli w stronę czarnowłosego chłopaka który kucał przy prawdopodobnie zniszczonym bałwanie.
- Prawda Shun? – Zapytał chłopiec a przyjaciel odwrócił się z wielkim uśmiechem trzymając w rękach guziki, marchewkę i czarny kapelusz.
- Emiko przestań ryczeć, a ty Tachi pomóż robić kulę. – Rozkazał czarnowłosy oddając akcesoria fioletowłosej. Blondynka poturlała do nich swoją kulę a ci widząc jej rozmiar otworzyli szerzej oczy.
- Może być? – Zapytała, a cała trójka szczęśliwie pokiwała głowami.
- Idealna! – Stwierdził Shun pokazując uniesiony kciuk do góry. Tachi zaczął robić kolejną kulkę, głowę, niestety robiła się lekko krzywa. W tym samym czasie Lucy podeszła do Shuna, który przez cały czas męczył się z wturlaniem tułowia na górę. Gdy chciała mu pomóc ten głośno krzyknął.
- Nie możesz! Jestem mężczyzną i to ja powinienem robić takie rzeczy, nie można wykorzystywać kobiet. – Czerwona blondynka spokojnie się odsunęła i po chwili zaczęła chichotać, była szczęśliwa wiedząc że na świecie są jeszcze tacy chłopcy. I wtedy Shun chuchnął w ręce i mocno pchnął kulę, która wturlała się d połowy.. i o mało nie spadła na czarnowłosego. Uratował go Św. Mikołaj, czyli Loki ubrany w czerwony płaszcz i tego samego koloru czapkę z białym pomponikiem. Rudzielec bez najmniejszego problemu ustawił kulkę na właściwym miejscu po czym pomógł Tachiemu. Bałwan był już prawie skończony, teraz Lucy razem z Emiko doczepiały guziki i zakładały śniegowemu panu czapkę i szalik. Bałwan prawie skończony, została jeszcze marchewka, którą dziewczyna musiała już sama umieścić bo dzieci musiały szybko pobiec do domów. Czas szybko zleciał, powoli robiło się ciemno. Loki towarzyszył Lucy przez całą drogę powotną.
- Hej, masz zamiar dzisiaj cały dzień siedzieć sama w domu? – Zapytał ze zmartwionym wyrazem twarzy, który Lucy widziała po raz pierwszy.
- Nie wiem co kombinujesz Loki ale tak, mam zamiar dzisiaj poczytać książkę i poleżeć w łóżku. Sama. – Ostatni wyraz bardzo dobrze podkreśliła by przypadkiem jej duszek nie zaproponował jej niechcianego towarzystwa. Loki jednak jeszcze bardziej się zasmucił, Lucy bardzo się zdziwiła bo myślała że ten zaraz zacznie ją błagać o to by mógł z nią zostać. Zimny wiatr jeszcze raz ostudził jej czerwoną twarz. Nos i uszy bolały z zimna, palców już nie czuła, ani u stóp, ani u rąk.
- Lucy.. patrz. – Powiedział nagle pokazując na niebo. Było prawie czarne, idealnie widać było nim jedną, samotną gwiazdkę. Zdezorientowana dziewczyna nic nie mówiła i czekała na wyjaśnienia.
- Pierwsza gwiazdka. Dziś święta. – Cisza, Loki zniknął, na ulicy już nikogo nie było. Lampki świeciły, śnieg padał, w każdym oknie paliły się światła. Rzeczywiście, dziś były święta, pomyliła się. Lucy nie miała prezentów, nie była ubrana ani przygotowana, a najgorsze było to że powiedziała coś niemiłego przyjaciołom. To było straszne, przyjaciele pewnie na nią czekają a ona zamiast przyjść i cieszyć się świętami łazi bez celu po pustych ulicach. Czy w ogóle był sens tam iść? Dostawać prezenty i się z nich cieszyć ale nie móc wywołać uśmiechu na twarzach najbliższych.
- Nie. – Powiedziała pod nosem i stanęła w miejscu. Śnieg powoli pokrywał jej czapkę i włosy. – Mam dla nich prezent! – Uśmiechnęła się i pędem pobiegła do gildii. Po drodze złapała swoje klucze i zaczęła szukać potrzebnych.
♦-♦-♦
[ Polecam puścić, wczujecie się w klimacik ;) ]
- Lucy nie przyjdzie? – Zapytała Lissana wyciągając rękę po danie leżące na
stole. W gildii panował wieczny hałas i zabawa. Wszyscy jedli lub pili. Nawet
wkurzony Natsu z Happym na chwile zapomnieli o słowach Lucy czując pyszny smak ryby i
mięsa.
- Chyba nie. – Powiedzieli jednogłośnie i wzruszyli ramionami. Wkurzona białowłosa uderzyła się w czoło i ciężko uderzyła w oparcie krzesła.
- Jak to chyba? Nie przypomnieliście jej? – Cicha, zero reakcji, dalej byli na nią obrażeni za „nie chce was znać”, oboje nie chcieli o niej rozmawiać. Niebieskie oczy dziewczyny spojrzały na uśmiechniętą siostrę.
- Mira-nee czemu jesteś taka szczęśliwa? – Białowłosa spojrzała na młodszą siostrę i znów na drzwi, oczywiście była cały czas uśmiechnięta.
- Bo myślę że zaraz wpadanie do nas gość. – Zachichotała a za drzwiami dało się słyszeć łagodną muzykę i… śpiew. Wszyscy się wyciszyli, wsłuchiwali się w piękny głos gościa. Natsu z Happym słysząc znajomy dźwięk popędzili otworzyć drzwi, w tym samym momencie dwie, zbite śnieżki uderzyły ich w twarze. Gdy ściągnęli z siebie śnieg zobaczyli czerwoną z zimna blondynkę, która uśmiechając się śpiewała obok swoich przyjaciół, duchów, grających na instrumentach. Wszyscy szybko załapali o co chodzi i rozpoczęli wojnę na śnieżki. Każdy był uśmiechnięty, radosny i szczęśliwy. Wszyscy, jednego dnia byli w komplecie. Żadnych kłótni, przykrości, po prostu wszyscy spędzali wspaniale czas.
- Wesołych świąt. – Powiedział Natsu zakładając Lucy swój szalik by było jej cieplej. Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy szczęścia i pokiwała głową.
- WESOŁYCH ŚWIAT! – Krzyknęła na całe gardło, a każdy krzyknął rzucając śnieżką do góry. W święta prezenty nie są najważniejsze, liczy się czas spędzony z rodziną, najbliższymi. Mimo wszystko najlepszym prezentem jaki ktoś komuś może ofiarować, to uśmiech. Ale nie taki zwykły, taki inny, czysty, szczery, piękny i radosny. Ważne, żeby ten uśmiech był ze środka naszego serca.
- Chyba nie. – Powiedzieli jednogłośnie i wzruszyli ramionami. Wkurzona białowłosa uderzyła się w czoło i ciężko uderzyła w oparcie krzesła.
- Jak to chyba? Nie przypomnieliście jej? – Cicha, zero reakcji, dalej byli na nią obrażeni za „nie chce was znać”, oboje nie chcieli o niej rozmawiać. Niebieskie oczy dziewczyny spojrzały na uśmiechniętą siostrę.
- Mira-nee czemu jesteś taka szczęśliwa? – Białowłosa spojrzała na młodszą siostrę i znów na drzwi, oczywiście była cały czas uśmiechnięta.
- Bo myślę że zaraz wpadanie do nas gość. – Zachichotała a za drzwiami dało się słyszeć łagodną muzykę i… śpiew. Wszyscy się wyciszyli, wsłuchiwali się w piękny głos gościa. Natsu z Happym słysząc znajomy dźwięk popędzili otworzyć drzwi, w tym samym momencie dwie, zbite śnieżki uderzyły ich w twarze. Gdy ściągnęli z siebie śnieg zobaczyli czerwoną z zimna blondynkę, która uśmiechając się śpiewała obok swoich przyjaciół, duchów, grających na instrumentach. Wszyscy szybko załapali o co chodzi i rozpoczęli wojnę na śnieżki. Każdy był uśmiechnięty, radosny i szczęśliwy. Wszyscy, jednego dnia byli w komplecie. Żadnych kłótni, przykrości, po prostu wszyscy spędzali wspaniale czas.
- Wesołych świąt. – Powiedział Natsu zakładając Lucy swój szalik by było jej cieplej. Dziewczyna uśmiechnęła się przez łzy szczęścia i pokiwała głową.
- WESOŁYCH ŚWIAT! – Krzyknęła na całe gardło, a każdy krzyknął rzucając śnieżką do góry. W święta prezenty nie są najważniejsze, liczy się czas spędzony z rodziną, najbliższymi. Mimo wszystko najlepszym prezentem jaki ktoś komuś może ofiarować, to uśmiech. Ale nie taki zwykły, taki inny, czysty, szczery, piękny i radosny. Ważne, żeby ten uśmiech był ze środka naszego serca.
♦-♦-♦-♦-♦-♦-♦-♦-♦
Wam Drodzy czytelnicy życzę
zdrowych i wesołych Świąt. Też podarujcie bliskim uśmiech na święta i nie narzekajcie
w ten dzień, cieszcie się rodziną. :)
Piękne *.* w niektórych momentach aż łezkę w oku miałam. Spóżnionych Wesołych Świąt i udanego Nowego Roku
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Arika chan :*
tak
OdpowiedzUsuń